– KOALICJA ŚMIECIOWA PO – PSL
ŚRODOWISKO AFEROWE
Ministerstwo Środowiska należało zawsze do najbardziej „cichych” resortów. Większość Polaków nie miała i nie ma pojęcia, kto nim kieruje, bo nie jest to stanowisko, które zajmowaliby politycy z pierwszych stron gazet. Ba, często w ogóle nie zajmują go politycy, tylko „bezpartyjni eksperci”. Ale ten wizerunek najbardziej „fachowego” ministerstwa to tylko fasada, za którą kryją się realne interesy, często ocierające się o prywatę. Jeżeli prawdziwe jest powiedzenie, że „wielkie pieniądze lubią ciszę”, to w zaciszu gabinetów wielkiego gmachu przy ulicy Wawelskiej w Warszawie wielkie pieniądze mają się znakomicie. Gorzej z interesem publicznym, którego ma strzec resort środowiska…
O tym ministerstwie Polacy słyszą ostatnio nadzwyczaj często. Po pierwsze, w kontekście „rewolucji śmieciowej”. Wprowadzona 1 lipca nowa „Ustawa o utrzymaniu porządku i czystości w gminach” powstała właśnie w resorcie środowiska. Poprzedni minister (także w rządzie Tuska) Andrzej Kraszewski niemal trzy lata temu przekonywał: „Przekazanie nad odpadami gminom jest najważniejszym moim projektem i sercem reformy gospodarki odpadami, nad którą pracuję od pierwszego dnia, kiedy zostałem ministrem. Cieszę się, że rząd poparł skupienie tych kompetencji w rękach samorządów. Mamy szansę na uzdrowienie systemu gospodarki odpadami w Polsce i uniknięcie płacenia kolosalnych kar – a ten projekt i jego rozwiązania są dla tego procesu kluczowe”. Jak wygląda to „uzdrowienie”, możemy obserwować od dwóch miesięcy: po prostu mamy powrót do czasów PRL, tyle że komunistyczny monopol na wywóz śmieci został przeniesiony na poziom każdej gminy i wolny rynek w tej dziedzinie należy już do przeszłości, a w dodatku na obywateli narzucony został absurdalny obowiązek segregowania odpadów.
Co ciekawe, obecny minister Marcin Korolec już nie wygłasza takich patetycznych przemówień, jak jego poprzednik, a tylko stara się robić dobrą minę do złej gry. 11 lipca rozpoczął serię spotkań z samorządowcami, tłumacząc: „Zapewne można już sformułować pierwsze konkretne wnioski, jakie dodatkowe wsparcie możemy zaoferować samorządom. Być może potrzebne są dodatkowe konsultacje z ekspertami lub zidentyfikowano usterki legislacyjne wymagające szybkiej naprawy”. Od tej pory ministerstwo wstydliwie milczy na temat „śmieciowej rewolucji”, tym bardziej że nawet sam minister – jak ujawnił „Super Express” – nie segreguje śmieci we własnym domu.
ŁUPKI ZA ŁAPÓWKI
Drugi temat, który wiąże się z tym resortem, to afera korupcyjna wokół gazu łupkowego. Na początku sierpnia media obiegła wiadomość, że do sądu trafił akt oskarżenia wobec siedmiu osób, w tym byłej dyrektorki Departamentu Geologii i Koncesji Geologicznych oraz dwojga innych pracowników Ministerstwa Środowiska. Urzędnicy zostali oskarżeni o to, że napisali trzem spółkom wnioski o koncesję na poszukiwanie gazu łupkowego, które następnie sami rozpatrywali. Mieli za to przyjmować łapówki w wysokości od 13 do 55 tys. zł. W tej sprawie ministerstwo ma do powiedzenia tylko tyle, że wszyscy oskarżeni zostali zwolnieni z pracy już w dniu zatrzymania przez ABW, czyli 10 stycznia 2012 r. O tym, co robili wcześniej, resort najwyraźniej woli nie mówić, bo uderzałoby to w „łupkową” propagandę premiera Tuska.
