Bez kategorii
Like

Rosyjskie prowokacje przeciwko Polsce

31/10/2011
627 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
no-cover

Premier Donald Tuska udaje, że nie dostrzega agresywnej rosyjskiej polityki wymierzonej w polskie interesy. Taka taktyka ośmiela Rosjan do coraz to nowych prowokacji.

0


 

 

„Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych Polski. Ciekawe, ilu naszych zabił?” – ten słynny już wpis na Facebooku Dmitrija Rogozina, ambasadora Rosji przy NATO, zilustrowany zdjęciami Sikorskiego z 1986 r., gdy jako dziennikarz przebywał w okupowanym przez Sowietów Afganistanie, wywołał w sierpniu prawdziwą burzę w światowych mediach. Dla facebookowych znajomych Rogozina wpis ten stał się pretekstem do wulgarnych ataków na Polskę i Sikorskiego. Ta akcja bynajmniej nie była samowolnym pomysłem rosyjskiego dyplomaty, ale dobrze zaplanowaną prowokacją. Przeciętny konsument współczesnych mediów nie zauważy różnicy między walkami Sowietów z mudżahedinami a aktualną obecnością sił NATO w tym kraju. Przekaz jest prosty: polski minister spraw zagranicznych walczył po stronie terrorystów. Podobnych operacji medialnych w ostatnich 20 latach Rosjanie przeprowadzili kilkadziesiąt. Ich cel był jeden: zaszkodzić wizerunkowi Polski zarówno w świecie, jak i wśród zwykłych Rosjan. Takie działania są obliczone na to, aby łatwiej było montować koalicje państw Unii Europejskiej przeciwko Polsce, ale także wbić do głów własnych obywateli, gdzie są prawdziwi wrogowie Rosji.

 

 Polskie obozy śmierci

„Tutaj spoczywa 8000 radzieckich czerwonoarmistów brutalnie zamęczonych w polskich obozach śmierci w latach 1919-1921” – tej treści tablicę w maju tego roku umieszczono na terenie byłego obozu jenieckiego dla sowieckich jeńców wojennych w Strzałkowie. Ambasada Federacji Rosyjskiej w Warszawie od razu poinformowała, że nic jej nie wiadomo o fakcie zamieszczenia tablicy. Autorzy napisu świadomie kłamią, sugerując, że w Polsce istniały jakieś „obozy śmierci”, gdzie mordowano wziętych do niewoli w trakcie wojny czerwonoarmistów. Przypadkiem, jeszcze zanim o zdarzeniu dowiedziały się polskie media, sprawę obszernie zrelacjonowały rosyjska telewizja NTV i portal Lifes News. Kilka dni później, 24 maja, temat „polskich obozów śmierci” powrócił. Według dziennikarzy takie obozy miały istnieć w Strzałkowie i Tucholi, gdzie przetrzymywano sowieckich jeńców w 1920 r. Zdaniem autorów reportażu mogło ich zginąć nawet 30 tysięcy, chociaż – jak zaznaczono – dokładne dane na ten temat nie są znane, gdyż Polska nigdy nie przekazała ich Rosji, co miało być jawnym złamaniem postanowień traktatu ryskiego z 1921 r. Jako jedną z przyczyn śmierci dziennikarze wymienili masowe egzekucje.

Tablica za tablicę

Historia pomawiania Polaków o mordowanie sowieckich jeńców ma już ponad 21 lat. Przygotowanie odpowiednich materiałów propagandowych zlecił w 1990 r. Michaił Gorbaczow. Potwierdzając bowiem odpowiedzialność przywódców ZSRR za bestialski mord w Katyniu ponad 20 tys. polskich oficerów, chciał zrelatywizować tę tragedię. Przekaz miał być prosty: „zamordowaliśmy waszych oficerów, ale to wy zaczęliście”. Ilekroć więc Polska strona przypomina sprawę zbrodni katyńskiej, tylekroć rosyjskie media na polecenie Kremla oskarżają Polskę o mordowanie sowieckich jeńców.

