Obecna sytuacja Polski nie jest niczym nowym i nie była zbyt trudna do przewidzenia.
Spadek po stalinowskim układzie w Europie został przyjęty z dobrodziejstwem inwentarza i dotyczy to nie tylko granic, ale przede wszystkim sposobu rządzenia i eliminacji warstw rządzących. Dominacja eliminacji na zasadzie „im gorszy tym lepszy” spowodowała, że do władzy dochodzą karierowicze najgorszej proweniencji. Jest to oczywisty rezultat przejęcia władzy przez mafijny układ zrodzony w najtajniejszych sektorach KGB i podległych mu służb w krajach satelickich.
Ta zaraza rozlała się zresztą i po innych krajach Europy, a szczególnie dotknęła Niemcy penetrowane ze szczególną zawziętością przez sowiecki wywiad.
Lustracja, która miała ujawnić zależność ludzi od komunistycznych tajnych służb okazała się jedynie listkiem figowym i międzynarodówka kagebowskiej proweniencji sprawuje władzę w znakomitej większości krajów dawnego sowieckiego imperium.
Celem tego przedsięwzięcia jest odbudowanie więzi między nimi, może nie w tak drastycznej jak za Stalina i jego następców formie, ale niewątpliwie skutecznie.
To, co dzieje się na Ukrainie jest właśnie takim procesem i nie ulega wątpliwości, że obejmie też i inne kraje. Nie byłby on możliwy do przeprowadzenia bez akceptacji, a nawet współdziałania ze strony Niemiec. Z tym należało poczekać do stworzenia takiego układu władzy w Niemczech, który dawał rękojmię powodzenia, i taki układ władzy właśnie obecnie w Niemczech rządzi pewną ręką.
Nie jest wykluczone, że inicjatywa generalna już przeszła w ręce niemieckie, a to, co się dzieje jest dokonywane za ich przyzwoleniem.
Putin wbrew pozorom nie jest samodzielnym władcą, doszedł do stanowisk, jako reprezentant kagebowskiej mafii i musiała ona, jak każdego swego przedstawiciela, utrzymywać w zależności za pomocą metod wypracowanych bogatym doświadczeniem z czasów bolszewickich. Podobnie zresztą jak i innych ludzi z sowiecką przeszłością nie pomijając pani kanclerz. Nie wyklucza to również dbałości o nowe pokolenia i dotyczy to nie tylko potomków „nomenklatury”.
Spotykamy się stale z różnymi koncepcjami spiskowymi rządzącymi światem, niektóre z nich są nawet dość prawdopodobne, tylko że źródło tego, co dzieje się w Polsce i w innych krajach europejskich jest dostatecznie widoczne, a skutki dotyczą nas w naszym codziennym życiu.
Trzeba przyznać, że przez ćwierć wieku zostało dokonanych wiele rzeczy, które stanowiły przygotowanie do wprowadzenie nowego układu europejskiego, w którym mamy ustalone miejsce.
Wszelkie próby, jak dotąd zresztą niezbyt śmiałe, zerwania zależności od rządzącego układu mafijnego kończyły się niepowodzeniem włączając w to wydarzenia tragiczne.
W obecnym stanie organizacji państwa i sytuacji społeczno gospodarczej jesteśmy już gotowi do pełnienia wyznaczonej nam roli.
Potwierdzenie tego znajdujemy w GUS’owskim komunikacie na ten temat dotyczącym osiągnięć 2013 roku.
Na wstępie tego komunikatu mamy od razu hiobową wiadomość, że ubyło nas w ubiegłym roku o 37 tys. czyli 1%, ale to przecież tylko bilans urodzeń i zgonów, jesteśmy zatem narodem biologicznie wymierającym. Nie wspomina się przy tym, że znacznie więcej nas ubywa przez emigrację zarobkową. GUS żeby nie narażać się władcom woli nie podawać takich informacji, ale przecież tego nie da się ukryć, że już przeszło 2 miliony rodaków jest za granicą i znaczny odsetek z nich do Polski nie wróci. A przecież dotyczy to najaktywniejszych roczników między 20 a 40 rokiem życia, które zostały wychowane i wykształcone naszym kosztem. Mamy, zatem ubytek, który będzie skutkował zarówno materialnie jak i w procesie dalszego życia narodu.
Polska jest krajem o ciągle wielkich zaległościach cywilizacyjnych, brakuje nam dróg, podstawowej infrastruktury miejskiej i wiejskiej, a przede wszystkim mieszkań zapewniających standard życia na poziomie świata cywilizowanego.
Nadrabianie tych zaległości wymaga maksymalnego zaangażowania w twórczej pracy polskiego społeczeństwa, tymczasem mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników aktywności zawodowej w granicach 55 % / ciekawe czy w tym znajdują się również pracujący zagranicą ?/.