SZCZYT ZA 100 MILIONÓW
I wreszcie trzecia sprawa: szczyt klimatyczny ONZ, który ma się rozpocząć w Warszawie 11 listopada br. Politycy PiS uznali taki wybór terminu za prowokację, gdyż na tego typu imprezy przyjeżdżają z całego świata alterglobaliści i inne grupy lewackie, które mogą zakłócić obchody Święta Niepodległości. Jednak minister Korolec arogancko odpowiedział, że „co drugi dzień w roku to jest święto narodowe, znalezienie dwóch dni bez takiego święta jest praktycznie niemożliwe”. Duże wątpliwości budzi też wybór Stadionu Narodowego jako miejsca obrad szczytu i umowa, jaką resort środowiska zawarł na wynajęcie tego obiektu – za 26,4 mln zł, co pozwoli wreszcie ministerstwu sportu pochwalić się, że stadion na siebie zarabia. W sumie koszty szczytu szacuje się na 100 mln zł (szerzej pisaliśmy o tym w poprzednim numerze „NP”). Dodajmy, że to już druga tego typu impreza za rządów Tuska – w grudniu 2008 r. szczyt klimatyczny ONZ obradował w Poznaniu. Ale nawet takie imprezy nie są w stanie podnieść międzynarodowego prestiżu Polski, o czym świadczy niedawna porażka ministra Korolca w walce o fotel przewodniczącego UNIDO – Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju Przemysłowego (szefem UNIDO został Chińczyk).
UKŁAD KIK – OWSKI
Marcin Korolec pozostanie więc w kraju, a zapewne i w rządzie, bo trudno sobie wyobrazić, by premier odwołał go przed listopadowym szczytem i w obliczu krytyki opozycji. Choć jeszcze niedawno wydawało się, że dni tego ministra są policzone. Podczas majowego szczytu energetycznego w Brukseli Donald Tusk w bezprecedensowy sposób publicznie skarcił Korolca za zapóźnienia w pracach nad przepisami niezbędnymi do eksploatacji łupków. W rzeczywistości zapóźnienia te obciążają konto poprzedników obecnego szefa resortu, którzy zignorowali projekty przygotowane jeszcze przez rząd PiS. Ale Tusk zawsze szuka „kozła ofiarnego”, żeby tylko samemu nie przyznać się do winy, więc powszechnie uważano, że los Korolca jest przesądzony.
Tym bardziej że to jedyny członek obecnego rządu, który przyszedł z poprzedniej ekipy. Był bowiem wiceministrem gospodarki w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, utrzymał stanowisko w pierwszej kadencji rządu Tuska, a po wyborach w 2011 r. awansował na ministra środowiska. W tym resorcie utrzymał wielu współpracowników z czasów rządów PiS, a ówczesny minister gospodarki Piotr Woźniak jest dziś wiceministrem środowiska i głównym geologiem kraju. Jednak to nie jakiś „PiS-owski układ” rządzi dziś resortem środowiska – jak czasem twierdzą „salonowe” media. To raczej układ z warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, do którego należą i Korolec, i Woźniak, ale też obecny szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski, który swego czasu jako dyrektor generalny Kancelarii Premiera Buzka ściągnął swego przyjaciela Piotra Woźniaka na stanowisko doradcy AWS-owskiego szefa rządu, co rozpoczęło jego polityczną karierę. To ciekawa ilustracja tego, jak bardzo powierzchowne są partyjne podziały w III RP…
MINISTROWIE NIE DO RUSZENIA
Ale Marcin Korolec to już trzeci minister środowiska w ekipie Tuska. Ministrowie się więc zmieniają, ale już ich zastępcy trwają od lat. Zwłaszcza ci z politycznego „klucza”. Wiceminister Stanisław Gawłowski jest szefem Platformy Obywatelskiej na Pomorzu Zachodnim, więc nie zaszkodzi mu nawet ujawnienie plagiatu pracy doktorskiej przez jeden z tygodników. Z kolei wiceminister i główny konserwator przyrody Janusz Zaleski to wieloletni pracownik leśnictwa i bliski współpracownik byłego ministra Stanisława Żelichowskiego z PSL.
