W niepodległej Polsce media miały stać się władzą, która w imieniu społeczeństwa patrzy na ręce politykom i sądom. Media uzyskały tą władzę. Jednak skala kontroli tajnych służb nad mediami w Polsce niewiele zmniejszyła się w porównaniu z czasami PRL.
Media są niezbędne, aby zdobyć władzę, a także po to aby ją utrzymać. Wiedzą o tym doskonale podległe rządowi tajne służby. To one w ciągu ostatnich lat wielokrotnie podejmowały działania, aby rozpoznać zagrożenia, jakie mogą płynąć ze strony mediów. Bowiem sposób postrzegania mediów przez polskie służby specjalne jest głęboko zakorzeniony w czasach PRL. Media spełniały wtedy rolę nie tylko tuby propagandowej władzy, ale także skutecznego narzędzia zwalczania opozycji.
W czasach PRL media były podstawowym narzędziem gwarantowania istnienia socjalistycznego ustroju. Aby jednak praca mediów była skuteczna potrzebny był nadzór nad nimi tajnych służb. Zwłaszcza w okresach, gdy do głosu w kraju dochodziły elementy wichrzycielskie, niszczące porządek i spokój socjalistycznej ojczyzny. Wydarzenia Października 1956 r., Marca 1968 r., Grudnia 1970 r., Czerwca 1976 r., czy wreszcie Sierpnia 1980 r. były tymi momentami gdy bezpieka „musiała” wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za kontrolę mediów. Medialny przekaz na temat zachodzących w kraju wydarzeń musiał być bowiem zgodny z zaleceniami Biura Politycznego KC PZPR i jego oceną tych wydarzeń. W czasach rządów gen. Wojciecha Jaruzelskiego media nie tylko były pod stałym nadzorem służb, ale były także skutecznym narzędziem walki aparatu z solidarnościowym podziemiem. SB lubiła posługiwać się wytypowanymi przez siebie dziennikarzami do realizacji określonych zadań propagandowych. To ci dziennikarze byli odpowiedzialni za wdrożenie modelowego przekazu na temat konkretnych wydarzeń z życia partii i państwa. Szef resortu spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak postrzegał dziennikarzy wyłącznie w kategoriach „ich przydatności do spożycia” przez ludzi podległego mu aparatu. Owo spożywanie ludzi mediów przez bezpiekę nie było zadaniem nadzwyczaj trudne. Dziennikarze byli grupą zawodową w PRL najchętniej podejmującą współpracę z SB. Czasami wystarczyła jedynie obietnica wsparcia służby w zawodowej karierze, czy możliwość przyznania dodatkowych talonów na zakup deficytowych towarów, by prowadzący rozmowę oficer SB usłyszał od dziennikarza deklaracje o gotowości do współpracy. Tak zazwyczaj dochodziło do nawiązania tajnej współpracy z SB całej rzeszy dziennikarzy telewizyjnych i radiowych. Nie od razu SB zlecała im poważne zadania. Najpierw musieli wykazać szczerą postawę wobec partii i socjalistycznego państwa. W ten sposób dziennikarze stawali się piewcami stanu wojennego i polityki władzy w tym okresie. Wychwalali kolejne posunięcia władzy i ich zdaniem coraz bardziej słuszny kierunek polityki w kraju. Obok opiewania władzy dziennikarze byli niezwykle przydatni wtedy, gdy chodziło o sprawy drażliwe dla władzy i jej wizerunku w społeczeństwie. Gdy w listopadzie 1984 r. Polska zwróciła swoją uwagę na zaczynający się w Toruniu proces rzekomych sprawców mordu na ks. Jerzym Popiełuszce, gen. Kiszczak oddelegował zarekomendowanych mu dziennikarzy do propagandowego zabezpieczenia zaczynającego się w Toruniu procesu. To oni mieli relacjonować proces społeczeństwu zgodnie z jego dyrektywami. W rezultacie ich przekaz nie był zwykłym dziennikarskim przekazem, ale jedynie realizacją założeń propagandowych szefa MSW. Kiszczak jeszcze przed rozpoczęciem toruńskiego procesu jasno stwierdził, ze całą „sprawę trzeba odpowiednio ukierunkować”. Chodziło bowiem o to, aby niezależnie od przebiegu