Ostatnio jakby więcej mówi się o wolności. Cieszy mnie to, gdyż jej promowanie to jeden z elementów misji The Spinning Top Blog. Temat zyskał na popularności zwłaszcza w kontekście niedawnych szumnych obchodów „25-lecia wolności” Polski. Różnej maści eksperci, ale i zwykli ludzie, zaczęli zastanawiać się, czym jest wolność, jakie są jej granice i czy rzeczywiście przyszło nam żyć w wolnym kraju. Postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze do tej dyskusji.
Nie tak dawno miałem okazję zwiedzić były nazistowski obóz koncentracyjny KL Stutthof w miejscowości Sztutowo, 36 km od Gdańska. Obóz ten funkcjonował od 2 września 1939 roku do 9 maja 1945 roku. Był pierwszym i najdłużej istniejącym obozem koncentracyjnym w Polsce. Według różnych szacunków przetrzymywano w nim od 110 do 127 tys. osób z 26 krajów. Większość stanowili Żydzi i Polacy. KL Stutthof zajmuje ogromną przestrzeń, zewsząd otoczoną lasem. Obecnie znajduje się tam państwowe muzeum. Teren jest dobrze utrzymany, wstęp bezpłatny, a w wielu obiektach zostały zorganizowane niezwykle ciekawe wystawy tematyczne. Pobieżne zwiedzenie obozu zajęło mi trzy godziny. Na więcej zabrakło czasu, ale i tak wyszedłem stamtąd pełen refleksji, zadumy i bezcennej wiedzy.
Spośród wielu wystaw dostępnych w KL Stutthof najbardziej w pamięci utkwiła mi ta z biogramami więźniów i ich autentycznymi relacjami z pobytu w obozie. We wszystkich przewijały się te same wątki: głód, katorżnicza praca, upodlenie, kary cielesne, wszechobecna śmierć. Nieodzownym elementem były też refleksje o wolności, jakie snuli więźniowie. Bo gdzie jak nie w takim miejscu rozmyślać o czymś, co jest jednocześnie tak blisko – za drutem kolczastym pod wysokim napięciem – i tak daleko – pośród zawiłych wojennych kolei losu. Nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie, co musi czuć człowiek, któremu obozowy strażnik wskazuje komin pieca krematoryjnego jako jedyną drogę do wolności…
Obozy koncentracyjne to przykład całkowitego zniewolenia jednostki. Brak wolności jest w tym przypadku oczywisty i bezdyskusyjny, wie to nawet kilkuletnie dziecko. Ale już w czasach współczesnych, czyli w okresie względnego spokoju i stabilizacji, wolność wymyka się sztywnym, słownikowym ramom. Zdecydowanie nie jest czarno-biała, a już na pewno nie jest aksjomatem, jak by tego chcieli chociażby Libertarianie (przy całej sympatii do nich). Każdy z nas ma bowiem swoją jej definicję, nie zawsze sprowadzającą się tylko do tego, co wolno, a czego nie.
Zostańmy na chwilę przy Polsce. Jeden powie, że żyjemy w wolnym kraju, bo przecież zaszły w nim głębokie zmiany, upadła komuna, można głosować w demokratycznych wyborach, wyjechać za granicę albo publicznie krytykować władzę. Półki sklepowe uginają się od produktów, panuje swoboda obyczajowa, ludzie zwiedzają świat, imprezują i generalnie korzystają z życia. Z kolei inny powie, że ta wolność jest tylko pozorna, bo Polską rządzi postpeerelowski układ,
target=”_blank”>nasza gospodarka ma strukturę typową dla państw kolonialnych, a prawo do samostanowienia mamy tylko i wyłącznie w ramach szerszych struktur geopolitycznych, np. Unii Europejskiej. To jak to jest z tą wolnością?
W dyskusji o tym, czy Polska jest wolna, splatają się ze sobą dwa wątki: wątek „głębokich zmian” i wątek wolności. Dla większości z nas to jedno i to samo. Innymi słowy to, że w Polsce zaszły głębokie zmiany, to dowód na to, że jesteśmy wolni. Ale czy na pewno? Odpowiedzmy sobie w tym miejscu na dwa pytania. Czy w Polsce w ostatnim ćwierćwieczu faktycznie zaszły głębokie zmiany? W stosunku do komuny – jak najbardziej. A czy Polska jest wolnym krajem? Tutaj pozwolę sobie zacytować pewnego anonimowego internautę, który zaproponował krótką, acz treściwą lekcję naszej najnowszej historii, oraz prof. Witolda Kieżuna, jednego z ostatnich przedstawicieli dawnej polskiej inteligencji (oba cytaty z redakcyjnymi zmianami).