Pojawienie się tablicy w Strzałkowie było odpowiedzią Kremla na tablicę, którą na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu umieścili członkowie stowarzyszenia Katyń 2010. Napis na tablicy był hołdem złożonym prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i członkom delegacji, którzy lecieli na obchody 70. rocznicy „ludobójstwa katyńskiego”. Rosjanie nie tylko zdjęli tablicę jako postawioną nielegalnie, ale także – i to już powinno się było spotkać z ostrą reakcją polskich władz – zamocowali nową z ocenzurowaną treścią, z której wyrzucono pojęcie ludobójstwa katyńskiego.

Władza prowokatorów

Ostatnie lata są pełne podobnych prowokacji w rosyjskim wydaniu, a wszystko za sprawą przejęcia władzy w Rosji przez oficerów dawnego KGB. Dla nich dezinformacja i manipulowanie przekazem medialnym to chleb powszedni. W 2004 r. w obliczu zbliżającej się 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej Kreml wydał polecenie ataku medialnego na Polskę. Cel był prosty: nie dopuścić do pokazania Polski jako ofiary sojuszu Hitlera i Stalina, a więc przedstawienie Rosji jako wyzwoliciela Europy spod jarzma nazistów. Tylko od sierpnia do grudnia 2004 r. ukazało się co najmniej 130 rosyjskich publikacji dotyczących II wojny światowej, w których stawiano Polsce rozmaite zarzuty. Rosjanie nie zawahali się nawet przed przywoływaniem w tej kampanii rzekomych polskich publikacji.

Jak działają rosyjskie władze, dobrze pokazuje incydent z sierpnia 2005 r., gdy w Moskwie pobito dwóch polskich dyplomatów i dziennikarza. Rosyjskie media tłumaczyły to wzburzeniem społeczeństwa po tym, jak pod koniec lipca napadnięto w Warszawie czworo młodych Rosjan. W tym czasie polska ambasada kilkakrotnie odbierała groźby jej wysadzenia. Rosja chciała wówczas zaostrzenia stosunków z Polską, ponieważ faworytem nadchodzących wyborów prezydenckich był nieukrywający antyrosyjskiego nastawienia Lech Kaczyński. Ówczesny prezydent Warszawy dał próbkę tego, czego Rosjanie mogą się spodziewać po jego wyborze, organizując rok wcześniej patriotyczne obchody 60. rocznicy powstania warszawskiego. Podczas tych obchodów często przypominano działalność Sowietów w 1944 r., kiedy najpierw podburzali ludność Warszawy do powstania, a potem pozwolili Niemcom wyrżnąć chwytających za broń Polaków. Świadomie wstrzymali ofensywę, a na dodatek pomoc aliantów (Stalin nie zgodził się na loty samolotów mających dostarczyć broń i żywność powstańcom).

Rosyjska ofensywa

Dodatkowym czynnikiem, który dało się zauważyć, było podsycanie narastającego konfliktu miedzy PiS a PO. Wiele wskazuje na to, że w tym celu użyto rosyjskiej agentury w Polsce. Po wyborczej przegranej PiS Rosjanie zaczęli wyraźnie faworyzować obecne władze w myśl zasady „dziel i rządź”. Dramatyczna akcja Lecha Kaczyńskiego, który wraz z innymi przywódcami środkowoeuropejskimi w sierpniu 2008 r. przyleciał do bombardowanego przez Rosjan Tibilsi, stolicy Gruzji, i zaprotestował przeciwko agresji, zabolała Moskwę. Jaką wagę miał ów szaleńczy rajd, pokazuje artykuł Adama Michnika, który napisał, że jest dumny ze swojego prezydenta. A przecież naczelnego „Gazety Wyborczej” trudno zaliczyć do sympatyków braci Kaczyńskich.  

W połowie 2009 r. Rosjanie rozpoczęli kolejną prowokacyjną kampanię związaną z polskimi obchodami 70. rocznicy napaści Niemiec na Polskę. Ponieważ Rosjanie uczą się z podręczników, że II wojna światowa zaczęła się w 1941 r. od napaści Niemiec na ZSRR, trzeba było zmarginalizować sojusz Hitlera i Stalina, którzy dokonali w 1939 r. rozbioru Polski i Europy Wschodniej.

