Trudno inaczej wytłumaczyć sytuację, w której czołowe media w kraju zapewniły sobie lukratywny monopol. Rząd skutecznie broni ich praw monopolistycznych.
W Polsce istnieje tylko jeden prywatny kanał ogólnopolski, mimo technicznej możliwości nadawania ok. 120 takich kanałów na obszarze całego kraju techniką cyfrową stosowaną w większości rozwiniętej Europy lub 10 takich kanałów techniką tradycyjną. Rząd i kluczowe media tworzą wspierający się nawzajem kompleks medialno-polityczny. Obydwa chronią swoje strefy interesów. Z tej przyczyny w polskiej polityce doszło do klinczu.
Wartość tych stref interesów może być oszacowana na bazie wpływów z reklam wg cenników dla stacji otrzymujących protekcję kartelu medialno-politycznego. Wpływy te wyniosły rocznie ok. 2,8 miliarda PLN dla TVN i 2,7 miliarda dla Polsatu. W przypadku braku rynkowej protekcji rządu wpływy te byłyby nawet ok. 10-krotnie niższe. Szacuję, że w ciągu dwóch poprzednich kadencji rządu transfery finansowe do stacji uczestniczących w zmowie oligopolistycznej sięgają 15 miliardów PLN.
Opozycja, zarówno narodowo-konserwatywna, liberalna, konserwatywno-liberalna, demokratyczna, proekologiczna, socjaldemokratyczna, socjalistyczna, nie ma dostępu do częstotliwości nadawczych. W Polsce jest brak mediów dla niekatolickiej, innowierczej mniejszości.
Te grupy nie mają nawet własnej prasy poza nielicznymi tytułami. Brak dostępu do prasy papierowej ograniczył szanse wyborcze oponentom rządu. Kształt rynku medialnego uniemożliwił, poza przypadkiem Ruchu Palikota, wykreowanie się nowych ruchów na arenie politycznej.
Dziennikarze, jak zauważają obserwatorzy polskiej sceny politycznej, nierzadko sami zajmują się polityką. Nieliczni tylko wierzą w niewidzialną rękę rynku, ów informacyjny chaos z którego samoistnie wyłania się demokratyczna struktura rządów. Gazety codzienne potrafią angażować całe redakcje w kampanie wyborcze poszczególnych polityków samorządowych.
To dzięki odmiennej kulturze pracy dziennikarskiej, bardzo złej kulturze, scena polityczna w Polsce jest tak spolaryzowana, dodatkowo jest oligarchiczna (rządzą liderzy ustalajacy składy list wyborczych – jedynka w wielu okręgach to gwarantowana reelekcja, rządzą liderzy rozdzielający środki na kampanie wyborcze).
W Polsce władze nad partiami sprawują ich szefowie, rozdzielający rządowe subwencje. Doprowadziło to do ubezwłasnowolnienia się posłów, będących finansowymi zakładnikami w rękach szefów ich ruchów. Polska nie jest w światowym rankingu Democracy Index zaliczana do krajów demokratycznych (stanowiących 18 % wszystkich krajów)- i informację tą, ongi ś rozesłaną przez jeden z ruchów liberalnych, przemilczały niemal wszystkie główne media kraju. Nawet PAP przemilczał tą informację.
Spośród krajów Grupy Wyszehradzkiej najbardziej demokratycznym krajem są Czechy. Zauważa się, ze jest to jedyny krtaj postkomunistyczny w którym demokracja ma autentyczne poparcie wśród obywateli. W Polsce, wg badań przytaczanych np. na Konmgresie Obywatelskim, idee demokratyczne nie są zbyt dobrze widziane w społeczeństwie.
Trudno w Polsce wskazać główne, czołowe media jednoznacznie krytyczne czy opozycyjne wobec rządu (istnieje co prawda Gazeta Polska Codziennie). Krytycy rządowej polityki często mogą publikować jedynie w sieci Internet. Niekiedy wydają swoją własną prasę papierową, jak konserwatywni liberałowie (czasopismo Najwyższy Czas).
Obecna scena medialna w Polsce jest pokłosiem podziału władzy dokonanym w początkach lat 90-tych przez komunistów ze środowiskami ruchu związkowego Solidarność. Wówczas przyznano częstotliwości nadawcze tworząc ład medialny, który dzięki lobbingowi ocierającemu się o zorganizowaną przestępczość utrzymał się do tej pory.
Ów ład zrodził też największą aferę mafijną ostatnich lat- aferę Rywina, dowodzącą istnienia zorganizowanej mafii na szczytach władzy. O istnieniu zorganizowanej mafii prowadzącej handel ustawami donosił też Bank Światowy. Krytycy zauważają że nic, albo niewiele, od tamtej pory się zmieniło. Choć zmieniły się ruchy polityczne przy władzy, ale skrajnie korupcjogenne mechanizmy rynku medialnego pozostały niezmienione. Kupno ustawy w mafii parlamentarnej kilka lat temu kosztowało np. 5 – 15 mln PLN. Koszty tych działań mafijnych ponieśli szeregowi konsumenci.
