O samochodach. I o policji.
Pierwszy samochód był bodajże z 84r. Drugi rok albo dwa młodszy. Niby niewiele, a jednak. Właścicielowi komisu coś nie pasowało. Skąd w modelu z tego roku ABS-y? Wynajął do sprawdzenia tej wątpliwości firmę cieszącą się znakomitą reputacją jeśli chodzi o tego rodzaju sprawy.
Czułem, że jestem ugotowany. Nie pozostawało mi nic innego niż robienie dobrej miny i grzebanie butem w piasku.
Widać było już na pierwszy rzut oka, że panowie z wynajętej firmy znają się na rzeczy. Do sprawy podeszli bez pośpiechu i metodycznie. Wiedzieli gdzie znajdują się numery. Nie szukali. Co mnie jeszcze bardziej przeraziło i utwierdziło w przekonaniu, że nie ma już dla mnie żadnego ratunku.
Niedługo potem wiedziałem dlaczego facet od numerów zażądał ode mnie takich koszmarnie wielkich pieniędzy za, wydawało by się, prostą robotę. Bo nie był zwykłym spawaczem, lecz fachowcem w tym co robił i się cenił. Oprócz przyspawania tychże numerów, tak dobrał farbę, że niczym nie różniła się od starej. Co jeszcze dodatkowo zrobił, nie wiem. Wiem tylko tyle: żadna wydana marka nie poszła na marne.
Panowie z firmy posprawdzali numery, pokręcili z niedowierzaniem głowami i stwierdzili co następuje: samochód musi być z jakiejś serii przejściowej. Innej możliwości nie ma.
Inna możliwość była, ale nie nie miałem zamiaru nawet o tym wspominać.
Kolega dostał wymarzony samochód, ja pieniądze, właściciel komisu prowizję.
Zaraz po kupnie samochodu kolega wziął mnie na jazdę próbną. Pierwszy i ostatni raz. Więcej nie chciałem. Lubiłem ryzyko, ale tu było ono dla mnie za wysokie.
Kolega kompletnie nie potrafił jeździć. To był stanowczo za szybki dla niego samochód. Zresztą trudno mi sobie było wyobrazić odpowiedni. Brawurą całkowicie zastępował umiejętności. Gdy mnie wysadził z samochodu omal nie ucałowałem ziemi. Tak się cieszyłem. A on pierwsze co zrobił to wkleił sobie na tylną szybę duży napis: „Mistrz kierownicy. Jadę po tytuł”.
No i pojechał. Wystarczyło kilka dni, aby całkowicie rozbił samochód. Był nie do naprawy. Został się tylko ten napis.
Chciałem tylko powiedzieć, że gdyby nasze państwo i jego organy funkcjonowały tak dobrze jak przestępcy, to by to była kraina miodem i mlekiem płynąca. A już najbardziej mnie dziwi jak niektórzy urodzeni przestępcy są w swoim nielegalnym fachu mistrzami, a oficjalnie reprezentują poziom analfabety. Bo nie mam żadnych wątpliwości kto nami rządzi. Na pewno nie głupcy.
Na koniec jeszcze jedna sytuacja.
Miałem dość drogi samochód. Najwyżej półroczne audi. Nie posiadałem prawa jazdy, ba, nie potrafiłem wtedy nawet jeździć. Ale samochód miałem.
Codziennie do niego wsiadałem. Nigdzie nim nie jeździłem, ale np. słuchałem muzyki. Mi to wystarczało.
Pewnego razu wkładam klucze do zamka drzwi i zdziwienie. To znaczy chciałem otworzyć drzwi, ale ich nie było. Samochodu zresztą także. Osłupiały patrzę, a tam tylko puste miejsce. Po nim.
Najpierw była rozpacz, potem zastanowienie. Zadzwoniłem do znajomego. Może coś poradzi? Podałem kolor, markę i rocznik. Oddzwonił wieczorem. Spytał się jeszcze o model i przebieg. Zgadzało się. Jest już pod „ruską” granicą. Sprowadzenie go z powrotem będzie mnie nieco kosztowało. Podał kwotę. Skwapliwie się zgodziłem.