Głównymi organizatorami kampanii były rosyjska Służba Wywiadu Zagranicznego (SWR) i Ministerstwo Obrony Rosji. Przekaz był prosty: w latach trzydziestych Polska paktowała z Hitlerem i razem z Niemcami chciała napaść na ZSRR. W ramach kampanii ukazało się mnóstwo prowokacyjnych wobec strony polskiej artykułów dotyczących II wojny światowej. Były one prezentowane w czołowych rosyjskich gazetach i w najważniejszych stacjach telewizyjnych.

Wówczas także postanowiono nasilić akcję dzielenia Polaków na lepszych (z którymi rozmawiamy) i gorszych. Władimir Putin zaproponował premierowi Tuskowi wspólne obchody sowieckiej zbrodni w Katyniu, ale bez prezydenta RP. Premier Tusk niestety dał się wciągnąć w rosyjską grę i propozycję przyjął. Tym samym stał się dla Kremla odpowiedzialnym politykiem, z którym Rosja może rozmawiać, a prezydent Kaczyński kimś, kto do Rosji może przyjechać jedynie prywatnie.

Tragiczną śmierć prezydenta w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r. Rosjanie wykorzystali jeszcze lepiej. Już następnego dnia rosyjskie media ogłosiły ocieplenie polsko-rosyjskich stosunków i zapowiedziały początek nowej epoki. Rachunkiem za ów gest była bezprawna decyzja o zgodzie na wyłączne rosyjskie śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy. Podstawą owej decyzji stała się zgoda polskiego rządu na uznanie lotu za cywilny, chociaż faktycznie był to lot wojskowy. Potwierdziła to komisja ministra Jerzego Millera, nie wskazując jednocześnie odpowiedzialnych za błędną decyzję.

Test rosyjskiego łosia

Przy testowaniu jakości samochodów za najważniejszy uważa się tzw. test łosia. Polega on na tym, że zakładamy, iż przed jadący z dużą prędkością samochód wbiega łoś, a kierowca stara się go ominąć i wrócić na drogę. Jeżeli zakręt i powrót mu się uda, oznacza to, że auto jest bezpieczne. W polityce „test łosia” polega na wpychaniu partnerowi (przeciwnikowi) informacji będącej dla jego polityki tym samym, czym dla kierowcy łoś, czyli nieznaną przeszkodą. Takim łosiem wrzuconym przez Rosjan Polsce była konferencja rosyjskiego MAK 12 stycznia 2011 r. Rosjanie nie tylko obarczyli Polaków wyłączną odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską, ale także zasugerowali, że zawinił znajdujący się rzekomo pod wpływem alkoholu szef wojsk lotniczych, który naciskał na lądowanie.

Wydaje się, że rząd Donalda Tuska nie ma już możliwości wypowiedzenia swojego udziału w zaproponowanej przez Rosję polityce polsko-rosyjskiego pojednania. Odrzucenie tego pojednania skompromitowałoby rząd Tuska w oczach Polaków. Moglibyśmy też zostać uznani za europejskiego warchoła, z którym niemożliwe jest jakiekolwiek porozumienie. Wie o tym Putin i zapewne wie także Donald Tusk. To dlatego Kreml nie ma żadnych skrupułów, aby stosować wobec Polski stare sowieckie metody prowokacji. Zdążył się już również upewnić, że polski rząd nie jest w stanie twardo zaprotestować przeciwko rosyjskim prowokacjom. Tak naprawdę został sprowadzony do roli, która – cytując wiecznie żywego Lenina – polega na tym, że kapitalista umrze powieszony na sznurku, który sam wyprodukował.

0

Leszek Pietrzak

Doktor historii. Byly pracownik Urzedu Ochrony Panstwa (1990-2000). Byly Pracownik Biura Bezpieczenstwa Narodowego. Wykladowca akademicki.

25 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758