Nigdy nie warto zamykać się na ideowego przeciwnika, bo dialog nie zaistnieje jeśli wszyscy nie będziemy dawać sobie nawzajem prawa do istnienia.
Jaś Kapela z Krytyki Politycznej przeprowadził bardzo ciekawy wywiad z Zygmuntem Miłoszewskim, autorem książki pod tytułem "Uwikłanie", na podstawie której Jacek Bromski nakręcił film. Film, który jeszcze przed wejściem na ekrany wzbudził wiele emocji oraz dyskusje, jak to jest możliwe, że został on w ogóle nakręcony w tych czasach, gdy kibiców ściga się za skandowanie o jakiś matołach. Autorzy zaś zostali okrzyknięci nadzieją powrotu normalności i przywracania rzeczom właściwego miejsca.
Faktycznie, wywiad w Krytyce Politycznej pokazuje, że może rzeczywiście jest szansa na ocalenie dialogu w czasach, gdy każdy każdemu wymyśla od agentów, nikt nie słucha argumentów, a podanie ręki politycznemu przeciwnikowi urasta do rangi zjawisk nadprzyrodzonych. Zygmunt Miłoszewski wprost mówi, że jest tylko autorem kryminałów, które chciałby po prostu dobrze sprzedać i ma nadzieję, że wokół jego tekstów będzie wystarczająco dużo szumu, by wszyscy mogli o nim usłyszeć. Wywiad w KP ewidentnie temu sprzyja w kontekście okrzyknięcia pisarza przez Urbana siepaczem Kaczyńskiego.
Cały tekst jest bardzo ciekawy, bo pokazuje osobę broniąca się przed politycznym zaszufladkowaniem, walczącą o swoją intelektualną autonomię, otwartą na rzeczywistość, zorientowaną na cele i metody zamiast na ideologie. Tacy intelektualiści są zwłaszcza teraz Polsce bardzo potrzebni, bo cierpimy na nadmiar ideologów i zanik menadżerów i rzemieślników. Nawet jeśli stawia on niewłaściwe diagnozy, nawet jeśli wyciąga niepoprawne wnioski, bo brakuje mu wiedzy, informacji, wnikliwości, to przecież nie każdy musi być jądrowym fizykiem. A mam wrażenie, że jeśli partner w dyskusji zostanie złapany na niewiedzy o faktach, o których wiem ja, to wykorzystam to od razu do zgnojenia, zaszufladkowania, wykpienia i poniżenia, zamiast poinformować go o faktach i wskazać źródła, gdzie może wiedzę pogłębić. Szufladkowanie buduje Szuflandię, a nie wolność i swobodę.
Nigdy nie warto zamykać się na ideowego przeciwnika, bo dialog nie zaistnieje jeśli wszyscy nie będziemy dawać sobie nawzajem prawa do istnienia. Nawet jeśli się nie zgadzamy, nawet jeśli uważamy, że jakaś formacja powinna odejść w polityczny niebyt – tym bardziej powinniśmy słuchać, co tacy ludzie mają do powiedzenia. Chociażby po to, żeby nie przespać momentu, gdy ich aktywność zacznie być dla kogoś po prostu fizycznie niebezpieczna.
Zygmunt Miłoszewski zdaje się wykorzystywać Krytykę Polityczną do swoich określonych celów licząc na wywołanie szeroko dyskutowanego fermentu. W inteligentny sposób obnaża mechanizmy funkcjonowania tzw. dziennikarstwa, gdy mówi że spośród setek ważnych informacji jako news zostają pokazane informacje o tym co powiedział, czego nie powiedział lub co pomyślał Jarosław Kaczyński – bardzo wymownie łapie się na to redakcja KP, gdzie jako lead wywiadu na głównej stronie KP podany jest mało istotny fragment o zamykaniu dziecka Symulatorze Umierania za Ojczyznę. Uwagi o Dyskusyjnych Klubach Książki są według lewicowej rzekomo KP nieistotne.
Zapraszając do przeczytania całości, poniżej zamieszczam co smaczniejsze fragmenty wypowiedzi Miłoszewskiego:
“Jestem cięty na czerwonych. Uważam, że w tym kraju przez czterdzieści lat rządzili ludzie pozbawieni poglądów, którzy byli rodzajem mafii. Ale to nie znaczy, że jestem wyznawcą poglądów PiS. To, że pewne rzeczy nie zostały rozliczone, jest błędem. Ale oceniam to mniej emocjonalnie. Jestem przeciwnikiem spiskowej teorii dziejów. Nie uważam, że to był spisek czerwonych zawarty z Mazowieckim i Kuroniem. To państwo w ogóle jest dość słabe i to była oznaka tej słabości.
