Bez kategorii
Like

Różowe okulary naszej historii

24/01/2012
495 Wyświetlenia
0 Komentarze
29 minut czytania
no-cover

Przyjęło się w Polszcze pisać o historii w sposób hagiograficzny. Powoduje ów sposób natychmiastową reakcję w postaci tak zwanego „odbrązawiania”.

0


 Historia Polski nie dość, że jest systematycznie zakłamywana, to jeszcze źle jej uczą, a kiedy próbują uczyć dobrze to wychodzi jeszcze gorzej niż przedtem. Dominującą metodą nauczania historii jest kokieteria. Dzieje służą w Polsce do tego by kokietować dzieci lub polityków, zależnie od tego co jest akurat potrzebne i komu. Większość Polaków nie jest zainteresowana swoją historią i brzydzi się jej, a przyczyny tego stanu rzeczy są dwie: wspomniana kokieteria i szamańskie hierarchie wyrastające wokół poszczególnych dziedzin. No i metoda. Metoda, która każe badać najdrobniejsze szczegóły i analizować je, a następnie zestawiać obok siebie w nadziei, że coś z tego wyniknie. Nie wynika nic poza tym, że ludzie jeszcze bardziej się od historii odsuwają. I nie jest ona dla nich nauczycielką życia, a jakimś upiornym snem służącym do macerowania mózgów.

 

Tak to wygląda po stronie zwanej nie wiedzieć czemu „naszą”. Po tej drugiej stronie jest zaś tylko czarne kłamstwo i nic więcej. I – o zgrozo – ludzie częściej wybierają tamto czarne kłamstwo niż te wszystkie prawdy, którymi próbują ich karmić „nasi”. Dlaczego? Bo są lemingami – brzmi najczęściej słyszana odpowiedź. To zła odpowiedź i nie służy ona niczemu poza kolejnym podziałem Polaków. Podziały zaś utrwalają się zawsze najmocniej wokół historycznych granic. I nie chodzi mi tutaj o podział pomiędzy prawdziwymi Polakami a tymi przywiezionymi tu na ruskich czołgach. Chodzi mi o podział, który nieuchronnie dokonuje się w każdym pokoleniu w grupie tych ludzi, którzy nie dość, że historię znają to jeszcze ją lubią.

 

Przyjęło się w Polszcze pisać o historii w sposób hagiograficzny. Powoduje ów sposób natychmiastową reakcję w postaci tak zwanego „odbrązawiania”. Myślę, że zarówno za jednym jak i drugim sposobem stoi ten sam budżet, bo przecież inaczej być nie może i tak długo ten serial dla idiotów by nie leciał. A leci. Przyjęło się także w Polszcze historię popularyzować, a jeśli ktoś popularyzacji nie lubi natychmiast zasypuje nas stosem specjalistycznych broszur, w których omówione są sprzączki od pasków policji państwowej używane w latach 1920-1927. I temu obłędowi nie ma końca. I tutaj również moja intuicja prowadzi mnie w tym samym kierunku. Jest jeszcze klamra, która to wszystko spina. Są nią różowe okulary, na których dla żartu ktoś narysował mnóstwo kościotrupów. Wiecie, tak jak to się teraz wszędzie spotyka. Kiedy je zakładamy od razu chce nam się żyć i myślimy sobie – nawet jeśli wywiozą nas na Sybir, albo do Oświęcimia, to później, za jakieś dwadzieścia lat, będzie z tego niezłe sympozjum naukowe, albo film fabularny ku pokrzepieniu serc. Nie jest źle. I uspokojeni tą myślą zasypiamy wsłuchując się w turkot kół pociągu sunącego w nieznane.

 

Ja, ponieważ nie jestem tak zwanym zawodowcem, a jedynie pogardzanym amatorem i nie uczestniczę w żadnych hierarchia oraz do niczego nie aspiruję, zaproponowałem tu swego czasu opowiadanie historii jak baśni. I powstała z tego książka „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”. A dziś jeszcze sądzę, że prócz baśni są także inne sposoby na historię i one – całe szczęście – nie mają nic wspólnego z Łysiakiem. Jednym z tych sposobów jest zmiana perspektywy i obejrzenie jakiegoś fragmentu historii z pewnego oddalenia, a nie dość, że z oddalenia to jeszcze za pomocą narzędzi, których do opowiadania historii Polski nie stosowano nigdy lub bardzo rzadko – pieniędzy.

