Seryjny samobójca znów w akcji?
31/10/2012
601 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Czy po Polsce krążą smoleńskie szwadrony śmierci, a ofiarami ich działań stają się seryjni samobójcy w ten czy inny sposób powiązani z 10 kwietnia 2010 roku?
Chorąży Remigiusz Muś, technik pokładowy Jaka-40, który w kwietniu 2010 roku lądował na Smoleńsku Siewiernym tuż przed – jak głosi wersja oficjalna – katastrofą rządowego Tupolewa 154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie, powiesił się 28 października w piwnicy bloku w Piasecznie, w którym mieszkał z rodziną. Ciało znalazła żona. Dzień później rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Dariusz Ślepokura, oświadczył, że wstępne wyniki sekcji wskazują iż śmierć nastąpiła w wyniku ucisku pętli na szyję. Nie stwierdzono też m.in. obrażeń wskazujących na udział osób trzecich. Jednocześnie przez media przemknęła informacja, że chorąży mógł znajdować się w depresji, gdyż po odejściu z 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego nie mógł znaleźć pracy. Prawda, jakie to logiczne i proste? Był w depresji, nie wytrzymał, zszedł do piwnicy…
Czy po Polsce krążą smoleńskie szwadrony śmierci, a ofiarami ich działań stają się seryjni samobójcy w ten czy inny sposób powiązani z 10 kwietnia 2010 roku? Śmierć chorążego Musia jest bowiem kolejną z serii dziwnych zgonów osób związanych z „katastrofą smoleńską”. Żadna z tych osób nie zginęła śmiercią naturalną, np. po ciężkiej chorobie, czy z uwagi na podeszły wiek.
Grzegorz Michniewicz, dyrektor generalny w Kancelarii Premiera, mający certyfikat dostępu do najściślej strzeżonych tajemnic państwowych tuż przed Wigilią 2009 roku, którą miał spędzić z rodziną, powiesił się na sznurze od odkurzacza.
Dariusz Szpineta, zawodowy pilot i instruktor pilotażu, został znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach. Podważał oficjalną wersję wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku.
Samobójstwa popełnili również szef „Samoobrony” Andrzej Lepper i gen. Sławomir Petelicki. Założyciel jednostki GROM nie pozostawiał na ekipie Tuska suchej nitki za Smoleńsk. Według niektórych mediów ujawnił treść sms-a rozsyłanego do polityków Platformy Obywatelskiej, z wytycznymi, że mają upowszechniać tezę, że katastrofa samolotu była spowodowana winą pilotów. W jednej ze stacji telewizyjnych mówił zaś: „W NATO straciliśmy reputację, bo zwróciliśmy się o pomoc nie do NATO, tylko do Rosjan. Czy jedno przytulenie przez pana Putina spowodowało od razu, że pan Tusk zapomniał, że jesteśmy w NATO od dziesięciu lat? Może trzeba mu o tym przypomnieć? Ja będę mu przypominał”. Może przypominał zbyt natarczywie?
Są samobójstwa, ale też i katastrofy komunikacyjne lub morderstwa dokonane przez szaleńców.
Polski duchowny luterański bp. Mieczysław Cieślar zginął w wypadku samochodowym w czerwcu 2010 roku. Według prawicowych portali internetowych już po rozbiciu samolotu miał odebrać wiadomość tekstową od ks. Adama Pilcha, znajdującego się na pokładzie tupolewa.
Eugeniusz Wróbel, podający w wątpliwość autentyczność wraku na Siewiernym, został podobno zamordowany oficjalnie przez niezrównoważonego syna, który ciało ojca pociął piłą i wrzucił do zbiornika wodnego. Syn co prawda miał mieć zaburzenia emocjonalne, ale ślady po morderstwie zostały bardzo dokładnie posprzątane, kto jednak by się takimi „drobiazgami” przejmował? Na wszelki wypadek jednak ten spektakularny mord „przykryto” napadem na łódzkie biuro Prawa i Sprawiedliwości i śmiercią Marka Rosiaka. Prof. Jacek Trznadel w tekście „Mój komentarz późniejszy” (kwiecień-maj-lipiec 2011 roku) pisał: „Naliczono już przez ostatni rok kilka tragicznych zgonów powiązanych w ten czy inny sposób ze sprawą smoleńską. Tylko jedno wydarzenie było całkowicie obnażone i jawne. W atmosferze politycznej „posmoleńskiej”, morderca, przeciwnik PiS-u, chcąc zamierzyć się na Jarosława Kaczyńskiego, dokonał znanego mordu w biurze łódzkim PiS-u. Użył skutecznie broni palnej, a potem noża, ale druga zaatakowana ofiara przeżyła. To morderstwo polityczne tak ewidentne i głośne, w efekcie społecznym odegrało jednak w jakimś sensie rolę maskującą, pozwalającą mniej myśleć ludziom o innych sprawach wysoce podejrzanych.”
