Bez kategorii
Like

Seks i małżeńśtwo w katolicyzmie

17/01/2012
511 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Powszechny obraz katolicyzmu to doktryna podchodząca do seksu i małżeństwa z zasadami, poważnie i odpowiedzialnie. Jest to jednak tylko pozorny obraz, nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością.

0


Katolickie małżeństwo ma być nastawione na rodzinę, miłość, trwałość, przestrzeganie zasad zarówno przedmałżeńskich jak i w czasie jego trwania.. Jest to jednak obraz pozorny, jaki tworzy z jednej strony Kościół – by pokazać się jako propagatora dobrych relacji międzyludzkich, z drugiej środowiska np. lewicowe, które chcą straszyć ludzi specyficznie konserwatywnym podejściem do seksualności i małżeństwa.

Konserwatyzm katolicyzmu w rzeczywistości sprowadza się głównie do suchych zasad czyniących z katolickiego małżeństwa parę reprodukcyjną lub pozornych, traktowanych niepoważnie wartości. Katolicyzm nie jest wcale nastawiony na głębokie relacje partnerskie czy inne tego typu rzeczy. Katolicyzm spłyca małżeństwo w znacznym stopniu, sprowadzając je wyłącznie do seksu nastawionego na prokreację. To, że seks i prokreacja są głównym (i może jedynym realnym) celem katolickiego małżeństwa mówi prawo kanoniczne.

"Kan. 1096 –

§ 1. Do zaistnienia zgody małżeńskiej konieczne jest, aby strony wiedziały przynajmniej, że małżeństwo jest trwałym związkiem między mężczyzną i kobietą, skierowanym do zrodzenia potomstwa przez jakieś seksualne współdziałanie."

Małżeństwo jest tam tak mocno spłycone (do roli fabryki dzieci), że osoby niemogące dokonać normalnego stosunku seksualnego nie mogą w katolicyzmie być małżeństwem. Przykładowo dwie niepełnosprawne osoby, których niepełnosprawność nie pozwala na stosunek seksualny, choćby nie wiem jak się kochały i chciały żyć razem – małżeństwem być nie mogą!

"Kan. 1084 –

§ 1. Niezdolność dokonania stosunku małżeńskiego uprzednia i trwała, czy to ze strony mężczyzny czy kobiety, czy to absolutna czy względna, czyni małżeństwo nieważnym z samej jego natury."

Katolicyzm spłyca partnerstwo i seksualność do tego stopnia, iż można dojść do wniosku, że to kto z kim będzie miał ślub i dziecko jest prawie nieistotne. Liczy się konieczność – musisz mieć żonę i narobić dzieci. Taki wniosek podsuwają prorodzinne pomysły katolickich partii (np. PiS), takie jak dodatkowe opodatkowanie – a więc w sumie finansowe ukaranie – osób samotnych i par bezdzietnych. "Nie ważne z kim się związesz i jaką będzie miał jakość ten związek – zwiąż się jak najszybciej, to unikniesz kary finansowej" – oto podejście katolickiej polityki do związków. Często spotkałem nawet opinie katolików mówiące, że obywatel powinien być zobowiązany do spłodzenia czy urodzenia dziecka "dla dobra narodu" – po to by utrzymywał się w państwie dodatni przyrost naturalny i by więcej było w państwie katolików niż np. rozmnażających się intensywnie muzułmanów. Niektóre takie pomysły zbliżają się nawet do idei nazistowskiego Lebensbornu. Są to co prawda głosy poszczególnych katolików, jednak fakt jak często tego opinie można spotkać, sugerują, że w takim kierunku ludzi wychowuje Kościół.

Kościół często pokazuje siebie jako promotora wartości i przestrzegania zasad w sferze małżeństwa i partnerstwa. Przykładem może być zakaz stosunków przedślubnych. Niestety, są to tylko puste hasła! Kościół jako instytucja nastawiona na prokreację, zwłaszcza w czasach socjalizmu – gdzie przyrost naturalny jest jeszcze bardziej istotny dla systemu i Kościoła, nie będzie wydawał sprzecznych zaleceń. Kościół ma nawet interes w przedślubnych stosunkach seksualnych. Te bowiem często prowadzą do przypadkowych ciąż – a to niejako zmusza czasem parę do ślubu. Im "owieczki" wcześniej zaczną – tym lepiej dla "pasterzy". Stąd stosunki przedmałżeńskie są całkowicie akceptowane przez Kościół a kobiety idące z brzuchem do ślubu żadnego księdza nie gorszą. Czystość przedmałżeńska jest jakąś staroświecką pozostałością, której "nie trzeba brać poważnie". Fakt, że ktoś uprawiał seks przed ślubem nie jest więc dla kleru niczym gorszącym a potępienie takiego czegoś będzie co najwyżej symboliczne. Co więcej – prędzej na twarzy księdza pojawi się szyderczy uśmiech, gdy ktoś przyzna się do dziewictwa, niż wyraz dezaprobaty wobec tego, kto współżył przed ślubem, czy nawet wobec jego jawnej i wyraźniej rozwiązłości!

Nic w tym dziwnego – łamanie zasad a nawet ślubów dotyczących wstrzemięźliwości to w Kościele norma od dawna. Wystarczy zapoznać się z historią Kościoła (np. takich ludzi jak np. papież Aleksander 6). Ponadto ksiądz, czyli człowiek, który zobowiązany jest żyć w celibacie, mający kilkoro dzieci, nie będzie wiarygodny w tym co mówi. Wstrzemięźliwość seksualna, zasady itp. są więc w katolicyzmie tylko mitem – nie czymś realnie działającym!

W ten sposób katolicyzm staje się ostoją ludzi rozwiązłych, niemoralnych itp. Dobrze jest być katolikiem dla kogoś takiego – prowadząc bowiem takie życie, jakie prowadzi, im więcej pokaże się jako katolik, tym będzie widziany jako bardziej moralny i przyzwoity.
Tworzy to duży społeczny kontrast stereotypów. Rozwiązły człowiek będący katolikiem będzie widziany z samego powodu, że jest katolikiem jako bardziej przyzwoity niż nierozwiązły ateista. Ateista nie dość, że nie ma umoralniającej etykiety, jaką jest bycie katolikiem, jest celem katolickiej propagandy mającej na celu ukazać ateistów jako ludzi bez zasad. Np. zdrada małżeńska w wykonaniu katolika będzie prędzej jedynie objawem ludzkiej słabości, zaś taka sama zdrada w wykonaniu ateisty będzie tylko "kolejnym przykładem" tego do czego prowadzi życie "bez Boga".

Dzięki Kościołowi więc mamy więc społeczeństwo "moralnych"  ale tak naprawdę rozwiązłych ludzi oraz przyzwoitych ludzi sprowadzonych w sferze moralnej do rangi zwierząt, z tego względu, że są np. ateistami.

0

Attonn

21 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758