Samochody. Ja, złodziej?
02/05/2012
484 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
O złodziejach. Samochodów.
Jest to historia całkowicie zmyślona i mająca tyle wspólnego z rzeczywistości jak sądy ze sprawiedliwością. Została stworzona przeze mnie by bronić pewnej tezy. Już nawet nie pamiętam jakiej i po co. Żeby się wydawała bardziej realistyczna opowiem ją jako FP.
Chodziłem do szkoły średniej razem z pewnym kolegą. Nie przyjaźniliśmy się za bardzo bo uważałem, że ma hopla z przerzutką. O niczym innym nie mówił tylko o samochodach i milicji. Chciał być najlepszym złodziejem samochodów i najlepszym milicjantem łapiącym tychże złodziei. Już chociażby to mnie od niego odrzucało: całkowity brak logiki.
Minęły lata. Dużo lat. Zamyślony maszerowałem przez miasto. Przechodziłem właśnie obok pewnego bardzo drogiego hotelu.
Poznałem go od razu. Nawet wydawało mi się, że miał na sobie te same ciuchy co ostatnio. Jedynym nowym elementem wydawała się skórzana saszetka pod pachą. Mimo wszystko się ucieszyłem. Miło jest zobaczyć kolegę po latach.
Oczywiście padły tradycyjne „co porabiasz?” Odpowiadałem na to pytanie najpierw ja, a po jakimś czasie on.
Znowu zaczął mówić o samochodach i o tym, że je kradnie. Nigdy nie robi tego przed świętami. Żeby mieć 100%-ową pewność, że spędzi je razem z rodziną.
Czyli nic a nic się nie zmienił. Słuchałem tego nieco znudzony i zastanawiałem się nad wymówką usprawiedliwiającą moje szybkie odejście.
Pod hotel podjechał właśnie samochód na niemieckich tablicach rejestracyjnych. Białych. Polskie były w tym czasie czarne. Mój kolega się ożywił, wydawał się bardzo podekscytowany.
Niemiec wysiadł z samochodu, zamknął go i sprawdził czy wszystko jest okej. Po czym skierował się do drzwi wejściowych hotelu.
Kolega mnie przeprosił i podbiegł do samochodu Niemca. Chwilę coś grzebał przy zamku i zanim właściciel zniknął z pola widzenia, już był w środku. Po następnej chwili uruchomił go i odjeżdżał.
Stałem zdębiały na chodniku, zaskoczony rozwojem sytuacji. Kolega spokojnie podjechał do głównej drogi i zanim się włączył do ruchu, pomachał mi. Nie pamiętam czy odpowiedziałem. Jeszcze chwila i tyle go widziałem. Nawet nie byłem pewny czy mi się to wszystko nie przewidziało.
Spotkałem go znowu po paru dniach. Nie byłem już znudzony i nigdzie się nie spieszyłem. Zadawałem mnóstwo pytań na które odpowiadał z chęcią, wyraźnie zadowolony. Ciszyło go moje poruszenie.
Miałem wtedy samochód. Volkswagena. Na jego przykładzie kolega nauczył mnie jak go otwierać gdybym przez przypadek gdzieś zapodział klucze. Dowiedziałem się przy okazji, że jest to bardzo wdzięczny samochód. Do kradzenia.
Najprościej było gdy wlew paliwa był nie zamknięty na klucz. Częsty przypadek. Ja także tak robiłem.
Więc wyciągało się taki korek paliwa i rozbierało by mieć widok na zapadki zamka. Prosta sprawa. Potem się wkładało w ten zamek surowy klucz i tak przypiłowywało aby nie wystawały żadne zapadki. W ten sposób mieliśmy klucz, którym można było otworzyć korek paliwowy i drzwi wejściowe. Ale nie można nim było uruchomić samochodu. Potrzebny do tego był jeszcze jeden zabieg.
Wkładało się tak spreparowany klucz do stacyjki rozruchowej. Trzeba było go kilkakrotnie poruszyć w lewo i w prawo używając przy tym dość znacznej siły. Zaznaczały się na nim dodatkowe zapadki. Znowu się przypiłowywało. I dopiero wtedy można było próbować uruchomić samochód. Mi się udało za pierwszym razem.
Spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie. Ja zadawałem pytania, on odpowiadał. Czy otworzy każdy samochodowy zamek? Raczej tak, ale zamki to nie wszystko. Przecież taki samochód może mieć jeszcze mnóstwo innych zabezpieczeń. Z własnego doświadczenia może powiedzieć, że najtrudniejsze do sforsowania są zabezpieczenia własnego pomysłu, niestandardowe. Nawet te najprostsze.
Chyba mnie licho podkusiło aby to sprawdzić. Miałem jeszcze jeden, drugi samochód. Był bardziej luksusowy od pierwszego. I co za tym idzie znacznie droższy. Miał tylko jedno, ale za to solidne zabezpieczenie: blokadę na skrzynię biegów. Z tak twardej stali, że piłka do metalu się po niej ślizgała. Byłem pewny, że takie zabezpieczenie jest nie do pokonania. Jak bardzo się mylę przekonałem się już wkrótce. Zrobiłem nawet jakiś duży zakład. Przegrałem.
Włożył na jedną rękę rękawicę do gotowania. Zmroził blokadę jakimś środkiem w aerozolu. Stuknął młotkiem. Blokada się rozpadła.
Poza tym z zewnątrz widać jak fachowiec odpala samochód w ciągu paru sekund. To tylko częściowa prawda. Przygotowania mogą trwać bardzo długo.
Raz, mimo długotrwałych starań, nie udało mu się unieszkodliwić alarmu w pewnym drogim wozie. Przystrojono go więc girlandami i uruchomiono z włączonym alarmem. Udawali, że jadą za jakąś młodą parą. Policjanci podobno im jeszcze torowali drogę.
Spytałem się go kiedyś czy to już koniec jego marzeń o pracy w policji. Obruszył się: co to ma wspólnego? Skończył szkołę policyjną i pracuje na policji. Potem się mi gdzieś obiło o uszy, że nawet robi policyjną karierę: został szefem jednego wydziału zajmującego się między innymi samochodowymi kradzieżami. Sam już nie kradł. W Polsce. Wyjeżdżał na urlop za granicę i tam kradł. Ale jak już wspominałem tak mi się tylko obiło o uszy. Jak było naprawdę – nie wiem. A nawet jeśli to prawda to należy podążać za własnymi marzeniami i robić to co się lubi i potrafi.
Ile jest w naszym kraju takich osób? Bo wątpię by był to odosobniony przypadek. Może też i inni złodzieje zajmują w tym kraju jakieś ważne stanowiska. A Natura ciągnie wilka do lasu.
Jest tylko jedno małe „ale”. Historia jest zmyślona.