 

Ja oczywiście wiem, że jest dziś na rynku książka tego Chińczyka, która opowiada o kulisach europejskiej historii w sposób, od którego powstają włosy na głowie – książka nazywa się „Wojna o pieniądz”, ale wiem także jak łatwo zaklasyfikować ją do chińskiej propagandy politycznej i gospodarczej w Europie. No i autor skupia się na czasach nam bliskich czyli omawia dzieje białego człowieka od wojen napoleońskich do dziś. Poza tym mało mówi o Polsce. My zaś spróbujemy zastosować inną metodę. Musimy się w tym celu cofnąć do stulecia XVII i przyjrzeć angielskim koloniom w pierwszej jego połowie. A co to ma wspólnego z Polską? Spyta ktoś. Zaraz zobaczymy.

 

Do połowy XVII wieku zwarte kolonie angielskie znajdowały się na kontynencie północno-amerykańskim. Poza tym Anglia posiadała porozrzucane po całym świecie wyspy, takie jak Antigua, Barbuda, czy Wyspa św. Heleny. Kontrolowali także Anglicy część wybrzeży indyjskich i aspirowali do tego, by wypchnąć Holendrów z Pacyfiku oraz odebrać im monopol na handel korzeniami z Moluków. Trochę mało – powie ktoś. To zależy co jest komu do czego potrzebne. Biedne purytańskie i prezbiteriańskie osady w Ameryce nie były w owym czasie Anglikom potrzebne do niczego poza tym, że można było tam wysyłać niezadowolonych z życia na wyspie reformatorów religijnych, którzy wszczynali niepokoje i osłabiali władzę króla. Co innego wyspy i nadbrzeżne faktorie oraz protektoraty. Od czasów królowej Elżebiety Anglia żyje z pryzu. I gdzieś trzeba mieć punkty przeładunkowe oraz bazy morskie dla piratów. I one są właśnie na tych małych wyspach, które sąsiadowały z Ameryką Południową. Była też wyspa św. Heleny, tak szczęśliwie położona, że musiały koło niej przepływać wszystkie statki udające się do Indii i z Indii wracające. Anglia I połowy XVII stulecia połączona jest unią ze Szkocją i to jest ciągle mało, żeby wywierać znaczący wpływ na politykę europejską. Tę robią Francuzi, ale czynią to tak by ich ręce były w tej polityce jak najmniej widoczne.

 

Wojna która wybucha w roku 1618 i nazwana zostaje później wojną trzydziestoletnią jest starciem pomiędzy północą a południem. Pomiędzy protestancką północą, a katolickim południem. Północ w pierwszej fazie wojny reprezentują księstwa niemieckie i Czechy, a południe Habsburgowie. Po stronie północy stoją także pieniądze Holendrów oraz wynajęci przez nich ludzie. Nie stoją oni jednak tam na tyle mocno by się ich nie dało przegnać. Francuzi włączają się do wojny po stronie protestantów, albowiem ich interesem jest osłabienie, a może nawet likwidacja Cesarstwa. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy widzimy, że coś tu jest nie tak, że ten katolicyzm francuski był jakiś podejrzany już wtedy, a może po prostu był podejrzany zawsze. Drugie katolickie mocarstwo kontynentu – Polska stoi spokojnie i nie reaguje tak jak powinno, choć przyszłość dowiodła, że właśnie wtedy rozstrzygały się jej losy. Nie liczę tutaj wysłania Lisowczyków na Węgry.

