Sadzawka Siloah (12)
22/02/2011
418 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Osobliwe love story w stanie wojennym. Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe. – Cóż chłopaki – Major podniósł głowę. – Jest robota. Nie dadzą się nudzić, co? Gdy Major mówi „jest robota”, oznacza to, oczywiście, dodatkową robotę. Nic więc dziwnego, że każdy ponuro wbił wzrok w blat stołu. Całkiem jak w szkole, na lekcji matematyki. – Trzecie liceum znów się odezwało – oznajmił szef, po czym dumnym, jakby zwycięskim spojrzeniem powiódł po głowach podwładnych. Grzegorza zatkało. No nie! Tego jeszcze brakowało! I jeszcze będzie próbował go w to wrobić, to pewne! – Wygląda na to, koledzy oficerowie, żeście ostatnią tam operację spieprzyli – kontynuował szef spokojnie. – Bo jeśliby wszystko było zrobione jak należy […]
Osobliwe love story w stanie wojennym.
Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.
– Cóż chłopaki – Major podniósł głowę. – Jest robota. Nie dadzą się nudzić, co?
Gdy Major mówi „jest robota”, oznacza to, oczywiście, dodatkową robotę. Nic więc dziwnego, że każdy ponuro wbił wzrok w blat stołu. Całkiem jak w szkole, na lekcji matematyki.
– Trzecie liceum znów się odezwało – oznajmił szef, po czym dumnym, jakby zwycięskim spojrzeniem powiódł po głowach podwładnych.
Grzegorza zatkało. No nie! Tego jeszcze brakowało! I jeszcze będzie próbował go w to wrobić, to pewne!
– Wygląda na to, koledzy oficerowie, żeście ostatnią tam operację spieprzyli – kontynuował szef spokojnie. – Bo jeśliby wszystko było zrobione jak należy – to jest według instrukcji – żadna kontrrewolucja nie miałaby prawa tam się odrodzić nawet po pięciu latach, a co dopiero mówić o pięciu miesiącach. Działacie na nich jak przeterminowana penicylina na bakterie! – zagrzmiał, wyraźnie zadowolony z obrazowego porównania. – Ale do rzeczy. Akcja siedemnastego, ósma rano. Prócz etatowych opiekunów szkoły – znaczy was, Marku, Krzychu – udział biorą: Konrad, Tomasz, Grzegorz, Stefan, Wiesio…
Niech go szlag trafi.
– Każdy otrzyma instrukcje na piśmie. Najpóźniej pojutrze rano. Grupą dowodzę osobiście. Pytania?
Grzegorz już otwierał usta, lecz zamknął je. Nie. Trzeba inaczej.
Pytań nie było. Szef kiwnięciem głowy oznajmił koniec zebrania, po czym wstał i wyszedł, wręcz wybiegł jakby miał biegunkę. Grzegorz dopadł go dopiero za zakrętem. Tamten obejrzał się. W jego spojrzeniu mignął chłodny błysk.
– No?
– Stachu – Grzegorz rozpoczął prywatnie. – Odpuść mi tę fuchę.
– Nie da rady chłopie – głos Majora był twardy, nieprzyjemny. Punio musiał go wczoraj nieźle objechać.
– Proszę cię.
– A co ty sobie kurwa myślisz, kogo ja tam mam posłać, co? Opierdalać się chciałeś? Nie u mnie – przyjrzał się Grzegorzowi uważniej i chyba zauważył jego zmęczoną, przygaszoną twarz, bo spytał już z mniejszą złością: – Co się u diabła z tobą wyrabia?
– Matka mi choruje, leży w klinice, wiesz przecież.
Tu przynajmniej nie kłamał. Wczoraj wieczorem miał telefon ze szpitala, dzwoniła znajoma pielęgniarka. Matka była ponoć w krytycznym stanie. Gdy na chwilę odzyskała przytomność, poprosiła o księdza, lecz utraciła ją, nim zdążył przyjść. Sprawa była niezręczna: ksiądz w milicyjnej klinice.