procesu, media pomogły skutecznie oddzielić zbrodnię od całego aparatu SB i jej szefa, przypisując ją wyłącznie samowoli oskarżonych, którzy mieli zostać przykładnie ukarani. Ale dziennikarze nie tylko relacjonowali bieżące wydarzenia zgodnie z sugestiami płynącymi z SB. Byli niezwykle użyteczni w montowaniu przez SB wielu operacji, mających zdyskredytować liderów podziemnej „Solidarności”. Koronnym tego przykładem była prezentacja zmontowanej pod nadzorem kierownictwa MSW słynnej rozmowy Lecha Wałęsy z bratem i jej medialne wówczas komentarze. W latach osiemdziesiątych „zaufani” dziennikarze, wiele razy okazali się niezwykle przydatni szefowi MSW. Ludzie gen. Kiszczaka znali dość dobrze środowisko dziennikarskie i wiedzieli, że nie ma ono większych oporów wobec SB. Nie musieli rozpracowywać środowiska dziennikarskiego, wystarczyło jedynie zasugerować konieczność współdziałania ze służba. Media w czsach PRL-u nie były kimś, kto mógł być przeciwnikiem dla SB. Były jedynie częścią systemu i miały na jego rzecz wykonać określone zadnia pracy w nadbudowie. A jeśli znalazł się jakiś dziennikarz, który nie chciał tego robić, ryzykował swoją karierę i prędzej czy później musiał poszukać sobie innego zajęcia. W czasach PRL dziennikarze zazwyczaj sami wyczekiwali na okazję do wykonania ważnego zadania w nadbudowie. Dyrektywy płynące do redakcji z bezpieki nie były dla nich czymś nie do zaakceptowania. Z upływem lat upowszechnił się w tym środowisku model, który używając terminologii sowieckich służb był typem bardziej „gawnojeda” (tłumaczenie zbędne) niż dziennikarza w współczesnym rozumieniu. Krótko mówiąc bezpieka mogła zawsze liczyć na dziesiątki gawnojedów, gotowych w każdej chwili wykonać zlecone zadania i to zazwyczaj społecznie.
Kompromis zawarty pomiędzy władza, a opozycja przy okrągłym stole zapoczątkował także proces budowy „wolnych” mediów. A nowe media mieli budować opozycjoniści, którzy rozmawiali z komunistami przy okrągłym stole. Dlatego później te powstałe w wyniku rozmów okrągłego stołu media, przede wszystkim „Gazeta Wyborcza” sprzeciwiały się rozliczeniu komunistów.
„GW” szybko zdobyła pozycję najbardziej opiniotwórczego dziennika, narzucając mediom kanon odstąpienia od rozliczeń z przeszłością. W ten sposób „GW” zdecydowanie przeciwstawiała się wszelkim formom lustracji, nie mówiąc już o lustracji samego środowiska dziennikarskiego. Gdy 4 czerwca 1992r. rząd Jana Olszewskiego podjął próbę lustracji, Lesław Maleszka z „GW”, ujawniony później jako TW „Ketman” głośno deklarował na łamach dziennika, że „lustracja to nowy apartheid”. Te pierwsze lata funkcjonowania wolnych mediów zadecydowały, że zbudowany został swoisty medialny parasol ochronny nad środowiskiem byłej bezpieki i osobami które w przeszłości z nią współpracowały. Był to czynnik, który miał później zasadniczy wpływ na sytuację w środowisku dziennikarskim i jego późniejsze relacje z nowymi służbami specjalnymi. Rozwijający się w III RP rynek mediów, pomimo napływu nowych ludzi, w znacznym stopniu zachował ciągłość kadrową z czasami PRL. Nie doszło nawet do próby jakiekolwiek weryfikacji dziennikarzy, którzy swoją działalność zaczynali w czasach PRL. A wielu z nich współpracowało z PRL-owskimi służbami. Wręcz przeciwnie, dziennikarze ci mogli kontynuować swoją zawodową karierę, nierzadko obwołując się medialnymi autorytetami. Nikt nie pytał ich o relacje z bezpieką w przeszłości, ani o ich uwikłanie w komunistyczny system. Nikt nawet nie odważył się tego zrobić. Ci, którzy próbowali byli natychmiast obkładani klątwą najbardziej opiniotwórczej „GW” i całego środowiska dziennikarskiego. A to oznaczało w tamtym czasie zawodowy margines.
