W Polsce doktor G. stał się pupilem mainstreamu i osobistym bohaterem sędziego Tuleya, a w USA byłby bogaczem. Miałby jak w banku zagwarantowany status wypasionego milionera – i to bez łapówek i mitrężenia czasu po sądach.
Nawet Sąd Najwyższy by mu nie naskoczył, bo w tej samej kieszeni robi… nawet Obama, gdyby coś oświeciło Prezydenta wszystkich amerykańców i by się na serio napiął, by zreformować krajową służbę zdrowia, nie da rady. Taki to kolos, taki ciężar.
Amerykanie na leczenie wydają 2,6 bln dolarów rocznie (czyli w przeliczeniu na jednego mieszkańca najwięcej w świecie) i są coraz bardziej chorowici – to główny wniosek raportu Instytutu Medycyny w Waszyngtonie. Polacy też wydają coraz więcej – prywatnie, bo budżet Ministerstwa Zdrowia na 2013 rok skurczył się w stosunku do roku 2012. Ma wynieść 3,77 mld zł, z czego 2,31 mld zł z przeznaczeniem celowym na ochronę zdrowia, podczas gdy nakłady te za miniony rok odpowiednio wynosiły 3,95 mld zł oraz 2,5 mld zł.
Tandem Rostowski – Arłukowicz dba więc o zdrowie Polaków, podobnie jak tandem Rostowski – Nowak o bezpieczeństwo na drogach: 1,5 mld zł zaplanowanych przychodów budżetu z mandatów piechotą bowiem nie chodzi. O co dba tandem Tusk – Komorowski? Lepiej nie szukać odpowiedzi na to pytanie i przezornie milcząc chronić własne zdrowie przed stresem i gniewem. Ale pierwsza z brzegu odpowiedź, taka pasująca do klimatu i tematu postu, nasuwa się sama: o interesy karteli forsujących GMO w Polsce.
Ile faktycznie zapłaci rocznych mandatów statystyczny kierowca za przyjemność jazdy po gęstniejących autostradach i wspaniałych polskich drogach w 2013 roku, dopiero zobaczymy. Wiadomo, ile przeciętny Polak wydawał z własnej kieszeni na leczenie i leki w 2011 roku: 51 zł miesięcznie i 612 zł rocznie. (Rok 2012 GUS dopiero musi policzyć na podstawie danych o sytuacji gospodarstw domowych.) To o 6,3 proc. więcej niż w 2010 roku i o ponad 40 proc. więcej niż w 2005 roku. Wydatki na „zabijanie” chorób rosną więc o wiele szybciej niż polski PKB.
Statystyka jest tym dla społeczeństwa czym zegar dla czasu, a Rostowski dla budżetu. Coś tam mierzy i uśrednia. A w praktyce pojawiają się koszmarne dysproporcje w wydatkach na zdrowie pomiędzy poszczególnymi osobami i grupami. Osoby chronicznie chore przeżywają prawdziwą gehennę, zwłaszcza gdy okazuje się, że leki zostały wycofane z koszyka gwarantowanych świadczeń medycznych i trzeba je kupować za pełną odpłatność. ( I co z tego, że w takim dramacie nikt nie chce być aktorem, skoro los zadecydował inaczej i na każdego może trafić? ) Arłukowicza interesuje statystyka. Wykazał się przed premierem Tuskiem, bo przyoszczędził na cierpieniach, a pacjenci-wyborcy zapomną przy urnie o kolejkach do specjalisty i własnych dolegliwościach, a jeśli nie zapomną, jeśli magiel medialny nie zdąży na czas oprać skołatanych mózgów, to przecież i tak zagłosują na ruskich serwerach. Bydło ma znać respekt przed tymi, którzy je policzą.
Dziękujmy więc Panu Bogu za zdrowie, dopóki je mamy. To najcenniejsze dobro. Jan Kochanowski, mistrz z Czarnolasu dawno temu zapisał odwieczną prawdę: „Szlachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, aż się zepsujesz.” A statystyka mówi, że psujemy się z wiekiem nieubłagalnie – jedni mniej, inni bardziej, jedni szybciej, inni wolniej.