A i ten budzi wątpliwości, co do rzetelności gdyż wykazuje aż 7,5% zaangażowania w rolnictwie, co oznacza praktycznie fikcyjne zatrudnienie lub poziom wydajności odpowiadający raczej XIX niż XXI wiekowi. Podobnie sprawa przedstawia się w zaangażowaniu w pracy w przedsiębiorstwach, jest to tylko 5,5 mln. osób, z czego w przemyśle zaledwie 2,5 mln. W sumie, zatem wytwórczością dóbr materialnych zajmuje się w Polsce nie więcej niż około 7 mln. osób, co może byłoby wystarczające gdybyśmy rozporządzali japońskim poziomem technologii, ale nam daleko jeszcze do tego. Wydajność pracy w Polsce odbiega jeszcze znacznie od średniej europejskiej, co odzwierciedla zresztą poziom naszego PKB.
Zatrważający jest rozmiar bezrobocia, rok 2013 zakończyliśmy wskaźnikiem – 13,4 % i w najbliższej przyszłości nie widać perspektyw na zasadniczą poprawę, grozi to powiększeniem wychodźstwa i obniżeniem i tak dość skromnego poziomu życia.
Pocieszyć ma nas wiadomość, że produkcja rolna wzrosła w ubiegłym roku o 1,5 %, a przemysłowa o 2,1 %, tylko ze poziom tej produkcji jest ciągle niedostateczny w świetle zarówno najbardziej palących potrzeb jak i możliwości produkcyjnych.
W niektórych pozycjach zajmujemy żenująco niską pozycję jak na kraj prawie czterdziestomilionowy. Na przykład w produkcji samochodów zajmujemy relatywnie pozycję niższą od Rumunii, nie mówiąc już o Hiszpanii, która z tym przemysłem wystartowała znacznie później od nas, a przewyższa nas trzykrotnie. Ponadto Hiszpania ma na rynkach światowych własną firmę, podczas gdy Polska wyrzekła się jej na rzecz obcych traktujących nas, jako nisko płatne narzędzie wykonawcze.
Pogrzebane zostały szanse przemysłu okrętowego, maszyn transportowych, budowlanych i rolniczych, a przede wszystkim nie mamy wytwórczości środków produkcji i pozbyliśmy się własnej myśli technicznej.
Pozostaje nam tylko produkowanie tego, co łaskawie zechce ulokować w naszym kraju obcy przedsiębiorca.
Jeszcze gorzej przedstawia się sprawa budownictwa, mimo ogromnych potrzeb w 2013 roku notujemy spadek aż o 11%, co należy uznać za objaw klęski.
Najłagodniej ten spadek przedstawia się w budownictwie mieszkaniowym, bo tylko 4,4%, ale mając na względzie potrzeby sytuacja w tej dziedzinie, podobnie jak i za PRL przedstawia się katastrofalnie, brakuje nam ciągle przynajmniej półtora miliona mieszkań, ale ze względu na wyśrubowane ceny i tak nawet te skromne ilości nie mogą znaleźć nabywców. Wygląda na to, że polskim budownictwem mieszkaniowym rządzi mafia, która buduje mieszkania tylko dla bogaczy nie liczących się z ceną.
Rząd wprawdzie imituje pomoc dla młodych rodzin nie posiadających mieszkań, ale nie robi nic w kierunku właściwego rozwiązania problemu.
A jest nim wyłącznie budownictwo indywidualne realizowane w różnej formie dobrowolnie wybranej przez zainteresowanych, jak choćby proste spółdzielnie.
Rząd powinien zadbać o zapewnienie tanich kredytów i terenów budowlanych.
Władza jednak woli spekulować dyspozycyjnymi terenami, bo to gwarantuje odpowiednie korzyści decydentom.
Warta jest odnotowania jeszcze jedna pozycja w naszej gospodarce, jest nią handel zagraniczny, wprawdzie zmniejszyliśmy deficyt w obrotach zagranicznych z 38,1 mld. zł do 6,8 mld. ale jest to mała pociecha, bo przez cale ćwierćwiecze notujemy stały deficyt, a nie jesteśmy w położeniu Stanów Zjednoczonych i nie możemy pokrywać deficytu dodatkową emisją złotego. Zbilansowanie obrotów jest dla nas koniecznością, ale tego nie dostrzega rząd prowadząc żywot utracjusza i korzystając ze wszelkich możliwych źródeł dla swojej własnej satysfakcji.
Notujemy przede wszystkim ciągle niski poziom eksportu, nie będę mówił o Niemczech przewyższających nas kilkunastokrotnie, ale nawet Hiszpania ma prawie dwukrotnie większy eksport, a mała Holandia czterokrotnie.
W handlu zagranicznym mamy ciągle do czynienia ze szczególnie niebezpiecznymi zjawiskami jak zależność od Niemiec spowodowaną 25 % udziału w naszym eksporcie i niekorzystnym bilansem z Rosją, z którą przy 73,5 mld. zł importu mamy zaledwie 31,7 mld. zł eksportu. Jesteśmy, zatem trzymani przez naszych sąsiadów w swoistych kleszczach. Podobnie nasze relacje handlowe wyglądają w stosunku Chin i innych dalekowschodnich „tygrysów”. Ponadto Rosji płacimy za gaz najwyższą cenę i jesteśmy związani przymusową umową. Powstaje pytanie czy jest objaw zależności warszawskiego rządu od Moskwy, czy też chodzi o zwykłą korupcję, a może i o jedno i drugie?