Anonimowy internauta: „Krótka lekcja historii dla tych, którym wmówiono, że wybory w 1989 r. były wolne. Prawda jest taka, że komuniści zagwarantowali sobie 65% miejsc w Sejmie, czyli taką liczbę posłów, by bez problemu mogli zmienić Konstytucję. W 1981 roku Jaruzelski, mając pewność, że w razie trudności przy siłowym tłumieniu przez niego buntu narodowego pomoże mu bratnia armia sowiecka, wprowadził stan wojenny. W 1988 roku Związek Radziecki zaczął się sypać. Najpierw Estonia ogłosiła suwerenność, a w ślad za nią poszły następne republiki ZSRR. Polscy komuniści, przerażeni, że w razie kolejnego buntu narodu zostaną pozamiatani, sprowokowali okrągły stół, czyli pozory ugody z opozycją, wręcz wyjście jej naprzeciw. Gdyby jednak Związek Radziecki znów zaczął się odradzać, mieli te 65% posłów, którzy mogli np. wprowadzić prymat PZPR zapisany konstytucyjnie. Tak komuna wespół z częścią tzw. opozycji rozegrała naród. Uwłaszczyli się na majątku narodowym, pozabezpieczali swoje rodziny, a nam – dzięki mediom, które w ogromnej mierze nadal są pod ich (lub ich potomków) wpływem – wmawiają, że tamte wybory były pierwszymi wolnymi. W rzeczywistości pierwsze wolne wybory – w okręgach jednomandatowych – odbyły się u nas w 1991 roku. Polska była jednym z ostatnich państw byłego bloku wschodniego, w którym przeprowadzono wolne wybory. Niestety bez dekomunizacji. Skutki jej braku odczuwamy po dziś dzień”.
Prof. Witold Kieżun: „Obecna sytuacja Polski jest tragiczna. Nie mamy finansów; na 60 banków mamy 3 banki polskie. Nie mamy wielkiego handlu, nie mamy przemysłu (…) Efekt jest taki, że zagraniczne firmy płacą nam 4 razy mniej. Eksploatują nas w straszny sposób (…) największa tragedia to odpływ ludzi z Polski; 2 mln Polaków już nie wróci, 1 mln kręci się pomiędzy krajem a zagranicą. Mamy 2 mln bezrobotnych, tragiczną sytuację, jeśli chodzi o system emerytalny i olbrzymie zadłużenie (…) 100 mld rocznie zysku zagranicznych przedsiębiorstw wychodzi za granicę”.
W 1988 roku system rzeczywiście się walił. Ale jeszcze wtedy komuniści mieli silną pozycję negocjacyjną. Mogli dyktować opozycji warunki. Tyle że wcale nie trzeba było iść z nimi na kompromis. Wystarczyło ich wyczekać. System i tak by się zawalił, bo upadek miał wpisany w swoją konstrukcję. Wiedział o tym świat zachodni, wiedzieli też sami komuniści. Dlatego zrobili ruch wyprzedzający. Solidarność, jak każdy szeroki, oddolny ruch (co ciekawe, tak samo jak dokładnie 200 lat wcześniej Rewolucja Francuska!) podzieliła się na frakcje. Jedni (tzw. lewica laicka) chcieli dogadać się z komunistami i zwyczajnie podzielić między sobą najważniejsze obszary życia społeczno-gospodarczego łącznie z majątkiem państwa, drudzy (choć tych też bym nie idealizował) z władzą rozmawiać nie chcieli. Do Okrągłego Stołu zaproszono jedynie tych pierwszych. Wśród nich znalazły się Te Wielkie Nazwiska. Potem była już tylko niekończąca się seria wręczania kwiatów i odznaczeń, polityczne transfery, wymiana uśmiechów i uścisków, poklepywanie się po plecach i wmawianie społeczeństwu, że świętuje któryś tam rok wolności. Jak mawiał Fabrycjusz książę Salina: „Trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”.
Czytaj dalej: Rozważania na temat wolności (2).
Źródło zdjęcia:
1. KL Stutthof: wikimedia commons.
Polub bloga na Facebooku:
http://www.facebook.com/thespinningtopblog.
Zobacz też: Targowisko ideologii.
2 komentarz