Nazwisko Zaleskiego wiąże się z ujawnioną w 1997 r. aferą wokół budowy osiedla Eko-Sękocin w Jankach pod Warszawą, na którą Lasy Państwowe wydały w sumie 21 mln zł. Inwestycja powstała bez wymaganych zezwoleń, na terenie chronionym, bez zgody właściciela, na dodatek z pieniędzy przeznaczonych na inne cele. Wybudowała je bez przetargu firma Insbud z Mławy, której właścicielem był znajomy ministra Żelichowskiego. W luksusowym osiedlu mieli zamieszkać szefowie i urzędnicy Lasów Państwowych, a w osobnej willi – ówczesny wicepremier Grzegorz Kołodko. Budynków nigdy jednak nie zasiedlono. Gdy w 2001 r. do władzy wróciła koalicja SLD-PSL, podjęto decyzję o przebudowie osiedla na siedzibę LP. Przebudowy nie udało się jednak dokończyć, mimo że jej koszt przekroczył 11 mln zł. Jeszcze wiosną 2005 r. szefostwo Lasów kupiło meble do niewykończonych budynków. Za zakup odpowiadał wiceszef tej firmy Janusz Zaleski, który – jak podawała później prasa – przekroczył swoje uprawnienia, gdyż miał upoważnienie do zawierania umów do 30 tys. euro, a meble kosztowały ok. 1,5 mln zł. Co więcej, meble przez prawie dwa lata stały w magazynie, za który LP płaciły 1000 zł miesięcznie. Gdy w 2007 r. przeprowadzono ich inwentaryzację, okazało się, że mebli brakuje, i to na kwotę prawie 600 tys. zł.
RESORT AFERZYSTÓW
Eko-Sękocin to nie jedyny skandal związany z resortem środowiska. Znacznie większy wiąże się z nazwiskiem Macieja Nowickiego, który kierował resortem dwukrotnie. Gdy po raz pierwszy był ministrem, namówił rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego – który negocjował redukcję zadłużenia po PRL – do zgłoszenia propozycji tzw. ekokonwersji długu. Zagraniczni wierzyciele Polski zgodzili się na to, by 10 proc. pozostałej do spłacenia kwoty przelewać na konto specjalnie utworzonego funduszu, ten zaś miał przeznaczać te pieniądze na inwestycje w ochronę środowiska. W ten sposób powstała fundacja EkoFundusz, zaś jej prezesem został Nowicki, pełniący tę funkcję aż do ponownego objęcia teki ministerialnej, czyli przez 15 lat (1992-2007). W tym czasie przez konta EkoFunduszu przepłynęło niemal 1,5 mld zł, a część tych pieniędzy znalazła się w portfelu Nowickiego. Uchwałą rady fundacji z 1998 r. określono bowiem wysokość jego pensji na 10-krotność średniej krajowej, a w 2001 r. podniesiono ją do 12-krotności. Nic dziwnego, że w złożonym zaraz po powrocie do rządu oświadczeniu majątkowym Nowicki wykazał posiadanie tylko na kontach bankowych prawie 2 mln zł w różnych walutach. Takie wynagrodzenia nie byłyby możliwe, gdyby pieniądze zarządzane przez EkoFundusz uznano za publiczne: obowiązywała wówczas tzw. ustawa kominowa, ograniczająca wysokość płacy do 6-krotności średniej krajowe. Ale wskutek kuriozalnej interpretacji Ministerstwa Finansów, środków przekazywanych fundacji z budżetu państwa nie uznano za publiczne. Dzięki temu w 2006 r. Nowicki mógł zignorować stanowisko NIK, która zarzucała zarządowi EkoFunduszu pobranie nienależnych pieniędzy.
W tym kontekście trudno się dziwić reakcji ministra Nowickiego na skandal wokół jednego z jego zastępców. Pod koniec 2008 r. media ujawniły, jak Maciej Trzeciak – którego Nowicki mianował wiceministrem i głównym konserwatorem przyrody – kupował ziemię w Zachodniopomorskiem. Grunt w 2007 r. sprzedawała w przetargu Agencja Nieruchomości Rolnych w Reczu. Mogły go kupić osoby, które miały gospodarstwo w tej gminie i były zameldowane w okolicy. Trzeciak fikcyjnie zameldował się w odległym o 30 km Choszcznie i wydzierżawił 2 ha ziemi w Reczu. Dzięki temu kupił w przetargu 206 ha, z czego prawie połowę obsadził orzechami włoskimi. Na swoją plantację corocznie dostawał ponad 220 tys. zł dopłat unijnych. Minister Nowicki bronił swego zastępcy, twierdząc, że „nie zrobił niczego złego, co uzasadniałoby nagonkę na niego”. Wiceminister stracił jednak stanowisko, a prokuratura postawiła mu zarzuty poświadczenia nieprawdy w dokumentach, co na interwencję tuskolandu postępowanie przygotowawcze umorzono.
Źródło:
„Nasza Polska” nr 34; 20.08.2013
file:///C:/Users/User/Desktop/PAWE%C5%81%20SERGIEJCZYK/Nasza%20Polska%20%E2%80%93%20Wikipedia,%20wolna%20encyklopedia.htm