Wraz z rozwojem medialnego rynku w Polsce, do mediów trafiło młode pokolenie dziennikarzy. W większości byli to ludzie, którzy u schyłku PRL-u zetknęli się z działalnością opozycyjną. Spora część z nich podjęła się tzw. dziennikarstwa śledczego, które rozkwitało na początku lat 90. Dość szybko w swojej pracy spotkali się z ludźmi nowych służb, czyli powstałego w 1990 r. Urzędu Ochrony Państwa. Początkowo obie strony badały swoje intencje. Jednak z upływem czasu dochodziło do spontanicznej współpracy z korzyścią dla obu stron, zwłaszcza tam, gdy UOP odkrywał kolejne gospodarcze afery. Tak było m.in. w wypadku afer narkotykowych czy alkoholowych. Po kilku miesiącach wielu dziennikarzy mniej lub bardziej świadomie zakwalifikowanych zostało przez UOP jako różnej kategorii współpracownicy służby. Zresztą UOP mógł niepozornie zakwalifikować ich pod szyldem ekspertów lub konsultantów. Na pewno oprócz dziennikarskiego odkrycia afery, przyświecała im idea wsparcia nowych służb demokratycznego przecież państwa. Dzisiaj wielu z nich nie chce przyznać się do swojego flirtu z ówczesnymi służbami. Jedynie redaktor Wojciech Czuchnowski z „GW” był na tyle odważny, aby publicznie wyznać: „Byłem TW Macierewicza”. Dzisiaj to pokolenie dziennikarskie znalazło swoje zawodowe miejsca we wszystkich najważniejszych redakcjach prasowych i firmach specjalizujących się w public relations. Zawarte na początku lat 90. związki dziennikarzy z UOP nie zawsze uległy wygaszeniu. Spora część z nich nadal flirtuje z następcą UOP, Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tyle, że charakter tego flirtu jest już zgoła inny niż na początku lat 90. Wtedy chodziło o wymianę informacji w drążących państwo aferach gospodarczych, dzisiaj współpraca ta nie ma już tak patriotycznego charakteru i na pewno jest korzystna tylko dla jednej ze stron : tajnych służb.