Podstawowym obowiązkiem polskiego rządu jest zdywersyfikowanie naszego handlu zagranicznego i odpowiednie zbilansowanie obrotów, tylko gdzie jest ten rząd?
Nie mamy eksportu, bo zredukowaliśmy przemysł, a w rolnictwie osiągamy zaledwie dwie trzecie naszych możliwości poddając się pokornie dyktatowi unijnemu.
Według przewidywań niektórych nie tyle domorosłych, co usłużnych wobec inspiracji zewnętrznych ekonomistów likwidacja rodzimego przemysłu była niezbędna dla zajęcia innej roli Polski w gospodarce europejskiej, a mianowicie „zwornika” tej gospodarki między wschodem i zachodem. Tylko, że dla wypełnienia tej roli też nic nie zrobiono, szczególnie zaś w niezbędnej infrastrukturze komunikacyjnej. Ponadto współpraca zachodu ze wschodem odbywa się głównie z pominięciem Polski i to wcale nie ze względów ekonomicznych, ale celowego współdziałania rosyjsko niemieckiego.
Legitymujemy się, a raczej GUS tak nas pociesza, przyrostem PKB, w ubiegłym roku o 1,6 %, tylko że jest to tendencja spadkowa, gdyż w poprzednim roku było to 1,9 %.
Mając jednak na względzie fakt niskiego poziomu polskiego dochodu narodowego należy uznać, że przyrost PKB jest stanowczo za niski. Przy takim tempie nie ma szans nie tylko na dogonienie, ale nawet na zbliżenie się do poziomu krajów rozwiniętych. A przecież to był główny cel naszego przystąpienia do UE, świetlany obraz dobrobytu, którym nas łudzono oddala się coraz bardziej, tym bardziej, że ubiegłoroczna średnia światowa przyrostu PKB wyniosła 3 %, uciekają nam nie tylko bogaci, ale nawet i biedni.
Czy w tej sytuacji rozmyślnego lokowania Polski w szarym końcu unijnej Europy jest szansa na zmianę?
Jestem przekonany, że taka szansa ciągle istnieje, chociaż obecnie czas działa przeciwko nam. Warunkiem podstawowym jest obalenie nie tylko obecnego rządu w Warszawie, ale przede wszystkim całego układu władającego Polską od ćwierćwiecza, a będącego niczym innym jak tylko mutacją PRL, co zresztą zapisane jest w konstytucji „III Rzeczpospolitej”.
Jest to jednak tylko wstęp do działań zmierzających do odbudowy polskiej państwowości, jednym z istotnych jej elementów jest polska, rodzima gospodarka.
Musi być opracowany długofalowy program rozwoju Polski, którego realizacja uczyni z nas państwo rzeczywiście silne.
Kiedy w roku 1997 opracowałem szczegółowy program dla AWS, który mimo zatwierdzenia przez Radę Krajową nigdy nie został wprowadzony w życie, podkreśliłem, że polska gospodarka musi opierać się na dwóch dźwigniach, jedną było budownictwo mieszkaniowe na skalę potrzeb, a drugą produkcja eksportowa.
Żeby stworzyć podstawy materialne dla jednego i drugiego należy zwiększyć rozmiary produkcji podstawowych materiałów, a przede wszystkim stali do poziomu około 20 mln. ton rocznie i cementu i innych materiałów budowlanych w zbliżonych rozmiarach.
Równocześnie nasze własne surowce i półfabrykaty powinny być wykorzystywane w naszym własnym przemyśle przetwórczym.
Budownictwo mieszkaniowe w skali do 300 tys. mieszkań rocznie stworzy możliwości rozwoju innych dziedzin wytwórczości i zapewni miejsca pracy.
Zwiększenie eksportu na skalę odpowiadającą wielkości naszego kraju i potencjału wytwórczego wymaga jednak stworzenia sprzyjających warunków, a w pierwszej kolejności uzyskania korzystnej dla eksporterów relacji walutowych.
Muszą też ulec likwidacji sztuczne bariery rozwojowe zastosowane przez UE ze szczególną zawziętością w stosunku do Polski, poziom produkcji w Polsce podstawowych produktów zarówno w rolnictwie jak i w przemyśle przetwórczym powinien być zrelacjonowany w stosunku do produkcji niemieckiej, tylko wtedy będzie utrzymana właściwa równowaga w europejskiej gospodarce.
Jak się okazało pokorne podporządkowanie dyktatowi unijnemu przyniosło Polsce straty, które można śmiało oszacować, jako jedna trzecia naszego dochodu narodowego, o tyle powinien on większy po 25 latach od upadku PRL i 10 latach pobytu w „oazie wszelkiej pomyślności”, jaką miała być UE.
W świetle tych zagrożeń, jakie niesie współczesność silna Polska jest zadaniem na miarę naszej egzystencji i perspektyw na przyszłość, podstawą jej siły powinno być odrodzenie duchowe narodu zespolone z budową siły materialnej, jaką ma dostarczyć rozwinięta i nowoczesna, a nade wszystko autentycznie polska gospodarka.