Bez kategorii
Like

Sadzawka Siloah (9)

17/02/2011
495 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Osobliwe love story w stanie wojennym. Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.  Zlustrował ją fachowo. Kobieta, jakich wiele. Ciut po czterdziestce. Zmęczona twarz ze zmarszczkami podstępnie wyglądającymi spod byle jakiego makijażu. Bla­de, zgaszone oczy. – Pani chciała się ze mną widzieć – ni to spytał ni stwierdził, widząc jej wahanie. – Tak – rozpoczęła z wyraźną tremą. – Podobno miał pan sprawę mojego syna. – Być może – przybrał bardziej urzędowy ton. Znów będzie uderzać w litość. Nie lubił tego, czuł się jakoś poniżony. – Jak nazwisko? Kobieta wypowiedziała je drżącym, cichym głosem, lecz dla niego było ono jak świst bata. Spuścił wzrok, lecz tylko na moment. – Trudno to nazwać sprawą – mruknął. – […]

0


Osobliwe love story w stanie wojennym.
Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.

 Zlustrował ją fachowo. Kobieta, jakich wiele. Ciut po czterdziestce. Zmęczona twarz ze zmarszczkami podstępnie wyglądającymi spod byle jakiego makijażu. Bla­de, zgaszone oczy.
– Pani chciała się ze mną widzieć – ni to spytał ni stwierdził, widząc jej wahanie.
– Tak – rozpoczęła z wyraźną tremą. – Podobno miał pan sprawę mojego syna.
– Być może – przybrał bardziej urzędowy ton. Znów będzie uderzać w litość. Nie lubił tego, czuł się jakoś poniżony. – Jak nazwisko? Kobieta wypowiedziała je drżącym, cichym głosem, lecz dla niego było ono jak świst bata. Spuścił wzrok, lecz tylko na moment.
– Trudno to nazwać sprawą – mruknął. – A jeśli już, to jest ona dawno… hm… za­koń­czona.
– Tak, wiem – wpadła mu w słowo. – Ale dopiero niedawno dowiedziałam się… to zna­czy jest… była taka plotka, bo ja wiem… ja… ja już nic nie wiem panie kapitanie – wargi zaczęły jej drżeć – ale może w tym jest iskierka prawdy…
– Słucham panią – rzucił zachęcająco.
– Podobno miał przy sobie jakiś list, wiadomość… Pan był tam, prawda?
– Wszystkie rzeczy zmarłego zostały wydane rodzinie – stwierdził Grzegorz stanow­czo, wstając. – Naprawdę nie wiem, w czym mógłbym pani pomóc.
– Panie kapitanie! Panie kapitanie! – kobieta złapała go za rękę jak gdyby przestraszyła się że ucieknie. – Ja pana błagam, jeśli coś takiego było… proszę mi dać. Pan nie wie, jakie to dla mnie ma znaczenie – w jej błagalnie żebrzących oczach pojawiły się łzy. Trudno mu było wytrzymać to spojrzenie. – Panie kapitanie, może to jest… ja wiem… tajemnica służ­bowa, ja nikomu nie powiem, ja… ja zapłacę…
– No, proszę pani – powiedział z wyrzutem Grzegorz i uśmiechnął się, udając z powo­dzeniem zażenowanie. – Powiedziałem już pani wszystko.
– Naprawdę to cała prawda? Naprawdę? Zaklinam pana na najdroższe mu świętości, prawda, wy nie wierzycie, zaklinam pana na jego matkę…
– Rozumiem pani ból – położył dłoń na jej ramieniu, odprowadzając delikatnie lecz sta­nowczo do drzwi. – Bardzo pani współczuję, ale w tej sprawie nie mogę nic pomóc.
– Ale… ale był list? – spytała kobieta, stojąc już na progu. – Proszę odpowiedzieć jasno. Proszę powiedzieć prawdę, inaczej…
– Nie było żadnego listu – skłamał, starając się zatuszować wysiłek, jaki w to włożył. – To cała prawda.
 