Problem współpracy dziennikarzy nie ogranicza się do związków z cywilnymi, ale także (a może przede wszystkim) wojskowymi tajnymi służbami. Służby wojskowe zawsze były bardziej w ukryciu od służb cywilnych. Tak było w czasach PRL. To na SB spływało wówczas całe odium inwigilacji społeczeństwa. To zakłamanie pozwoliło wojskowym służbom uniknąć nawet szczątkowej weryfikacji kadr jaka miała miejsce po zmianie szyldu SB na UOP. U progu budowy polskiej demokracji nikt też nie pytał o faktyczną działalność „wojskówki” w czasach PRL-u. Dzięki temu służby wojskowe mogły spokojnie przygotować się do nowej roli i nowych zadań. Powstałe w końcu 1991 r. Wojskowe Służby Informacyjne (z połączenia kontrwywiadu i wywiadu wojskowego PRL) szybko dostrzegły jakie znaczenie mają media w demokratycznym państwie. WSI wchodziły na polska arenę z całkiem sporym potencjałem „zaufanych” ludzi w świecie mediów. Dzięki temu wojskowi postanowili uruchomić kilka medialnych projektów, mających w przyszłości zapewnić służbie dobrą pozycje na rynku medialnym. Jednym z nich było oddelegowanie w 1994r. do TVP oficerana niejawnym etacie (ps. „Burski), którego działalność była ściśle nadzorowana przez kierownictwo służby. „Burski” miał zrealizować projekt stworzenia krajowego obiegu informacji telewizyjnych, który byłby w pełni kontrolowany przez WSI. Innym projektem medialnym WSI była działalność grupy wywiadowczej „Grot”, mającej realizować zadania po szyldem powołanego przez służbę miesięcznika „Przegląd Międzynarodowy”. W realizację projektu zaangażowano „Cezara” znanego dziennikarza od spraw międzynarodowych, który z racji swojej marki miał łatwy dostęp do polityków kraju i za granicą. Jednak w 1995 r. WSI uznało, że „Cezar” nie spełnia oczekiwań służby, która zakładała, że „Przegląd Międzynarodowy” stanie się opiniotwórczym miesięcznikiem. Podobne nadzieje WSI wiązały z funkcjonowaniem „Nowej Europy”, w której redakcji umieściły swoich ludzi. Podobnych projektów było jeszcze co najmniej kilka. Gdy nie udało się ich zrealizować, WSI postanowiły odbudować swoją sieć informatorów na rynku mediów. Należało zatem sięgnąć do zasobów operacyjnych z czasów PRL, jak również pozyskać nowe źródła wśród dziennikarzy. Służba liczyła, że mając rozbudowaną sieć dziennikarskich informatorów będzie w stanie podejmować działania inspirujące. W ten sposób WSI odbudowały swoją sieć na runku mediów werbując dziennikarzy „TVP”, „TVN”, „Polityki”, „Wprost”, „Rzeczpospolitej” i wielu innych mediów. Dzięki tej właśnie sieci WSI mogły „ustawiać” wiele tematów poruszanych w mediach. Szczególnym zainteresowaniem WSI cieszyły się duże inwestycje w Polsce i artykuły prasowe na ich temat. WSI za pomocą swoich dziennikarskich źródeł lobbowało za określonymi inwestorami, dbając o to aby mogli oni wejść na polski rynek. Niejednokrotnie dziennikarze otrzymywali surowe materiały z których mieli zrobić użytek, zgodnie z zaleceniami służby. Tak było miedzy innymi, gdy na polskim rynku alkoholowym rywalizowały zachodnie koncerny chcące przejąć produkcje polskich wódek gatunkowych. To wówczas dziennikarze realizowali zalecenia służby odnośnie wsparcia określonych inwestorów. Ale WSI często zlecały swoim dziennikarskim źródłom zadania typowania swoich kolegów z redakcji, którzy również mogliby podjąć współpracę ze służbą. Zazwyczaj werbowano ich pod szyldem pomocy służbie w działaniach na rzecz obronności państwa. Bardzo szybko okazywało się, że służbę interesują zupełnie nietypowe sprawy jeśli idzie o obronność państwa, jak np. sytuacja w kierownictwie poszczególnych partii, czy cechy osobiste jej liderów i ich preferencje. Jednak dziennikarzom trudno było się już wtedy wycofać z tej znajomości z WSI.
