Pusty śmiech. Nie do powstrzymania.
Czasami ogarnia mnie śmiech. Ale taki pusty, bez powodu. Najgorsze w tym, że nie mogę nad nim w żaden sposób zapanować. Jestem na siebie zły, ale to i tak niczego nie zmienia.
Kiedyś na uczelni czekamy na wykładowcę. Profesora, który ma się pojawić pierwszy raz. Wchodzi Pani w okularach. Niczym szczególnym się nie wyróżniająca. I nagle słyszę cichy szept:
– Trala lala, ale ma nochala!
Ni z gruszki, ni z pietruszki. Ani to ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, ani to śmieszne. Ale mnie jakoś rozbawiło.
Dzielnie z tym śmiechem walczę. Zaciskam szczękę i oczy. Nic nie pomaga. Wystarczy, że spojrzę na kogoś obok. Też się śmieją. Nie wiedzą z czego, ale się śmieją. Bo ja się śmieję. W końcu wybucham na cały głos. Wykładowca prosi żebym wstał. Mówi:
– Widzę, że ma Pan coś śmiesznego do zakomunikowania. Może podzieli się Pan z innymi? Pośmiejemy się razem.
Momentalnie spoważniałem:
– Przepraszam. Więcej nie będę.
Ale wystarczyło, że tylko usiadłem i spojrzałem na rozbawione twarze wkoło, a zapomniałem o obietnicy.
Pani kazała mi wyjść i wyśmiać się na korytarzu. Co nie wiem dlaczego jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
Wychodziłem z Sali podpierając się ściany. Ze śmiechu. Choć tego nie chciałem.
Ostatnio tak mnie złapało na ślubie siostrzenicy. Kościół, msza. Nic śmiesznego. Nagle cicho o coś mnie pyta siostra. No i się znowu zaczęło.
Staram się nad nim – tym śmiechem – zapanować. Łzy kapią mi z oczu. Każdy myśli, że ze wzruszenia. Co jeszcze bardziej mnie śmieszy. Czuję, że dłużej nie dam rady. I popsuję najważniejszy, być może, dzień w życiu siostrzenicy. Dziewczyna szarpie mnie za rękaw marynarki:
– O co chodzi?
O rany, nie wytrzymam! Tylko spróbuję otworzyć usta. Na szczęście dla mnie i siostrzenicy msza się kończy.
Zmiana tematu.
Uczelnia. Wykładowca mówi monotonie. Usypiająco. I usypiam. Budzi mnie czyjeś bardzo głośne kichnięcie. Odruchowo odpowiadam:
– Na zdrowie!
Po chwili dociera do mnie, że to chyba ja tak kichnąłem. Zawstydzony odpowiadam:
– Dziękuję!
I to dopiero wywołało salwę śmiechu.
Egzaminy ustne. U profesora, którego się wszyscy bali. Ja też. Ogólne napięcie. Wchodzimy na salę egzaminacyjną po trzy osoby. Wreszcie wchodzę ja razem z dwoma dziewczynami. Zresztą na moim kierunku były same dziewczyny. Oprócz oczywiście mnie.
Egzaminator zadaje pytanie. Najpierw odpowiada jedna z dziewczyn. Chyba wszystko wyklepała na pamięć. Mówi monotonnie, bez emocji.
Budzi mnie profesor podając indeks:
– Przyjdzie Pan jak się wyśpi.
Nie za bardzo wiem co się stało, ale potakująco kiwam głową i wychodzę. Na korytarzu zaciekawione dziewczyny pytają:
– No, i jak było?
– Sennie.
Nikt nie uwierzył.