***
 
Skręcili w boczną uliczkę, wyłączając się z wartkiego strumienia wychodzących z kina. Film był dla Grzegorza nie tyle słaby co irytujący, bał się więc inicjować jakąkolwiek dyskusję, bo kilkoma niekontrolowanymi zdaniami – a w tym stanie emocjo­nalnym mogłyby mu się takie wymknąć, wiedział o tym z teorii i praktyki zawodowej – zdemaskowałby się przed nią, co nie było jego zamiarem. Chwila ta musiała, prawda, i tak kiedyś nadejść, lecz myśl tę odpędzał, nie mając żadnej strategii na dłuższą metę. Po prostu pozwalał, by fala czasu unosiła przygodę z Martą swobodnie i jak na niego było to już niemałe szaleństwo.
Niestety, dyskusji uniknąć się nie udało. Zainicjowała ją sama Marta, która od kil­ku spotkań, Bóg jeden wie, świadomie czy nie, rozpoczęła penetrację jego osobowo­ści. Była to prawdziwa gimnastyka i w każdym innym przypadku przyniosłaby mu ona radość, raczej coś na kształt sportowej satysfakcji. Latami bawiło go przybieranie różnych masek wobec na­potykanych ludzi. Teraz jednak, podczas spotkań z Martą, czuł jakiś opór przed oszu­stwem, co sprawiało, że pod względem spontaniczności jego wypowiedzi przypominały w najlepszym razie teksty rodem z Dziennika Telewi­zyjnego. Opór ten rozbudowywał się w nim, budząc już w trakcie dokonywania po każdym spotkaniu drobiazgowych remini­scencji, uczucie jakiejś nie znanej dotąd odrazy do samego siebie. Początkowo Grzegorz smakował ją z zaciekawieniem niby kiper próbujący nowy gatunek wina. Rychło jednak zaczęło mu to doskwierać, psuć smak wspomnień z każdego spotkania.
Marta zaczęła ostrożnie.
– To ciekawe, że puścili ten film, nie uważasz?
– No… bo ja wiem… widać warunki dojrzały ku temu.
– Myślę, że to cyniczne.
– Co?
– Takie rozumowanie.
– Czemu cyniczne? Raczej realistyczne.
Należeli do odmiennych światów. Grzegorz czuł to. Wiedział, że, biorąc rzecz na rozum, dalsza znajomość jest bez sensu. Jedna ze stron będzie musiała ustąpić, jeśli to ma być poważne, inne niż jego wszelkie dotychczasowe doświadczenia z kobietami. A Marty jeszcze nie dotknął, czy to nic nie mówi? Nie to, żeby nie pragnął. Nie śmiał. On, Grzegorz nie śmiał! Dobre sobie!
– … spotkania.
– Przepraszam, zamyśliłem się. Co mówiłaś?
– Mówiłam, że czasami dziwię się, że cię spotkałam w kościele. Masz taki jakiś dziwny sposób rozumowania.
– Jaki?
– Taki chłodny. Aż ciarki chodzą po plecach. Zaraz – roześmiała się nagle tak, że nie mogła dokończyć zdania.
– Co cię tak bawi?
– Och, nie mogę… Grzegorz… no nie… słuchaj, może ty… cha cha … może ty przycho­dzisz do kościoła służbowo… cha cha!
Uczepiła się jego łokcia niemal słaniając się ze śmiechu. Grzegorz poczuł przenikający go chłód.
– Grzegorz esbek, Grzegorz esbek – wołała, naśladując przezywające się dzieci i podskakując jak dziesięcioletnia dziewczynka raz na jednej, raz na drugiej nodze.
– No, coś taki ponury? Obraziłeś się, czy co? – zapytała po chwili, zaglądając mu w oczy. W wesoło błyskających źrenicach dojrzał nutkę niepokoju.
– Nie, czemu – powiedział sztucznie. – Ale to nie jest przyjemne… słuchać… takiego…
– Och, przepraszam! Czasami jestem tak głupio dziecinna. Chyba nie wziąłeś tego serio, Grzesiu?
Przytuliła się policzkiem do jego ramienia. Natychmiast ogarnęła go fala gorąca. Wydawało mu się, że traci równowagę. W przypływie szaleństwa objął ją mocno. Chciała się wyrwać, lecz jej nie puścił. Nachylił się ku jej twarzy, na której pojawiło się zaskoczenie. Odwróciła głowę. Jego twarz utonęła w morzu bujnych, pachnących włosów. To wzmogło pożądanie. Na oślep szukał głodnymi wargami jej ust. Znalazł je, mimo że stawiała opór. Przełamał go i trwali tak chwilę ze złączonymi wargami, lecz Marta nie oddała pocałunku. Oderwał się od niej z wysiłkiem i opuścił bezradnie ręce. Ona stała naprzeciw, również bezradna i zakłopotana. Po chwili wolno ruszyli dalej. Znów poczuł wstręt do siebie. Nie mógł tego znieść.
– Marta.
Milczała.
– Marta. Powiedz coś.
Patrzyła na niego onieśmielona.
– Bardzo mi na tej znajomości zależy – powiedziała, przełamując skrępowanie. – Naprawdę.
Patrzyła na niego, a on chłonął widok jej zawilgoconych oczu, pławił się w jej spojrzeniu. Czuł się, jak krucha łupinka wsysana przez wir rzeki.
– Mnie też… zależy – odezwał się drewnianym głosem. Wzięła jego dłonie w swoje drobne ręce.
– Więc nie psujmy tego, co się jeszcze nie zaczęło – szepnęła.
 
0

tsole

Niespelniony, choc wyksztalcony astronom. Zainteresowania: nauki scisle (fizyka, astronomia) filozofia, religia, muzyka, literatura, fotografia, grafika komputerowa, polityka i zycie spoleczne, sport.

224 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758