Sprawa nacisków na załogę rządowego samolotu z Prezydentem RP na pokładzie, który uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 roku bardzo się komplikuje. Ta podstawowa wersja, która wtłaczana jest w głowy opinii publicznej już od godzin przedpołudniowych tego tragicznego dnia upada przynajmniej w punkcie miejsca wystąpienia owych nacisków. Już sama prokuratura wojskowa w grudniu ubiegłego roku przyznała, że takich przesłanek, a tym bardziej dowodów na owe naciski w kokpicie po prostu na dzień dzisiejszy nie ma. Te „nowe sensacje” do których rzekomo dotarł TVN24 wspierany przez Gazetę Wyborczą głoszone w zeszłym tygodniu to żadna nowość, a cała sprawa z wyprowadzaniem generała Błasika wraz z naciskami z kokpitu tupolewa w plener lotniska Okęcie zaczęła się już w Sylwestra 2010 roku, kiedy to pułkownik […]
Sprawa nacisków na załogę rządowego samolotu z Prezydentem RP na pokładzie, który uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 roku bardzo się komplikuje. Ta podstawowa wersja, która wtłaczana jest w głowy opinii publicznej już od godzin przedpołudniowych tego tragicznego dnia upada przynajmniej w punkcie miejsca wystąpienia owych nacisków. Już sama prokuratura wojskowa w grudniu ubiegłego roku przyznała, że takich przesłanek, a tym bardziej dowodów na owe naciski w kokpicie po prostu na dzień dzisiejszy nie ma.
Te „nowe sensacje” do których rzekomo dotarł TVN24 wspierany przez Gazetę Wyborczą głoszone w zeszłym tygodniu to żadna nowość, a cała sprawa z wyprowadzaniem generała Błasika wraz z naciskami z kokpitu tupolewa w plener lotniska Okęcie zaczęła się już w Sylwestra 2010 roku, kiedy to pułkownik Edmund Klich udzielił takiej wypowiedzi jednemu z brukowców:
"10 kwietnia rano na wojskowym lotnisku w Warszawie szykująca się do startu załoga tupolewa nie dostała prognozy pogody od stacji meteo. Nie dostała, bo stacja nie otrzymała jej od Rosjan. Dlatego dowódca załogi kapitan Protasiuk odmówił wylotu. Tłumaczył, że nie wiedząc, jakie będą warunki atmosferyczne, nie może zdecydować się na taki lot. W takiej sytuacji maszyna nie miała prawa startować. Ten lot w ogóle nie powinien się odbyć"
Wtedy też pojawiły się pierwsze informacje o zapisie z monitoringu na Okęciu, które dzisiaj powróciły w aureoli wielkiej sensacji wykrytej przez dzielnych dziennikarzy z Wiertniczej.
Gdyby nie chodziło o wydarzenie tak dramatyczne jak smoleńska katastrofa to głupoty, które wypowiadali 25 lutego owi dziennikarze i informacja wyświetlana na pasku u dołu ekranu mogłaby się stać natchnieniem dla niejednego kabaretu.
„Kamery przemysłowe na lotnisku Okęcie zarejestrowały emocjonalną rozmowę dowódcy sił powietrznych generała Błasika z pilotem Arkadiuszem Protasiukiem”
Oczywiście owe kamery oprócz poszarpanego, niewyraźnego obrazu nie mogły zarejestrować, żadnej „emocjonalnej rozmowy” z tej prostej przyczyny, że nie rejestrują dźwięku. Skoro, więc serwuje się nam owe nieme kino podkładając odpowiednio spreparowane napisy i nastrojowy TVN-owski ragtime, to musi być tego jakiś powód.
Skąd te nagłe reżyserskie poprawki w scenopisie i wyprowadzenie generała Andrzeja Błasika z ciasnego kokpitu w plener na świeże powietrze płyty lotniska na Okęciu? Skąd pomysł na wycofanie „nacisków” z końcówki lotu i przeniesienie ich na moment tuż przed odlotem Tupolewa w ostatni rejs?
Kluczem do odkrycia tej tajemnicy są te oto słowa prezydenta Rosji Miedwiediewa wypowiedziane podczas mikołajkowej wizyty w Warszawie 6 grudnia ubiegłego roku
– Nie wyobrażam sobie, by polskie i rosyjskie ustalenia w śledztwie po katastrofie smoleńskiej się różniły
Potwierdzone zaś zostały w TVN24 przez będącego na granicy orgazmu, prezydenckiego doradcę i zagorzałego fana duetu Putin-Miedwiediew, Tomasza Nałęcza, który powiedział:
„W kwestii śledztwa smoleńskiego bardziej ufam prezydentowi Rosji niż polskiemu akredytowanemu przy MAK płk. Klichowi”
A w „radiu zet” poszedł jeszcze dalej w swym uwielbieniu, tym razem dla Putina
„To, że premier Rosji, z taką a nie inną przeszłością, przypomnijmy, z resortu, który przecież robił Katyń, pojawi się z polskim premierem na grobach katyńskich i powie to co powiedział, powinno być rzeczą tak niesłychanie ważną i tak cenną, że powinniśmy na ołtarzu tej sprawy złożyć każdą ofiarę."
Skoro w ruskiej wersji dominują owe naciski to nie ulega wątpliwości, że i polscy śledczy muszą za wszelką cenę dojść do takich samych wniosków. W końcu rozkaz padł i to z nie byle jakich ust.
