Sen o meczu Polska – Niemcy.
18/07/2012
426 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Sen. Bywa, że coś mówi. Bywa, że budzimy się z pamięcią opowiedzianej historii. I bywa, że rozumiemy język konkretnej fabuły.
Oczywiście, zdarza się również coś całkiem odwrotnego. Mowa snu jest bełkotliwa, budzimy się z mętną niepamięcią i nic nie rozumiemy – nawet splątanych emocji, które zapisały się podczas nocy w komórkach naszego ciała.
Ale wówczas są dwie możliwości: radosna – gdy budzimy się jak skowronki, lub koszmarna – gdy czujemy, że wstaliśmy lewą nogą i lepiej nie wychodzić z domu. Wprawdzie nie pamiętamy snów nocy, lecz wiemy, że noc była dobra albo zła. A była taka z tysiąca i jednego powodu.
Oczywiście, to ledwie nic nie znaczący wstęp do konkretnego snu. Całkiem przeciętnego, który mnie rano wybudził.
Oto sen, w telegraficznym skrócie.
Mamy przed sobą mecz w Euro 2012, którego nie było. Polska – Niemcy. Jakimś cudem znalazłem się w szatni i trener Franciszek Smuda mówi, że mam wejść na boisko i zagrać w pierwszym składzie. Jako ofensywny prawy pomocnik. Duma. Wreszcie gram.
Gramy. A wszystko jest kolorowe, panoramiczne i żywe – ful wypas. W pierwszych minutach koledzy z drużyny radzą sobie całkiem, całkiem. Piłka klei im się do nóg, są dynamiczni. Strzelamy nawet gola. Wspaniały doping polskich kibiców na Gdańskiej Arenie. Potem tracimy piłkę i bramkę. Niestety, po moim błędzie. Jest 1 : 1.
I wszystko się wali. Czuję niemoc w nogach. Biegam wprawdzie do piłki i wychodzę na pozycję – do utraty tchu, ale czuję, że gram na poziomie klasy okręgowej. Ogarnia mnie wstyd. Podnoszę rękę, podbiegam do ławki trenerskiej i krzyczę do Franciszka Smudy, żeby mnie zdjął z boiska. Trener krzyczy do mnie: graj! I w tym momencie budzę się.
A oto komentarz do snu, jego racjonalizacja.
Grałem w młodości w piłkę nożną – w klasie okręgowej. Podczas Euro 2012 oglądałem wszystkie trzy mecze drużyny polskiej i większość pozostałych. Emocje mnie opuściły, gdy Polacy odpadli z rozgrywek. Przestałem być kibicem. Piłka nożna nie śniła mi się w okresie trwania turnieju. Ani razu.
Dlaczego więc dopiero dziś? A nie mam pojęcia. Dlaczego grałem jak patałach? A tu już mam pewne hipotezy. Po pierwsze, grałem na poziomie swoich kompetencji piłkarskich, które mogły być gdzieś nieco powyżej kompetencji piłkarskich Donalda Tuska, lecz pośród zawodników o mistrzowskich umiejętnościach nadawały się na pośmiewisko. Mój sen kpił sobie podprogowo ze mnie. Na jawie umysł widział widowisko na profesjonalnym poziomie, zaś ciało, wszystkie komórki ciała, które przechowały pamięć moich najwyższych sprawności piłkarskich w realnych grach w mojej okręgowej drużynie, jakoś chyba dochodziły do głosu i mówiły do mojej nieświadomości snu: no nie, to nie twój poziom, nie twój mecz i nie twoja rola.
Pracuj na poziomie swoich kompetencji i ćwicz nieustannie, by podnieść te kompetencje, które uznajesz za ważne dla siebie. W takim zdaniu da się wyłożyć sens lekcji płynącej z tej konkretnej fabuły snu. Domowa psychologia? Chyba coś więcej, gdy uznajesz, że sny i jawa to fazy jednego procesu życia, że nie warto gubić mądrości nocy i wymazywać jej czasu z pola przytomności.
W każdym razie, jakoś tak interpretuję ten konkretny, jeden z tysięcy snów.
Ten akurat sen nie był jasny, czyli samoświadomy, ale nie przerodził się też w koszmar. Wytłumaczyłem sobie po przebudzeniu, że nie muszę przecież kopać piłki jak boski Ronaldo.
I będę sporadycznie pisał – w ramach ćwiczeń przekładu hologramu, który jest dynamicznym procesem świadomości, na słowa. Zwłaszcza, że bywają te samoświadome procesy świadomości niesamowite i rozległe jak niebiańskie wizje. Zwłaszcza te jasne i rozświetlone radością. To odrębna klasa snów. Naprawdę cudowna. Nic, żaden film, żadna sztuka w teatrze obejrzana na jawie, nie może się z nim równać.
Trzeba tu doświadczyć, żeby poczuć tu smak.