 

Najistotniejszym jednak momentem w tej wojnie jest oczywiście włączenie się do niej Szwedów. W głowie Gustawa Adolfa powstaje wtedy pomysł, by zmontować wielkie protestanckie imperium ciągnące się od północy ku Adriatykowi i morzu Czarnemu – wszak Siedmiogród także ma w tym uczestniczyć. Francuzi włączają się w to, a Polska patrzy, nie czyniąc absolutnie nic istotnego. O mały włos, a udałoby się ów plan zealizować, ale ktoś zastrzelił króla na polu bitwy i losy wojny potoczyły się nieco inaczej. Habsburgowie przegrali, ale ocalili państwo. Nie podzielono go, choć były takie plany i można było to zrobić. Mówiąc językiem dzisiejszych polityków – poszedł jakiś dil pod stołem. Monarchię ocalono Francja wyszła z wojny zwycięsko, Szwedzi dysponowali ogromną armią, a Niemcy były spustoszone i nie zdolne do niczego. Pierwszy raz chyba, w tym momencie nadarzyła się sytuacja, by oś polityki europejskiej przestawić z kierunku północ południe na kierunek – wschód-zachód. Oto na wschodzie rosło wielkie państwo moskiewskie, państwo, które nie dość, że czerpało dochód z ziemi to jeszcze miało tradycje kupieckie i tradycje łupieskie. Czy wam to czegoś nie przypomina? No, może trochę, bo czymże w końcu różni się kupiectwo na morzu od kupiectwa na lądzie, albo łupiestwo na morzu od tego samego na lądzie? Środkami transportu jedynie.

 

Pomiędzy tymi dwoma rosnącymi imperiami, z których jedno zostało już nazwane – Imperium Brytyjskim, w dodatku nie przez byle kogo, bo przez największego czarnoksiężnika tamtej doby Johna Dee, teoretycznie nie ma politycznej próżni. Teoretycznie, bo z krajów które mogłyby się im przeciwstawić istnieje tylko Francja, ale tu nie o Francję chodzi. Niemcy nie istnieją, Cesarstwo jest osłabione, a na Pomorzu stoją olbrzymie szwedzkie armie. Do tego jeszcze ta idea protestanckiego imperium. To wielka pokusa, tym bardziej, że przeciwnik zdaje się niczego nie widzieć. Wojna jednak wymaga pieniędzy tych zaś nie ma zbyt wiele, albowiem kolonie brytyjskie to zaledwie kilka wysp, no do tego ciągle jeszcze trwa wojna domowa. Cromwell nie jest jeszcze na tyle mocny by dyktować swoje warunki. Od czego jednak prowokacje i tak zwane niepokoje wewnętrzne?

 

Po co oni mieli by to robić? Otóż Anglia potrzebowała zboża. Dużo zboża, a zboże to rosło w Polsce i było spławiane Wisłą do Gdańska. Tam kupowali je Holendrzy i wieźli na swoich statkach do portów Europy, także do portów angielskich. To się bardzo nie podobało kupcom w Londynie. To się także nie podobało carowi, który handlował z Anglikami przez Archangielsk, ale był to póki co handel nie porównywalny z handlem Gdańskim. Car miał jednak jeszcze jeden kłopot – u niego zboże rosło słabo, nie było nawet co porównywać z tym które rosło w Polsce. Nie było także szans na to by zabrać Polsce to zboże razem z ziemią, na której rosło. Można było za to pokusić się o zboże, które rosło z Kurlandii, nie było tam może zbyt ciepło, lato było krótkie, ale wystarczająco długie by wyprodukować parę kwintali żyta. Pomiędzy carem a Kurlandią stali jednak Szwedzi. No i Polska, ale na Polsce zdaje się wszyscy już wówczas położyli kreskę. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

 

Czy mówi wam coś nazwisko Martin Cameron? Nie, nie chodzi mi o zapomnianego szkockiego wirtuoza gry na dudach. Martin Cameron. Członek jednego z najstarszych klanów szkockich. W niemieckich źródłach z epoki pojawiają się dwie wersje tego nazwiska. Jedna z nich brzmi tak jak zapisaliśmy to wyżej, a druga zgoła inaczej, bo też i w innym języku jest zapisana – Maksym Krzywonos.