Politycy i dziennikarze są połączeni w zupełnie inny sposób, niż myślimy. Żeby było jasne – nie sądzę, że to jakaś mafia polityczno-medialno-biznesowa. Ten układ jest chory. Nie zmieniają się u nas ani politycy, ani dziennikarze. W związku z czym wszyscy jakoś tam się bardziej lub mniej znają lub przyjaźnią. Polski dziennikarz nie może sobie więc pozwolić na to, żeby zaprosić premiera i pytać go dziesięć razy, czy nie zajmuje się in vitro dlatego, że boi się Kościoła i – po piątym braku odpowiedzi – wyrzucić go ze studia. Jedni i drudzy się do siebie uśmiechają. Jednym i drugim wydaje się, że są ważni. Politykom wydaje się, że są ważni, bo są paranoikami. Nie wierzą w zarządzanie, wierzą we władzę. A cała sekcja dziennikarzy politycznych musi udawać, że to jest bardzo ważne, bo inaczej ich praca też by nie miała większego sensu.
Nie jestem wyborcą PiS, PO ani SLD. Uważam, że każda z tych formacji jest zbiorem niekompetentnych debili, paranoików opętanych rządzą władzy i gdyby wprowadzić cezurę w postaci IQ 70, żadnego z nich by tam nie było. Już nie wspominając o Senacie, o którym słychać tylko wtedy, gdy któryś z senatorów sobie przyćpa i założy damską sukienkę. Pamiętasz wybory Kaczyński – Tusk? Okazało, że żaden z nich nie zna angielskiego. Napieralski jest teoretycznie z nowego pokolenia i jest tak samo głupi. Słyszałeś, jak się wypowiada po angielsku Wojciech Olejniczak?
Uważam, że zamiast Muzeum Powstania Warszawskiego powinien powstać Symulator Umierania za Ojczyznę. Dzieci, zamiast iść do Sali Małego Powstańca, trafiałyby do takiej specjalnej kapsuły i tam by się mogły dowiedzieć, co to znaczy umrzeć samemu, w zimnie, mając za jedyne towarzystwo swoją oderwaną nogę. Żeby pokolenie zobaczyło, że umrzeć za ojczyznę to nie jest taka zajebista przygoda.
To państwo by działało, gdyby nie dostawało kłód po nogi. Nie ma w Polsce debaty publicznej, ale nazwijmy, że to, co się dzieje w TVN24, to jest jakiś rodzaj debaty. I ta debata zajmuje się tylko tym, co powiedział Jarosław Kaczyński, co powie Jarosław Kaczyński albo co mógłby powiedzieć Jarosław Kaczyński. […] Okładka w „Newsweeku” i w „Polityce”. „Gazeta Wyborcza” dzień w dzień. A ja wolałbym na przykład tydzień dyskusji, dlaczego w rankingach działalności gospodarczej jesteśmy między Kongiem a Bangladeszem. I co zrobić, żeby to zmienić.
W małych domach kultury, małych bibliotekach widzę rzeczy fantastyczne. Jest program Instytutu Książki, która nazywa się Dyskusyjne Kluby Książki. Rozwija się lawinowo. Nie przeczytasz o tym w „Newsweeku” ani gdzie indziej. Przeczytasz o parach gejowskich adoptujących dzieci albo czy Jarosław Kaczyński już jest Hitlerem czy tylko Goebbelsem. I nagle pojawia się rząd, który jest gorszy dla kultury, niż był rząd Leszka Millera. Dopierdolenie VAT-u na książki. Próba rozmowy o obcięciu honorariów autorskich. Ja sobie poradzę bez tych pięćdziesięciu procent kosztów uzyskania, ale dla jakiegoś domu kultury w Głuchej Dolnej, który musi zapłacić honorarium, może to znaczyć być albo nie być, zaprosić artystę albo nie zaprosić.
Kultura to jest nauka myślenia, nauka buntu, szukania nowych dróg, przeżywania czegoś innego. W niechęci do rozwijania kultury jest coś totalitarnego. Wbrew pozorom granica między paleniem książek a dopierdalaniem im VAT-u nie jest tak bardzo gruba, jak mogłoby się wydawać. Tak czy owak, doprowadzasz do tego, że odcinasz ludzi od nauki myślenia. „Wyborcza” pisze o straconym pokoleniu. Mają nim być ludzie, którzy pokończyli dziwne kierunki na dziwnych studiach, a teraz mają światu za złe, że nikt im nie pozwala grać w mahjongga przez osiem godzin w jakimś biurze. Ok, są nikomu niepotrzebni, to muszą się nauczyć budować domy, ale robić coś pożytecznego. Ale jest też inne stracone pokolenie. Moja narzeczona jest reżyserem teatralnym. Niedawno w Olsztynie wystawiła adaptację Kajka i Kokosza. Bilety wyprzedane na pniu wiele miesięcy w przód i bileterki, które cieszą się, że znowu słychać w teatrze śmiech dzieci. W teatrze, który jest de facto jedynym teatrem w stolicy województwa, od ośmiu lat na żadnej scenie nie było spektaklu dla dzieci. Jeśli dzieci nie nauczą się chodzić do teatru, to nie będą chodzić jako dorośli.”