Zwolennicy zmian na polskim rynku medialnym wskazują jednocześnie na model holenderski, w którym organizacje każdej z głównych ideologii politycznych i światopoglądowych mają przyznane swoje częstotliwości nadawcze. W innych krajach, jak RFN czy Wielka Brytania, istnieją silne media publiczne, finansowane, jeśli liczyć ich budżet jako procent PKB kraju, kilkakrotnie bardziej intensywnie.
W Polsce regionalnej, lokalnej, gdzie konkurencja innych mediów jest znikoma, o demokracji i wolności słoiwa trudno mówić. Czymś normalnym jest prasowa cenzura, niespotykana w tej skali w rozwiniętych systemach demokratycznych mających wysoki poziom etyki zawodowej dziennikarzy. Media w Polsce potrafią ocenzurować wypowiedzi przeciwników politycznych w czasie kampanii wyborczej, jeśli „ich” kandydat jest np. byłym pracownikiem danej gazety. Niemożliwe staje się opublikowanie oskarżeń o znacznych rozmiarów korupcję wobec polityka- byłego pracownika jednego z oddziałów Gazety Wyborczej. Np polityczni kontrkandydaci w Zielonej Górze mogli dotrzeć do wyborców ze swoimi wyliczeniami kosztów budowy basenu tylko przez swoją bezpłatną gazetę.
Rada miejska w jedynym badanym przez autora mieście średniej wielkości była zdominowana przez korupcję radnych, osoby nie biorące udziału w procederze były „autowane”, jak donosił przyjaciel jednego z radnych. Jednocześnie korupcjogenne powiązania mediów i polityki nie są w Polsce postrzegane jako powiązanie mafijne.
Polskie media drukowane realizują w 99 % model czasopism dolnego i średniego rynku czytelniczego. W ogóle nieomal nie ma prasy codziennej rynku wysokiego jaka jest podstawą intelektualną cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Przy czym nie wiadomo, czy w Polsce tak ograniczeni intelektualnie są czytelnicy, czy też zawodzi strona podaży, i przyczyną są niskie kwalifikacje żurnalistów. W mojej opinii bardziej prawdopodobna jest druga z podanych możłiwych przyczyn.
Zadania, które normalnie realizują podmioty publiczne, zapewniając demokratyczny dostęp wszystkich grup społecznych do środków przekazu, w Polsce są domeną prywatnej stacji telewizyjnej. Stacja ta jest częścią koncernu oskarżonego w raporcie renomowanej światowej organizacji Freedom House o bycie stronnikiem rządu. Powiązania są tak silne że dzieci akcjonariuszy tej stacji pracują w kancelarii premiera. Jednym z elementów tej sieci powiązań są osoby – zworniki- będące symbolem powiązań towarzyskich i kapitałowych rządu i mediów. Istnieją drzwi obrotowe między środowiskami medialnymi a rządem.
Obalenie medialno-politycznych grup interesu dopiero w perspektywie dekad pozwoli na zmianę pejzażu politycznego w Polsce. Niemniej, nie widać na horyzoncie nowych podmiotów na tym rynku. Nie ma mediów dla polskich niekatolików- brak stacji telewizyjnych czy portali internetowych. Pozostaje sieć www. Czytelnicy prasy codziennej w sieci Internet narzekają na ból oczu i niewygody przy długotrwałej lekturze. Prasa w Internecie trafia do ograniczonej liczby czytelników.
Nikt nie porywa się na ten rynek, tymczasem druk 10-tys. nakładu gazety papierowej kosztuje kilka tysięcy PLN, a w drukarniach przygranicznych np. w Białorusi ceny są jeszcze niższe.
W Polsce nie upowszechniły się przenośnie urządzenia do czytania prasy on-line, brak jest też rozwiniętego rynku prasy internetowej z racji niskich wpływów reklamowych (jest to kwota ok. 550- 600 mln PLN rocznie dla polskiego rynku reklamowego w sieci Internet). Być może konieczna jest akcja społeczna skierowana ku reklamodawcom i apel do nich o zmianę struktury polskich mediów poprzez przekierowanie ich budżetów reklamowych na konkurencyjne media. W akcję na rzecz obalenia kartelu monopolizującego nadawanie ogólnokrajowe winny się włączyć media spoza kartelu- to uydało się w Meksyku.
W Polsce brakuje przede wszystkim wykształconych autorów przekonywujących szersze masy społeczne do konieczności zmian, tzw. autorytetów epistemicznych – jest to m.in. efekt polityki kolejnych rządów populistów wobec np. sektora wyższej edukacji. Rząd populistów realizuje politykę określaną przez krytyków mianem „stadionowo- asfaltowej”, utrwalając rolę Polski jako kraju europejskiej peryferii.
(af)
Statystyki lokuja poziom demokratyzacji Polski miedzy Panama a Meksykiem. Osiagamy poziom Brazylii. Odkrywamy inna rzeczywistosc niz znasz ja z mediów (których wlasciciele czesto maja istotny interes w trwaniu status quo)