Czynników, które mogą mieć wpływ na „psucie” się zdrowia jest bez liku: od genetycznych i środowiskowych po kulturowe i duchowe. W zdrowym ciele zdrowy duch, ale również w zdrowym duchu zdrowe ciało. W Polsce duch narodu i pojedynczych osób psuje się bodajże bardziej ochoczo niż nasze ciała, bo całą politykę państwa rząd Tuska oparł na pogardzie i nienawiści do nie-klakierów. Na szczuciu jednych przeciw drugim, by nigdy nie oddać żłobu. Oczywiście, to mocne uproszczenie, bo istnieje tu również druga strona medalu: tylko osły lub lemingi pozwolą na takie siebie traktowanie przez polityków.
Nasze ciała będą się więc opierać zepsuciu ducha? Do czasu, bo ciało zawsze podąży za duchem i jeśli ten dokona złych wyborów żywieniowych, emocjonalnych i mentalnych, ciało go dogoni, a nawet przegoni w zawodach śmierci. Nie przypadkowo Jan Paweł II nazwał amoralne i hedonistyczne wybory dostatnich i sytych społeczeństw Zachodu cywilizacją śmierci.
Dywagacje duchowe dywagacjami, a wracając do statystyki: Statystyczny rolnik w Polsce wydaje najmniej na medykamenty i medyków, bo coś koło 430 zł rocznie, najwięcej statystyczny emeryt, bo aż 1100 zł.
W 2011 roku Polacy wydali na prywatne leczenie 23,2 mld zł – o 1,4 mld zł więcej niż w roku 2010. Ile wydadzą w 2013 roku? Policzą w GUS, to zobaczymy. Wyraźnie widoczna jest natomiast wzrostowa tendencja wydatków. Społeczeństwo polskie dramatycznie się starzeje, leki zapisywane przez lekarzy w interesie korporacji farmaceutycznych drożeją, ograniczony jest dostęp do publicznej służby zdrowia, czyli co? Czyli nie mamy wyjścia: będziemy wydawać coraz więcej i więcej, i więcej. Aż się wykończymy. Na zdrowie. Klasyk to ujął precyzyjniej: „zdrowie wasze, w gardła nasze”.
Mnie osobiście podoba się starożytny chiński model służby zdrowia, gdzie lekarz dostawał pieniądze za zdrowych klientów, a tracił dochody, gdy przybywało mu (w portfelu) chorych. Ten musiał się dopiero nagimnastykować, by jako pasterz mieć w stadzie jak najmniej chorowitych owieczek. Musiał kombinować, by na pierwszym miejscu ustawić profilaktykę i doskonalenie swych umiejętności w sztukach medycznych. Najpierw zapobiegać złym nawykom żywieniowym i dotyczących stylu życia, a dopiero w ostateczności leczyć – zresztą człowieka traktowanego jako holistyczna całość, a nie jako zestaw chorych narządów i części wymiennych.
Tyle, że współczesna medycyna alopatyczna, doktora Mengele i innych rzeźników na usługach korporacji, propaguje dokładnie odwrotny model uprawiania sztuki lekarskiej. A lekarz? A ten, jeśli ma sumienie i nie zapomniał przysięgi Hipokratesa, pionkiem i zerem jest dla potężnych mocy nieczystych – systemu służby zdrowia, który – nazywając rzeczy po imieniu – coraz bardziej stał się systemem symulującym, że kogokolwiek leczy.
Taki system ma zresztą, z definicji, inne zadania i cele – całkowicie podporządkowane królom mamony i ich interesom. Ma nie leczyć i zapobiegać chorobom, lecz nabijać kabzę najemnikom i ich nadzorcom. Doktryna neoliberalna wytrzebiła już bowiem dawno zdrowy rozsądek i poczucie przyzwoitości z zachodniego świata. Najmocniej w USA.
Według autorów raportu Instytutu Medycyny w Waszyngtonie przyczyny złego stanu zdrowia obywateli amerykańskich to przede wszystkim: otyłość, słaby dostęp, a raczej zbyt wysoki koszt ubezpieczeń zdrowotnych i służby zdrowia, ale również – tu spore zaskoczenie – dość rozległy poziom ubóstwa całych regionów i wielu grup społecznych w USA.
Co jeszcze dziwniejsze: w ostatnich latach znów rośnie umieralność noworodków, a te, które się rodzą, są bardziej rachityczne, chorowite i mają niską wagę. Szerzy się plaga chorób przenoszonych drogą płciową, takich jak AIDS. Swoje żniwa zbierają choroby cywilizacyjne: od cukrzycy i nowotworów po chroniczne schorzenia układu krążenia i płuc. Przybywa narkomanów, chorych psychicznie, a także – niepełnosprawnych.