 

Myślę, że wizja Henryka Sienkiewicza jest poważnie uproszczona. I to także jest błędem, który ciąży na polskiej historii. Martin Cameron. Martin Cameron miał być najemnikiem Gustawa Adolfa, który przypadkiem zaplątał się na Dzikie Pola i przystał do Kozaków. Wizja ta, romantyczna i uwodzicielska, nie pasuje jednak do realiów XVII wieku. W tym samym czasie mniej więcej na Dzikie Pola zaplątał się – poprzez turecką niewolę – inny Brytyjczyk – John Smith. Późniejszy kolonizator Wirginii, człowiek, który sprowadził polskich smolarzy do Ameryki by nauczyli tych ciemnych Purytan obchodzenia się z drewnem. John Smith nie przystał do Kozaków, spłynął sobie w górę Dniepru dostał się do Lwowa potem do Warszawy i Gdańska, aby w końcu powrócić do Londynu. Pomiędzy nazwiskiem Cameron a nazwiskiem Smith jest relacja taka w ówczesnych czasach jak pomiędzy nazwiskiem Janusz Radziwiłł a nazwiskiem Abdyjasz Plwocina. Uważam, że to ważne rozróżnienie.

 

W roku 1648 wybucha powstanie Chmielnickiego, którego tło jest nam doskonale znane, ale kulisy wcale nie. Powstanie to zatrzymuje się po serii błyskotliwych zwycięstw i nie może ruszyć dalej. Okazuje się bowiem, że kraj który milcząco przyglądał się wojnie trzydziestoletniej nie jest wcale taki słaby jak to się wydawało. Cofnąć się już jednak nie można, bo stawka jest zbyt wysoka. Potrzebna jest nowa wojna, a wojna oznacza wydatki. Tych zaś nie ma skąd brać, bo na wyspach ciągle jest niespokojnie, a kolonie nie przynoszą jeszcze dochodów. Łupienie Hiszpanów to za mało by poruszyć Szwedów i cara, którzy w dodatku szczerze się nienawidzą. I tu dochodzimy do tak zwanego sedna, które zwykle mistrzowie metafor nazywają „momentem zwrotnym”. W roku 1651 dowódca sił rojalistycznych walczących z Cromwellem książę Rupert chroni się w Portugalii. Anglia republikańska jest już na tyle silna, że może wysłać po niego ekspedycję karną. Na jej czele staje admirał, lord protektor pięciu portów Robert Blake. Portugalia to mały kraj, który dziesięć lat wcześniej wyzwolił się spod dominacji hiszpańskiej, ma on jednak coś czego nie mają Brytyjczycy – olbrzymie kolonie. Kolonie te leżą odłogiem, bo Portugalczycy są za słabi by je eksploatować. Blake wpływa do Lizbony pokonuje Ruperta i podporządkowuje kraj Cromwellowi i parlamentowi. Tak po prostu. Od roku 1651 Anglia i Szkocja nie są już tym czym były dawniej, w jednej chwili ich potencjał, moc i siła kredytu wzrasta kilkukrotnie. W dodatku ma to taki walor, że jest ukryte. Nikt tego nie widzi, bo ludzie nie patrzą za kulisy tylko na scenę. Na scenie zaś jest król Portugalii i dworski ceremoniał. Całkowicie bez znaczenia. W koloniach rządzą od tamtej chwili londyńscy kupcy, kredyt szybuje w stratosferę i można już wszystko. Można na przykład dać pieniądze na wojnę królowi Szwecji Karolowi X Gustawowi. I on zrobi z tych pieniędzy właściwy użytek. Można je dać carowi i Chmielnickiemu, a także Węgrom. Wystarczy. Na pewno wystarczy. Milton kilka lat później napisał wiersz dedykowany królowi Szwecji, w którym dziękował mu za „zgruchotanie Polski, baszty papizmu”, ten sam Milton napisał odę na cześć Cromwella.

Opisywane tu relacje niepokoją Habsburgów, ale tylko trochę, stosują oni bowiem, wielokrotnie powtarzaną później przez wszystkich Niemców metodę polegającą na eksportowaniu niepokojów i wojny za granicę. Nikt w Wiedniu nie spieszy Polsce z pomocą, przeciwnie, Wiedeń po staremu sponsoruje Kozaków i czeka co się wydarzy. A powstanie protestanckiego imperium kosztem Polski? Bajki. Musiałoby tam nie być cara. Wiedeń jest spokojny bo kosztem Polski, rabunku, który się tam dokonuje i tak zwanej ogólnej jumy, czyli upadku podreperuje nieco budżet i stanie na nogi. Pewien niepokój jednak jest, bo nie wiadomo ilu Anglików zwiedza właśnie Turcję i czym poza dywanami i kobietami się interesują. Stąd właśnie cieplejszy nieco stosunek Wiednia do Jana Kazimierza.

