To kolejny nic nie znaczący film Stone’a, o amoralnych i sczęśliwych ludziach.
Zanim obejrzałem film ‘Savages’, przeczytałem książkę, na której podstawie powstał. Ta książka to całkiem sprawne, pisane krótkimi zdaniami, unikające opisów sensacyjne czytadło. Schematyczne, ale w ten sposób budujące konwencję. Czy po filmie powinienem spodziewać się czegoś więcej, biorąc pod uwagę, kto się za niego bierze? Niekoniecznie. Czułem, że z tej książki czegoś głębszego się nie wyciśnie, ale w filmie dostaliśmy jeszcze mniej.
Historia jest prosta. Dwóch chłopaków – w sposób komiksowy przeciwstawieni sobie Ben (twardziel lubiący przemoc) i Chon (pacyfista wolontariusz itp. itd.) – i O. (dziewczyna), która lubi w każdym z nich to, czym każdy z nich jest (jeden może ją posuwać i pieprzyć, z drugim raczej zmysłowo się pokocha). W trójkącie żyje im się jak w raju (piękne widoczki, atrakcyjne lokacje). Chłopcy zajmują się intratnym biznesem – hodują najlepsze odmiany marihuany na tej planecie. Wiedzie im się idealnie, do czasu. Pewnego dnia dostają propozycję współ pracy z meksykańskim kartelem pod wodzą Krlowej Eleny, której się nie odmawia… Zaczyna sią jatka.
Mam wrażenie, że lepiej sobie z tym materiałem poradził Tony Scott, w jego filmach przynajmniej nie ma jakichś artystycznych pretensji. Choć trzeba przyznać – na plus – że Stone powściągnął tu swe ciągotki do eksperymentów z filtrami czy montażem. Dostajemy więc tradycyjne kino sensacyjne. Dobrze zagrane na drugim planie – Benicio del Toro jako ‘sprzątacz’ kartelu Lado czy John Travolta jako skorumpowany glina, obaj przyćmiewają aktorów grających główne role, z których wiele się nie wyciśnie.
Dyskusyjna jest końcówka – uwaga spoiler! – czyli dwa alternatywne zakończenia, to trochę nie fair wobec widza. Oba są jednak w konwencji jak z bajki (bardzo brutalnej bajki). Pierwsze, które odwołuje się do Butch Cassidy and Sundance Kid (ten tytuł pada w tym filmie) jest z ducha nawet szekspirowskie (sztuki tegoż także mają tu swe nawiązania, począwszy od imienia Ofelia). Drugie zbyt uproszczone, ale będące happy endem (mimo że do żadnego z bohaterów jako widz nie czułem sympatii i nie mogłem się z nikim utożsamić).
Reasumując: film czy książka. Wybrałbym jednak pierwowzór literacki, mniej w nim pretensji, więcej ‘amoralności’. Film jest po prostu prawie zgodną z nim ekranizacją, więc jeśli wybierze się jedno, spokojnie można darować sobie drugie. Choć oba dzieła są w pewnym sensie puste.
Don Winslow Savages(Znak, Kraków 2012)
‘Savages’ reż. Olivier Stone (dystr. UIP)