Głupio mi to mówić, ale tak na moje oko, ich już tylko śmierć może wyprostować.
Czasy są takie, że wobec zmartwień największych, cala reszta robi się nagle głupia i nie bardzo warta choćby splunięcia, a co dopiero poważnych blogowych refleksji. Z drugiej strony, trudno też poruszać się wyłącznie na poziomie tego opętania, które – jak tu parę razy ostatnio zdążyło mi się zauważyć – zaczyna dramatycznie przypominać to, co Pan Bóg uczynił Faraonowi, zanim wyprowadził Żydów z Egiptu. Trudno, choćby dlatego, że jest to wizja tak mocna i, w pewnym sensie mila mojemu oku, że nie chciałbym jej za bardzo ugłaskać.
Mimo to, od rana kombinuję, co by tu napisać, tak żeby było i nie za bardzo poważnie, a jednocześnie odpowiednio mocno i wszystko, co mi przychodzi, jest wyłącznie niepoważne. No bo popatrzmy na takiego Łysiaka. Ja osobiście nie przeczytałem ani jednej jego książki i ani jednego jego felietonu, i znam go wyłącznie z dwóch obrazów – jako bufona pokazującego się jeszcze w PRL-owskiej telewizji, opowiadającego o Napoleonie, i kogoś, kto dla tak zwanych ‘naszych’ jest bohaterem większym nawet niż Rafał Ziemkiewicz.
I oto, dowiedziawszy się, że Waldemar Łysiak został felietonistą tygodnika Uważam Rze, postanowiłem zobaczyć, co on tam pisze. Czytam i oczom nie wierzę. To co on tam robi – i niech mnie kto chce za to ukamienuje – jest dokładnie na poziomie felietonów niejakiego Skiby we Wproście. I to pod każdym względem, języka, dowcipu i metody. Z tą zaledwie różnicą, że Skiba jest ‘ich’, a Łysiak jest, jak już wspomniałem, ‘nasz’.
Więc pomyślałem sobie, ze napisze coś o Łysiaku. No i ledwo pomyślałem, już mi przeszło. W końcu ile razy można się znęcać nad gwiazdami polskiej publicystyki?Iwreszcie po co? I z jakim skutkiem? Że znów ktoś mnie wykpi, że jestem zazdrosny i sfrustrowany? A więc pomyślałem, że napiszę coś o europejskim pośle Cymańskim, który wczoraj w Kropce nad i zrobił z siebie takiego osła, tak się fatalnie skompromitował, że od tego wszystkiego bardziej przykry już mógł być tylko widok pękającej ze śmiechu Olejnik, autentycznie tryumfującej, że oto wreszcie udało się jej skopać jakiegoś pisowca. No ale, po przemyśleniu sprawy, też sobie pomyślałem, że nie warto. Przyszło mi więc do głowy, że może należałoby wspomnieć coś o wywiadzie jakiego Onetowi udzielił nasz wspaniały policjant z CBA Tomasz Kaczmarek i – tym razem odwrotnie – pozachwycać się nad sytuacją, gdzie nagle dochodzi do tak pełnej zgodności kunsztu zawodowego i intelektualnego, jak naprawdę rzadko kiedy. No ale to akurat trzeba przeczytać samemu. Tego opowiedzieć się nie da, a komentować nie ma potrzeby. A więc polecam tylko onetowy wywiad z agentem Tomkiem.
I oto nagle przeczytałem gdzieś w Sieci, że Sławomir Nowak udzielił wywiadu Piaseckiemu i powiedział, że jego zdaniem Jarosław Kaczyński wcale nie jest w żałobie, lecz ślini się w pogoni za władzą, co zdaniem Nowaka, jest tym bardziej oburzające, gdy zauważymy, że jemu się nawet nie chce skoczyć do Krakowa na grób swojego brata i bratowej. Przeczytałem te słowa i pomyślałem sobie, że to może być dobry pretekst. Że to jest właśnie ten przykład biblijnego wręcz opętania – a więc czegoś jak najbardziej poważnego – a jednocześnie opętania na takim poziomie trywialności, że może nam się nawet uda pośmiać. Bo, owszem, wpieprzanie się w cudzą żałobę jest zawsze irytujące, choćby przez swoją, jak idzie o świat nawet nie koniecznie tylko ludzi białych, całkowitą egzotykę, ale przy tym owo wpieprzanie się, w wykonaniu kogoś takiego jak Nowak, niesie w sobie coś tak prostackiego, że aż karykaturalnego.
Bo ja sobie myślę, że Nowak – kiedy tak natrząsa się z tej śmierci i tego bólu – owszem, został w jakiś sposób psychicznie uszkodzony, czy to przez Boga, czy przez Szatana, ale przede wszystkim jest okropnie zabawne patrzeć, jak on bardzo jest ogłupiały z tej miłości do swoich państwa. Jak on jest bezprzykładnie im wierny. Jak on bardzo musi się czepiać tego swojego afektu, jeśli dochodzi do tego, że on bez mrugnięcia okiem wali takie teksty – i to nie pół roku temu, nawet nie trzy miesiące temu, ale dziś, kiedy już nawet kompletni ślepcy widzą, że na końcu tej drogi nie stoi zwykła tradycyjna kara, ale prawdziwa rzeź. A ten przyłazi w tym swoim wyglancowanym garniturku i mówi i śmieje się z Kaczyńskiego, że ma chorą mamę.
Myślałem więc sobie o tym Nowaku, i pomyślałem sobie, że zadedykuję mu pewien beletrystyczny kawałek, który sam napisałem. Krótkie bardzo, i myślę, że bardzo zabawne opowiadanie o miłości, która się posrała. Mam nadzieję, że się spodoba.
Samo opowiadanie i puenta z nożem w zębach na www.toyah.pl
Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie.
"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"