Teraz należałoby się poważnie zastanowić skąd to paniczne przenoszenie owych nacisków z kokpitu na zewnątrz i cofnięcie ich w czasie?
Sprawa jest banalnie prosta. Do tej pory obowiązywała fałszywa lub jak wolą niektórzy, niepełna wersja stenogramów z zapisu czarnej skrzynki gdzie po komendzie drugiego pilota „Odchodzimy”, wypowiedzianej 14 sekund przed uderzeniem samolotu w ziemię następuje przeraźliwa cisza. Będący „pod presją” kapitan Protasiuk, jak przystało na człowieka o skłonnościach samobójczych stwierdzonych przez ruskich ekspertów milczy i kontynuuje plan samozagłady zarządzony przez generała Błasika.
Dziś dzięki pracy specjalistów w Krakowie wiemy, że słowa drugiego pilota to było tylko potwierdzenie komendy kapitana Protasiuka „Odchodzimy” wypowiedzianej wcześniej, 22 sekundy przed katastrofą. Jednym słowem piloci zachowali się w jak najbardziej racjonalny sposób. Zeszli do wysokości decyzyjnej i nie mając kontaktu wzrokowego z ziemią postanowili odejść na tak zwany drugi krąg. Wiemy również, że nie byli oni jak zapewniali kontrolerzy z ruskiej budy zwanej wieżą kontroli lotów ani na kursie ani na ścieżce lecz wprowadzeni w błąd właśnie kończyli ostatnie sekundy swego jak i wszystkich pasażerów życia. .
Może nie każdy zwykły zjadacz chleba wie to, co wiedzą ludzie znający się choć trochę na lotnictwie. Podchodzenie do lądowania i schodzenie do wysokości decyzji nie jest w żadnym stopniu tożsame z samym lądowaniem. Mówienie dziś, że kapitan Arkadiusz Protasiuk lądował jest zwykłym mijaniem się z prawdą czy mówiąc wprost perfidnym kłamstwem powielanym niestety nawet przez prezydenta, szefa MSZ czy dyżurnych medialnych ekspertów.
Skoro, więc wersja nacisków milczących upada tak jak i te wszystkie bajki o naciskach słownych czy pijanym prezydencie każącym lądować albo generale Błasiku za sterami, to trzeba wymyślić coś innego, kompatybilnego z zaleceniami kremlowskiej propagandy .
Naciski muszą być, skoro ruski prezydent powiedział wyraźnie, że ustalenia nie mogą się różnić i on sobie tego nie wyobraża żeby było inaczej.
I tu wracamy na płytę lotniska Okęcie i do „sensacyjnego” odkrycia TVN24.
Skoro „dotarto” do zapisu „emocjonalnej rozmowy” generała Błasika z kapitanem Protasiukiem, lecz problem polega na tym, że nie ma w owym zapisie dźwięku lub choćby porozumiewania się językiem migowym przez obu wytypowanych już 10 kwietnia sprawców, to należy dostarczyć prokuraturze jakiegoś świadka.
Problem jednak w tym, że żyjący świadkowie tych zdarzeń już w prokuraturze zeznawali i wydaje się, że nie potwierdzili wersji wydarzeń lansowanej przez tych, co to mówią „cała prawdę cała dobę”.
No i tu 26 lutego wkracza do gry niezawodna Gazeta Wyborcza wskazując palcem „niezależnej” prokuraturze świadka, który coś sobie jednak przypomniał i wzbogaci na pewno zebrany materiał dowodowy.
„Jest świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem prezydenckiego Tu-154 dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik zwymyślał kapitana samolotu Arkadiusza Protasiuka. Awanturę słyszał chorąży BOR. Ale nie powiedział o niej prokuratorowi. Według oficera BOR, który zna relację chorążego, chodziło o to, że Protasiuk nie chciał lecieć, bo nie miał informacji o sytuacji pogodowej nad lotniskiem w Smoleńsku, a wiedział o pogarszających się warunkach.
– Generał zwymyślał go w wulgarnych słowach. Kazał mu iść do kokpitu i sam meldował prezydentowi samolot gotowy do odlotu. [Chorąży] powiedział, że wyglądało to tak, jakby ten chłopak [Protasiuk] nie chciał lecieć, jakby coś przeczuwał.Chorąży nie chce o całym zdarzeniu rozmawiać z prokuraturą. Był już przesłuchiwany, lecz nie ujawnił kłótni gen. Błasika z kapitanem Protasiukiem.
Prokurator może go jednak ponownie wezwać, jeśli np. dostanie informację, że świadek nie powiedział o pewnych faktach. Czy ktoś jeszcze słyszał kłótnię generała z dowódcą tupolewa? Nie wiadomo”
Widać jak na dłoni, że winni katastrofy zostali wytypowani przez Kreml najpóźniej rankiem 10 kwietnia 2010 roku zaś to co dzieje się od tamtego czasu to tylko skrupulatne wykonywanie rozkazów i zaleceń moskiewskiej centrali przez „suwerenne” polskie państwo i „niezależne” media z GW i TVN24 na czele, kroczące w awangardzie pro-kremlowskiego marszu.
Źródła:
http://wyborcza.pl/1,75478,9169106,Awantura_przed_Smolenskiem_.html
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (9/2011)