Ludzie zaczynają poważnie chorować w coraz młodszym wieku: choroby zaczynają masakrować los coraz „rozleglejszych” populacji dzieci i nastolatków.
Nieubłagana statystyka amerykańska jest więc taka: w kolejnych latach będziemy topić coraz więcej kasy na tzw. (niereformowalną) ochronę zdrowia, by mieć coraz więcej chorych.
W USA, podobnie zresztą jak w Polsce, obniża się znów średnia długość życia. Raport Waszyngtoński to już zresztą przyznaje, co w Polsce Tuska, gdzie obowiązuje mit o konieczności wydłużenia wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet do 67 lat, to najciemniejsze tabu. Według propagandystów rządowych jakoby żyjemy zdrowiej i dłużej. Dogmat o postępie cywilizacyjnym, jaki dokonuje się za czasów III RP, stał się jednym z najmocniej lansowanych, przez medialnych i politycznych macherów propagandy mainstreamu. Aktualnie to jedno z najgłówniejszych przykazań poprawności politycznej nad Wisłą.
Różnica pomiędzy Ameryką i Polską jest ponadto taka, że poddani Obamy giną częściej od kul psychopatów, natomiast poddani Komorowskiego w wypadkach samochodowych (i nie tylko), w samobójstwach popełnianych z biedy i od tajnych ciosów seryjnego samobójcy.
Co jeszcze wynika z Raportu? Wynika, że znacznie lepiej od Amerykanów dbają o własne szlachetne zdrowie Japończycy, Kanadyjczycy, Australijczycy, Francuzi czy Niemcy, żeby o Skandynawach już nie wspominać.( Mieszkańcy bogatszych krajów Europy Zachodniej faktycznie zdają się cieszyć lepszym zdrowiem i dłuższym życiem.) Polakami nikt się nie zajmował w Raporcie. A szkoda. Bo z wora polskiej służby zdrowia – jak z puszki Pandory – dopiero by się wysypała cała chmara nieszczęść i plag. Ale w Polsce obowiązuje przecież dogmat Wałęsy: masz gorączkę, rozbij termometr – prawda towarzyszu Kwaśniewski? Nie martwmy się wobec powyższego na zapas.
"Rezultaty naszego badania nas zszokowały" – podsumował wyniki Raportu profesor medycyny, dr Steven Woolf z Wirginii.
Profesorze, mnie nawet nie zaskoczyły. Grubasy tuczone na żywności GMO i konserwantach muszą wymrzeć od rozmaitych, nieznanych naszym dziadkom i babciom, choróbsk i – pozostawić ziemię normalnym ludziom. Nie ma bowiem miejsca na cywilizację mutantów na naszej planecie. (A może wprost przeciwnie: właśnie to jest nasza świetlana przyszłość?) Pora odświeżyć swoją profesorską wiedzę medyczną lub przestać służyć promotorom nowego faszyzmu i eugeniki.
Szokuje mnie natomiast, bom Polak, postawa Tuska i Komorowskiego w sprawie GMO, polskiego rolnictwa i polskiej służby zdrowia. Czyżby rozkazy wydawała polskim władzom, oczywiście pośrednio i poprzez rozbudowany do ‘bulu’ i bez ‘nadzieji’ lobbing „niełapówkarski” cudzoziemskich korporacji, ambasada USA?
No, w każdym razie, wzorce przejmujemy najprzedniejsze, najbardziej postępowe… z całego świata. A to coś od Putina, a to od Obamy, a to od Merkel, a to od innego diabła, jeśli tylko ten dowie się, że w kraju targowiczan wszystko można tanio nabyć. To jakiś pomór, bo praktycznie w każdej dziedzinie kultury i gospodarki , uparliśmy się kopiować od innych to, co najbardziej cuchnące i wyuzdane.
Ech, jak ciężko żyć w Polsce ze świadomością, że rozum rozmaitych ekspertów, doradców i urzędników ministerialnych, odpowiedzialnych za zdrowie Polaków i inne fundamentalne dla naszej przyszłości sprawy, na służbie u królów mamony zdegenerował się do poziomu baraniego.
I tylko naszych dzieci żal! Bo nie przeżyją w zmutowanym przez chciwość oligarchów świecie. Czy zaczniemy się w końcu domyślać, choćby w jakimś przebłysku intuicji, dokąd nas prowadzą barany alfa na smyczy niewidzialnych rynków finansowych?