– Wszystko ostatnio na matkę zwalasz – burknął Szef. – Biedny będziesz jak ci umrze, czego nie daj… – machnął ręką. – Dasz od siebie Józia. Ostatni raz ci… – popatrzył na Grzegorza znacząco i zamknął mu wściekle przed nosem drzwi swego gabinetu.
Grzegorz odwrócił się i wolno poczłapał do swego pokoju. Ciężko zwalił się na fotel, zapalił. W głowie miał kompletną pustkę, lecz po kilku głębszych sztachnięciach odniósł wrażenie, że wszystko się rozjaśnia. Sięgnął po telefon i począł wykręcać numer. Zatrzymał się na ostatniej cyfrze. Myślał chwilę, po czym rzucił ze złością słuchawkę na widełki.
Tak, ostrzec ją. Co za idiota ze mnie. – myślał. – „Zaraz się zacznie: a skąd wiesz, a to, a śmo… Do tego jeszcze stąd dzwonić, no nie, muszę być chory, słowo daję… A w ogóle co mnie to obchodzi, na niej mi zależy, czy na tej cholernej organizacji, niech się cieszy, że jej nie zadenuncjowałem… no dobrze, ale ona wpadnie jak amen w pacierzu, co robić u diabła.
Zgasił niedopałek w popielniczce i patrzył na niego tępym wzrokiem. Gdzieś z boku przywarowała iskierka. Żar powoli rozprzestrzeniał się i po chwili sina smużka dymu ostentacyjnie sunęła spiralnym pochodem ku górze. Pełen wściekłości chwycił peta i jął go maltretować na wszystkie strony, aż pękła bibułka i tytoń rozsypał mu się w palcach.
***
Wyszedł od Szefa wielce zadowolony. Wygląda na to, że zła passa odwróciła się: uniknął akcji w liceum, teraz jeszcze ten raport. Musiał być dobry, Major niechętnie udzielał pochwał. Grzegorz specjalnie się starał, żeby Szef odpieprzył się od niego choć na jakiś czas. Szczęściem wpadła mu do głowy dość oryginalna koncepcja storpedowania akcji Kurdupla, mogąca przy odrobinie szczęścia doprowadzić nawet do skompromitowania księżula, którego, prawdę mówiąc, już od dawna nie cierpiał, a uczucie to wzrosło po ostatnim przesłuchaniu znacznie. Toteż ze szczególną satysfakcją opracowywał swój projekt. Zakładał w nim spenetrowanie Duszpasterstwa Proletariatu od wewnątrz, przez podstawionych „swoich” ludzi. Miał kilku takich, co przed stanem wojennym darli mordę na komunę, aż uszy trzeszczały, zaś teraz, przyciśnięci do muru, robią w portki ze strachu. Dwaj z nich nawet nie są spaleni w podziemiu, uchodzą za emigrantów wewnętrznych. Działając w Duszpasterstwie mogliby oni niepostrzeżenie przejąć ster i popchnąć ruch na pozycje skrajne… no a wtedy będzie powód do interwencji, choćby u biskupa. Jeśli, rzecz jasna, uda się uśpić czujność Kurdupla.
Major naniósł tam kilka swoich poprawek, ale w sumie był kontent, projekt zatwierdził, życzył szczęść Boże, a nawet zabrał mu nareszcie tę nieszczęsną kuratelę nad „Polkartą”.
Szedł korytarzem pogwizdując. Minął właśnie pokój Konrada i zaraz przypomniał sobie o akcji „Liceum”. Otworzył więc drzwi i wkroczył z okrzykiem:
– No i co, kobieciarzu? Jak tam twoje licealistki?
Urwał. Na krześle dla przesłuchiwanych, tyłem do drzwi siedziała młoda kobieta. Odwróciła się, nim Grzegorz zdążył cokolwiek pomyśleć.
To była Marta.