Samochody. Po wypadku.
06/05/2012
496 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
Co zrobiłem po wypadku.
Kontynuacja
Zgłosiłem na policję kradzież samochodu. Czekałem cierpliwie aż go znajdą. I znaleźli. Zostawiłem w nim jakieś dokumenty ze swoim nazwiskiem. Więc po tym doszli.
Wiadomość przekazał mi kolega – policjant. Powiedział:
Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą. Dobra jest taka, że twój samochód się odnalazł. Zła, że w nie najlepszym stanie. Jest rozbity.
Udałem się z nim na miejsce tego wypadku. Razem ze mną pojechał nie wtajemniczony w sprawę kolega. Brat tego, który był pasażerem.
W świetle dnia dopiero do mnie dotarło ile miałem szczęścia. Nie powtórzyłbym tego wyczynu nawet za milion dolarów. Nie powtórzył by też żaden kaskader.
Barierka na moście była kompletnie rozbita. Za nią, nieco poniżej, znajdowała się kamienna kapliczka z figurką Matki Boskiej. Gdybym w nią uderzył nie było by nawet ze mnie co zbierać. Minąłem ją o centymetry. Potem było co najmniej z kilkadziesiąt metrów płaskiej łąki, stroma, prawie pionowa skarpa. I dopiero potem rzeka. Na szczęście niezbyt głęboka. W miejscu wypadku może do pasa. Kawał drogi do przelecenia.
Gdybym jechał za wolno, zabiłbym się. Gdybym jechał za szybko, zabiłbym się. Prędkość była idealna. Po przeleceniu łąki uderzyłem tyłem samochodu w skarpę. Zamortyzowało to upadek. Co prawda samochód rozpadł się na dwie części, ale przeżyłem.
Były wielkie problemy z wyciągnięciem samochodu. Policjanci którzy byli na miejscu zdarzenia, wyrażali opinię, że nikt nie mógł przeżyć tego wypadku. Utwierdzała ich w tym wielka ilość krwi z nosa pasażera:
– Ciała zapewne wypłyną pod Szczecinem.
Na domiar złego na miejsce wypadku przybył kolega – pasażer. Wraz ze swoim rozbitym nosem i okularami bez szkieł. Jakby tego było mało, na masce samochodu zauważyłem jedno z zaginionych szkieł. Chyba nawet policjanci by potrafili dodać dwa do dwóch. Na szczęście udało mi się to szkło schować dyskretnie do kieszeni.
Podeszła do mnie pewna starsza kobieta. Mieszkanka tej wsi i świadek zdarzenia. Dobrze wiedziała kto za to odpowiada. Zapytała mnie, kto pokryje koszty naprawy wyrządzonych szkód. Kolega, który ze mną wtedy był i o niczym nie miał pojęcia, odpowiedział jej oburzony:
– Co Pani wygaduje! Kolegę okradli, rozbili mu samochód, a Pani gada takie rzeczy! Nie ma Pani za grosz współczucia!
Odeszła niezmiernie zdziwiona.
Gwoli wyjaśnienia. Mieszkańców tej wioski stanowili w większości repatrianci zza Buga. Więc środowisko było jakby trochę hermetyczne. Bezpośrednio po wypadku dałem ich szefowi to co znajdowało się w moich kieszeniach. Nie wiem ile tego było, ale podejrzewam, że mogło być całkiem sporo. Same setki DM.
Jego syn odwiózł mnie do hotelu. Obiecał, że wszystkim się zajmie. I faktycznie się zajął: policjanci od nikogo nie dowiedzieli się prawdy.
Ale samochód został bezpowrotnie zniszczony. Kumpel doradził mi abym wyciął wszystkie blachy z numerami i wstawił je do nowego, niezarejestrowanego. Co tez chciałem uczynić.
Wynająłem jakiegoś kierowcę i po nie pojechałem.
Wycięte blachy spakowałem do reklamówki i włożyłem pod siedzenie w wynajętym samochodzie.
Ale złe fatum mnie nie opuściło. Zatrzymała nas policja. Okazało się, że kierowca ścigany jest listem gończym. Zatrzymano go, a mi kazano jechać dalej.
Ponieważ nie miałem przy sobie prawa jazdy, samochód czasowo zarekwirowali. Puki nie przyjdę z dokumentem uprawniającym do prowadzenia pojazdów mechanicznych lub nie znajdę kogoś kto takowy dokument posiada.
Jednak nie uda mi się dokończyć tematu dzisiaj.