Redakcja „Monitora Europejskiego” zapytała mnie o możliwe scenariusze przyszłości Starego Kontynentu. To dobrze, że takie pytania stawia.
Redakcja „Monitora Europejskiego” zapytała mnie o możliwe scenariusze przyszłości Starego Kontynentu. To dobrze,że takie pytania stawia. Pochłonięci bieżącą, codzienną polityką, porażeni nieudolnością rządu i brakiem wizji premiera Tuska możemy bowiem nie zapomnieć, że na naszych oczach decyduje się kształt przyszłości Europy na najbliższe lata lub dziesięciolecia.
Oto pytanie „ME” i moja odpowiedź.
Czy UE ewoluować będzie w najbliższych latach w kierunku silnie scentralizowanej unii politycznej, czy też coraz bardziej zbiurokratyzowanej i słabej instytucji(typu ONZ) o malejącym znaczeniu w Świecie?
Paradoksalnie, tytułowe pytanie jest fałszywe, bo można śmiało wyobrazić sobie sytuację, która de facto konsumuje oba te scenariusze. A mówiąc precyzyjniej: ściśle scentralizowana, polityczna UE kierowana przez„dyrektoriat” niemiecko-francuski lub wprost przez Berlin będzie jednocześnie służyć Unii, której rola w świecie będzie maleć.
Druga alternatywa jest więc, jak widać, oparta o całkowicie fałszywe podstawy. Nie ma bowiem iunctimmiędzy jeszcze większym scentralizowaniem UE i pogłębieniem integracji europejskiej a zwiększeniem znaczenia Unii Europejskiej w świecie. Myślę, że wręcz przeciwnie: Wspólnoty Europejskie, gdzie tylko parę państw czuje się dobrze, a reszta ma poczucie zdominowania przez kilka największych i najmocniejszych krajów, nie mając żadnej politycznej i ekonomicznej przyszłości. Jeżeli ktoś myśli, że taki projekt ma long term i powiedzie się, to niech lepiej zacznie pisać bajki dla dzieci. To kompletny polityczny surrealizm.
Jaka więc powinna być optymalna UE przyszłości? Jeżeli znaczenie Europy jako takiej, Europy politycznej nie ma maleć – i to raptownie maleć − to musi ona wyraźnie doregulować gospodarkę, zmniejszyć, a nie zwiększyć ekonomiczne kagańce, którymi dusi gospodarkę „27” (co skądinąd jest całkowicie sprzeczne z wolnym rykiem). Pod tym względem należy znacznie bardziej słuchać Camerona a nie Sarkozego. Ale też wydajna Unia czasu przyszłego musi być Europą „równych”. Poszczególne kraje członkowskie UE muszą mieć poczucie partycypacji w najważniejszych decyzjach politycznych i gospodarczych, a nie mogą być traktowane jako narodowe pułki pod niemiecką komendą. Tylko balance of power w ramach Unii Europejskiej ma szansę sprawić, że UE w najważniejszych sprawach może być jedną, solidarną, w miarę efektywną drużyną. I – uwaga! − wcale owa równowaga sił na poziomie decyzyjnym nie oznacza automatycznego paraliżu decyzyjnego. To są mity, które bądź z głupoty, bądź z pobudek politycznych są rozpuszczane przez naiwnych federalistów lub zwolenników niemiecko-francuskiej (lub tylko niemieckiej)dominacji.