 

Największymi przegranymi tej rozgrywki prócz Polaków, którym w końcu udaje się przegnać najeźdźców, ale z upadku się już nie podniosą – są Holendrzy. Handel i bałtycka żegluga zostają im odebrane. Ale wróćmy jednak na chwilę do wojny. Szala waży się długo, w końcu jednak przechyla się na stronę Polską, czyli na stronę katolicką. Oczywiście ma to wiele przyczyn, pamiętajmy jednak zawsze, że wojna to pieniądze. W roku 1658 umiera lord protektor Olivier Cromwell, podobno ktoś go otruł. Kiedy skupimy się na tym mocniej okaże się, że nie istnieje coś takiego – jak prawdopodobne otrucie. Jeśli pojawia się podejrzenie to znaczy, że fakt miał miejsce. Po śmierci Cromwella nic nie jest już takie jak dawniej. Traktat rozbiorowy podpisany w Radnot na Węgrzech 6 grudnia 1656 roku przez Szwedów, Chmielnickiego, Radziwiłłów, Brandemburgię i Węgrów i cara można rzucić psom. Nic z tego nie będzie.

 

W roku 1660 umiera w Goeteborgu król Szwecji Karol X Gustaw, ma 38 lat. Podobno ktoś go otruł. Podobno jak sobie już powiedzieliśmy nie istnieje w takim wypadku. Słabi aktorzy, gracze którzy licytowali za wysoko znikają ze sceny, a Europa która na moment przypominać zaczęła świat zorientowany wzdłuż linii wschód – zachód wraca na stare tory. Na scenę wkraczają Turcy. Ponownie. Jeśli zaś Turcy to znaczy, że także Francuzi.

 

Dla Polski nie oznacza to nic dobrego, bo przed nami jeszcze jedna III wojna północna, która pogrąży nas całkowicie, a układ sił w Europie zostanie po niej ostatecznie odwrócony. Anglicy dysponować będą nie tylko koloniami portugalskimi, nie tylko Ameryką, ale także ziemią Afryki i ziemią oraz skarbami Indii. Car zaś pojedzie na naukę do Holendrów, którym także się coś od życia należy.

 

Powiecie, że wszystko to są sprawy znane. Dlaczego więc nie powtarzacie tego? Dlaczego bez przerwy ględzicie o rzeczach nieważnych lub przydatnych jedynie zbrodniczej propagandzie. Dlaczego nie mówią o tym politycy, dlaczego się tego nie uczą. Nie wiem.

 

Kiedy mieszkałem w akademiku miałem kolegę, Carlos mu było na imię. Pochodził z Mozambiku, który jak pamiętamy jest dawną portugalską kolonią. Carlosa wielu z was na pewno pamięta, bo to taki olbrzymi murzyn z dredami, którego czasem pokazuje telewizja. Był didżejem na starym mieście dawno temu. Co robi dzisiaj, nie mam pojęcia. Spotykam go kiedyś, a on – cały zadowolony i uśmiechnięty pokazuje mi swój nowy paszport i mówi, że Mozambik skąd właśnie wrócił należy dziś do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Nie powiem, zdziwiłem się. On także. Obaj nie mieliśmy pojęcia dlaczego Mozambik nagle stał się częścią tej wspólnoty. Aha, i nie mówicie mi, że ta historia nie ma nic wspólnego ze współczesnością.  

 

Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl  Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Gdzie to jest dokładnie, pojęcia nie mam.

 31 stycznia o 18.00 w szkole ogrodniczej w Błoniu odbędzie się mój wieczór autorski poświęcony opisywanej tu sprawie odwołania mojego udziału w spotkaniu w młodzieżą Zespołu Szkół nr 1 w tym mieście.

Informuję również, że 2 lutego w muzeum Kraszewskiego w Poznaniu odbędzie się także mój wieczór autorski, a ja sam będzę obecny na Poznańskich Targach Książki dla Dzieci i Młodzieży odbywających się w dniach 3-5 lutego w Poznaniu. Zapraszam.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758