Czasy się szybko zmieniały a rynek medialny w Polsce dynamicznie się rozwijał. Kapitałowo stawał się również coraz bardziej zróżnicowany. Media coraz bardziej stawały się jednym z głównych bohaterów polskiej sceny. Ich wpływ na politykę i gospodarkę stawał się coraz bardziej widoczny. Nic bowiem nie dało się przeforsować w polityce ani gospodarce bez medialnego wsparcia. Najszybciej zrozumiano to w WSI, które w końcu lat 90. coraz bardziej rozwijały własną działalność gospodarczą poprzez firmy swoich tajnych współpracowników i tajne transakcje. Jednak mimo sukcesów służby należało liczyć się ze zmiennością warunków politycznych i gospodarczych w kraju. Aby dokonać właściwej oceny perspektyw rozwoju interesów służby, wiedza jaką mogły zdobyć media wydawała się jeszcze cenniejsza. Ale media mogły też coraz bardziej skutecznie wykreować z góry założony obraz polskiej rzeczywistości, czy określonych problemów z nią związanych. I to był jeszcze jeden powód poszukiwania nowych dziennikarskich źródeł. Tym razem należało się bardziej systemowo zabrać za budowanie nowych relacji z mediami. U progu nowego tysiąclecia, WSI zajęły się kilkoma wytypowanymi redakcjami prasowymi, sporządzając profesjonalne charakterystyki zespołów redakcyjnych. Były wśród nich m.in. „Życie”, „Rzeczpospolita”, „Wprost”. Pozwoliło to WSI wytypować kilku kandydatur, z którymi służba zamierzała nawiązać „operacyjny dialog”. W ten sposób WSI zyskały nowe cenne aktywa w środowisku ludzi mediów. Obdarzeni przez WSI „zaufaniem” dziennikarze, mogli otrzymać od nich nie tylko materiały źródłowe do tekstów prasowych, ale mogli zostać właściwiej ukierunkowani w interesujących służbę tematach. Dzięki temu publikacje prasowe na temat tych afer były projekcją całkowicie korzystną dla służby i jej aktualnych politycznych patronów.
Nie tylko projektowanie rzeczywistości było możliwe za pomocą „zaufanych” dziennikarzy. Możliwe stało się również skuteczne zwalczanie potencjalnych zagrożeń dla służby. Przykład ujawnionej w 2004 r. afery paliwowej pokazuje to dość modelowo. Gdy badający rolę mafii paliwowych w Polsce krakowski prokurator Marek Wełna zaczął badać ich związki z oficerami WSI, bardzo szybko pojawiły się publikacje prasowe wskazujące na korupcję samego prokuratora i jego powiązania z… mafia paliwową. Przypisanie prokuratorowi korupcji nie byłoby możliwe bez zaufanych dziennikarzy z tygodnika „NIE”. Zresztą WSI znacznie łatwiej było nawiązać relacje ze środowiskiem „NIE” , „Trybuny” i „GW” z racji wcale nierzadkich związków rodzinnych i wspólnego spojrzenia na rzeczywistość. Zwłaszcza ten ostatni czynnik wydawał się istotny. W wielu rozmowach z dziennikarzami oficerowie WSI starli się przekonywać rozmówców, że ich służby zawsze pracowały dla dobra państwa tak dzisiaj jak i w przeszłości. Uznanie tego kanonu na pewno szybciej pozwalało zbudować dialog pomiędzy stronami.