W międzyczasie zgłosiłem kradzież na policję. Podjechałem tam drugim samochodem. Z kierowcą, bo przecież sam nie mogłem, a nawet nie potrafiłem.
Oficer był miły, wysłuchał wszystkiego co miałem do powiedzenia. Na koniec zapytał:
– Na jak dużą kwotę go Pan ubezpieczył?
– Nie był wcale ubezpieczony.
Oficer jakby lekko oprzytomniał. Wyraził zdziwienie:
– To naprawdę go Panu ukradli? Bo widzi Pan, przed chwilą był tu właściciel „Malucha”. Też go mu ukradli. Prawie płakał. A Pan nic. Żadnych emocji.
Poczułem się w obowiązku aby coś powiedzieć:
– Rozumiem. Gdybym wiedział to bym się popłakał.
Udał, że tego nie słyszy. Ciągnął dalej:
– Musimy trochę poczekać aż będzie wolny jakiś wóz policyjny. Wtedy podjedziemy na miejsce zdarzenia, zrobimy zdjęcia , dokończymy pisanie raportu.
– A nie moglibyśmy podjechać moim? Byłoby szybciej.
– Ma Pan jeszcze jeden samochód?!
– Mam.
– A jaki jest Pański zawód, jeśli można wiedzieć?
– Obecni, niestety, jestem bezrobotny.
– Aha.
Zaczął przeglądać z ciekawością mój paszport. Nie było w nim już miejsca na pieczątki. W tamtym czasie granicę przekraczałem trzy razy dziennie.
Nie wiem do jakich wniosków doszedł, ale zaczął coś przebąkiwać o nowym radiu. Jego jest już stare. Przydałaby się wymiana. Żeby wzbudzić moją inicjatywę powiedział, że gdyby takie dostał to na pewno by nie dochodził jakie jest jego pochodzenie.
Powinienem się obrazić na tak jawne insynuacje, ale tym razem to ja udałem. Że nie rozumiem.
Podeszliśmy do mojego drugiego samochodu. Kierowca gdy nas zobaczył, wybiegł z samochodu. Szeroko otworzył drzwi wpuszczając nas do środka. Ukłonił się przy tym nisko. Lubił pożartować. Ale policjant o tym nie wiedział. Wsiadając do samochodu mruczał: „bezrobotny, tak?”
Złodzieje którzy mi ukradli samochód dostarczyli go z powrotem. Zostawili w niedalekim miasteczku i poinformowali telefonicznie o tym fakcie tamtejszą policję. I co? I nic.
Przez trzy dni nikt z policji się nawet nie pofatygował. A samochodu pilnowali przez ten czas złodzieje, żeby go nikt nie ukradł. Zamki w drzwiach już były przecież wyłamane, blokada i łańcuch ściągnięte. Najtrudniejsze było więc zrobione. Nic tylko kraść.
Wreszcie po trzech dniach i wielokrotnych monitach złodziei policja raczyła się zjawić i zabrać samochód na swój parking. Potem poinformowali policję w mojej miejscowości, a na końcu i mnie. Odebrałem telefon:
– Pan S?
– Tak.
– Mamy dla Pana dobrą wiadomość. Znaleźliśmy Pański samochód.
– Na pewno mój?
– Na pewno. Wszystko się zgadza. Znaleźliśmy w nim nawet jakieś pańskie dokumenty. Niech Pan do nas szybko przychodzi.
Więc przyszedłem. Policjanci byli z siebie bardzo zadowoleni. Musiałem udawać zaskoczenie i wdzięczność. Na moje pytanie jak go znaleźli, odpowiedzieli tajemniczo: możemy tylko powiedzieć, że od dłuższego czasu prowadziliśmy obserwację „dziupli” w której złodzieje przechowywali Pański samochód.
To, ze nie wybuchnąłem im śmiechem prosto w twarze to następny cud.
Nie był to niestety koniec mojej przygody z policją.