6 czerwca 2011 roku w hiszpańskiej Asturii doszło do katastrofy dwóch awionetek. Pierwsza pilotowana była przez wybitego architekta Stefana Kuryłowicza, który zaprojektował, a następnie realizował projekt m.in. terminala Warszawa-Okęcie, oraz jego współpracownika Jacka Syropolskiego. W drugiej śmierć poniósł Janusz Zieniewicz, były kierownik działu łączności w PLL LOT, potem właściciel firmy Cerberis, zajmującej się zabezpieczeniami elektronicznymi, która również obsługiwała Okęcie.
Co to ma wspólnego z 10 kwietnia? Otóż w grudniu 2010 roku podczas przesłuchania przed smoleńskim zespołem parlamentarnym pracownik kancelarii Lecha Kaczyńskiego Tomasz Szczegielniak powiedział rzecz niezmiernie interesującą, dotyczącą wydarzeń na Okęciu: „Nie widziałem tego, no, z prostego powodu, że cały czas byłem wtedy w tym hanga… w termi… na terminalu i byliśmy zajęci obsługą tych wszystkich osób, które miały towarzyszyć panu Prezydentowi.” Czy to tylko przejęzyczenie, czy faktycznie Szczegielniak był w jakimś hangarze i zajmował się obsługą jakichś osób z delegacji? Jeśli tak, to których? Czy architekt Kuryłowicz zginął w katastrofie, gdyż np. znał rozkład tuneli pod Okęciem połączonych z hangarami? Dlaczego zespół Macierewicza tego tropu nie podjął, mimo że badając Smoleńsk cały czas wracamy na Okęcie?
Oficjalna wykładnia jest taka, że tupolew rozbił się na Siewiernym. To jest początek i koniec. Tu brzoza, tam dwa wybuchy, i tylko nikt nie sięga do etapu najważniejszego, czyli do lotniska wojskowego na Okęciu, tego w jaki sposób ofiary na nie przybyły, jakie były przyczyny awarii monitoringu.
Czy nie jest dziwne, że z wylotu prezydenta 10 kwietnia nie ma żadnych fotografii prasowych, mimo że jest to standard. Przy każdej wizycie zagranicznej prezydenta, bądź premiera robione są one w saloniku prasowym hali odlotów, na płycie lotniska, niekiedy we wnętrzu samolotu?
Podobnych spostrzeżeń dotyczących Okęcia i terenu Smoleńska można sformułować więcej, by wspomnieć tylko o braku pożaru, paliwa, ciał, kokpitu, czy foteli. O tej ostatniej sprawie mówił 31 maja 2012 r. mówił w „Naszym Dzienniku” dr inż. Wacław Berczyński, wieloletni pracownik Działu Wojskowo-Kosmicznego Boeinga i innych koncernów lotniczych: „Siedzenia samolotów zgodnie z normami międzynarodowymi projektuje się na działanie przyspieszenia 9 g, czyli dziewięciokrotnego przyspieszenia ziemskiego. Ono może się odkształcić, ale nie może złamać. A ja na zdjęciach nie widzę tych siedzeń. Gdy się ogląda zdjęcia z miejsc katastrof, zawsze widać te fotele. Bywa, że samolot spada z ogromnej wysokości, rozbija się zupełnie, a te fotele są prawie jak nowe. A tu na zdjęciach w ogóle nie widać foteli.” Reakcją na te słowa była cisza, chyba, że z powagą potraktujemy słowa eksperta zespołu parlamentarnego, dr. Grzegorza Szuladzińskiego, że „jeżeli nie ma [foteli], no to znaczy, że ktoś je sobie wziął”.
Sprawa tragedii smoleńskiej okryta jest szczelną mgłą dezinformacji. Dobrze, że Prawo i Sprawiedliwość odeszło od retoryki stosowanej przez szefa Zespołu Parlamentarnego i zajęło się tym, czy powinna zajmować się poważna opozycja: programem alternatywnym i debatami publicznymi. Smoleńsk można próbować rozwikłać dopiero jak się weźmie władzę, choć – jak mi się zdaje – z prawdą o 10 kwietnia 2010 roku będzie jak z Gibraltarem: wiemy co się stało, ale nie dowiemy się w jakich naprawdę okolicznościach ginęli ludzie. Dezinformacja z lewa i z prawa oraz seryjni samobójcy są dowodem, że walka toczy się pomiędzy potężnymi grupami interesów.