Lata 2001-2006 to również okres poważnych zmian na mapie polskich służb. W 2002 r. UOP przekształcił się w Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW). Z kolei w 2006 r. w miejsce rozwiązanych WSI powstały nowe służby wojskowe – SKW i SWW. W rezultacie reformy służb wojskowych, żadna z nich nie osiągnęła pozycji, jaką cieszyła się WSI. Afery jakie ujawnione zostały w latach 2002-2004 poskutkowały utworzeniem w 2006 r. jeszcze jednej służby – Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Wszystkie te zmiany poważnie zmieniły dotychczasową hierarchię w polskich służbach. Na czołowe miejsce wysunęła się ABW zdobywając pozycję mega służby. Gdy w 2009 r. rządząca PO przejęła kontrolę nad CBA dominacja ABW stała się już bezdyskusyjna. ABW nie tylko zaczęła zajmować się wszystkim, ale pod rządami Krzysztofa Bondaryka stała się służbą odpowiedzialną za ochronę polityczną rządzącej ekipy Donalda Tuska. Dla wizerunkowej ekipy Tuska jej medialny obraz jest najważniejszy. Zresztą sprzyjające mu w zdecydowanej większości media stanowią zasadniczą siłę jego politycznego sukcesu. Tusk kocha sprzyjające mu media i lubi to im okazywać. Ekipa Tuska od początku swoich rządów usiłowała zmonopolizować i utrwalić wpływ na polski rynek mediów. Doskonale rozumie to Szef ABW, który robi wszystko, aby zdobyć wyprzedzającą wiedzę o podejmowanych przez dziennikarzy, a drażliwych dla władzy tematach. W ten sposób ABW stara się na wszelkie sposoby posiąść wiedzę odnośnie bieżących zainteresowań dziennikarzy, tematów nad jakimi pracują i ich informatorów. Do tego celu szef ABW jest w stanie użyć całego potencjału ABW i najnowszych wynalazków techniki. Studiowanie bilingów dziennikarzy i ustalanie ich rozmówców to tylko najbardziej typowe metody działań ABW wobec nieprzychylnych rządowi dziennikarzy.
Jednak pomimo tych zakusów nie jest w stanie sprowadzić go do roli, jaką pełniły w czasach PRL-u. W demokratycznym państwie i wolnorynkowej gospodarce zawsze znajdą się media i dziennikarze, którzy nie będą kochać rządzących bezlitośnie ich recenzując. I właśnie z tego powodu ekipa Tuska może spodziewać się negatywnych ocen swojej działalności. A to również będzie przekładało się na społeczne poparcie rządu i jego ocenę przez wyborców.
W wielu krajach dochodzi do dyskretnej współpracy ludzi mediów ze służbami specjalnymi. Dzieje się to zazwyczaj w sprawach bardzo poważnych z punktu bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. Kwestie związane ze śledzeniem międzynarodowego terroryzmu są tu najlepszym przykładem, a USA jest krajem gdzie najczęściej do tego dochodzi. Dziennikarze udostępniają wówczas służbom swoje informacje odnośnie terrorystycznych zagrożeń, jakie udało im się pozyskać od swoich informatorów. Nie dzieje się to jednak na co dzień, ale tylko wówczas gdy bezpieczeństwo państwa i amerykańskich obywateli jest naprawdę zagrożone.
W dwustuletniej amerykańskiej demokracji nikt nie musi definiować czym jest bezpieczeństwo państwa i bezpieczeństwo jego obywateli. Każdy też rozumie czym są media i jak ważną rolę spełniają w amerykańskiej demokracji. Żadna amerykańska służba nie patrzy na dziennikarzy, jak na kogoś kto mógłby w przyszłości ujawnić tajemnicę państwową i tylko dlatego trzeba się nim zainteresować. Niestety w Polsce jest inaczej.
Dlatego przepisy prawne w Polsce regulujące działalność służb specjalnych muszą zostać precyzyjniej zapisane. Ale przede wszystkim zasadniczej zmianie musi ulec stosunek służb specjalnych do ludzi mediów. Polskie służby, muszą zrozumieć, ze dziennikarze mają do wykonania ważną rolę w demokratycznym państwie – rolę recenzentów władzy. I nie mogą przyjmować założenia rodem z PRL, że dziennikarz recenzując władzę ujawnia tajemnicę państwową. A jeśli nawet przy okazji to robi, to działa w stanie wyższej konieczności i dla dobra tego państwa.
Doktor historii. Byly pracownik Urzedu Ochrony Panstwa (1990-2000). Byly Pracownik Biura Bezpieczenstwa Narodowego. Wykladowca akademicki.