Do łask publicystów niezależnych wraca sprawa Andrzeja Żydka, który 23 września 2011 roku podpalił się przed Kancelarią Premiera.
Jednakże wzmianka o nim w piątkowej Gazecie Polskiej Codziennie Igora Szczęsnowicza różni się nieco od dokonanego przed kilkoma miesiącami wpisu w Rzeczypospolitej Bronisława Wildsteina. Dlaczego warto wspomnieć wydarzenie sprzed kilku miesięcy?
W tekście Wildsteina, wówczas wtedy świeżym – bo trzy dni po owej próbie samobójczej, czytamy o faktach na temat działalności Andrzeja Żydka, jaką podjął on w ramach walki z korupcją w Urzędzie Skarbowym. Dowiedzieliśmy się, że wysyłał listy do polityków z PiS i SLD, ale także do Premiera Tuska, z nadzieją że ten ostatni podejmie śledztwo w tej sprawie. Zdesperowany Andrzej Żydek, zdesperowany z resztą jak chyba każdy człowiek postawiony w sytuacji nie tylko możliwości utraty pracy i środków utrzymania siebie i rodziny, ale również zagrożony poprzez ataki osób, które ujawnionej przez niego korupcji się dopuściły, wybrał taką a nie inną właśnie formę protestu a zarazem formę zakończenia swojego życia. Problemy – jak się okazuje – zawodowe (dodatkowo na posadzie państwowej, która powinna być raczej gwarantem bezpieczeństwa i dobrej pensji) stały się również problemami życia prywatnego, pozbawionego spokoju i środków do życia.
Oto co spotyka człowieka domagającego się od władzy sprawiedliwości – ośmieszenie przez lewicowe media i ignorancja Premiera, który nie dość, że wnioski Żydka odrzucił jako niedorzeczne a zarazem błahe, to jeszcze udzielił publicznie kilku bezczelnych wywiadów jakoby osobnik, który dokonał zgorszenia przed jego Kancelarią był chory psychicznie. Wyrażając jednocześnie powierzchowną troskę o obywatela swojego kraju, Premier dla świętego spokoju wszczął śledztwo, o którego wynikach możemy dziś przeczytać we wstawce Igora Szczęsnowicza, w której okazuje się że Pan Tusk jednak nie miał racji. I choć przeprowadzone nad całą sprawą kontrole nie były dość rzetelne – bo i po co – to pomimo tego jednak odkryto bardzo wiele wykroczeń w Urzędzie Skarbowym. I po raz drugi – pomimo tego – nasz Premier uznał, że owe dokonane przekręty, przymykanie oczu i naginanie prawa to nic szczególnego. Jednym słowem pozwolił sobie na nadanie tego typu wykroczeniom miana „normy”. Wychodzi na to, że „ofiara” Andrzeja Żydka nie miała dla Premiera najmniejszego sensu, co więcej – sensu nie miało nawet niepokojenie go o tym, że do jakiejkolwiek korupcji w jego miejscu pracy (ważnej państwowej instytucji) doszło.
Dlaczego do tego tematu się wraca? Czemu służy śledzenie losu ludzi pokroju Pana Andrzeja Żydka i stosunku Premiera do takich osób? Otóż, sytuacja ta rzuca jakoby kolejny już snop światła (podobnych zachowań Premiera wobec prawych obywateli bowiem było wiele) na sposób traktowania przez ważnego polityka naszego kraju ludzi, którzy naiwnie wierzą iż należy i warto stawać w obronie prawdy, jak również naiwnie wierzą, że nawet ktoś taki jak Premier Tusk wykaże się w podobnych sprawach choć odrobiną zainteresowania czy zaangażowania. A jednak, Premier obrał strategię, ażeby uczyć tych ludzi na licznych błędach – że niestety się mylą.