Komentarze dnia
Like

Róbmy swoje i żurek – czyli o przetwórstwie domowym i tym drugim

20/03/2017
1564 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Róbmy swoje i żurek – czyli o przetwórstwie domowym i tym drugim

Pochodzę z rodziny, w której zawsze robiono przetwory domowe. Nigdy się nie zastanawiałem czy to z ekonomicznego przymusu, przywiązania do określonych smaków, czy z rytuałów utrwalonych wielopokoleniową tradycją? Robiło się i już. Moja druga połówka też pochodzi z rodziny, w której przetwory domowe były ważnym elementem stylu życia. Więc jakoś temat ten się zawsze pojawiał w naszych rozmowach. Zwłaszcza przewijał się w trakcie robienia przetworów, bo i robiliśmy ich coraz więcej, urozmaicając przy okazji i doskonaląc technologię, ergonomię, oszczędność energii, jakość i temu podobne sprawy.

0


Róbmy swoje

 

Po kilku latach wypełniliśmy całą piwnicę słojami z sokami owocowymi, sałatkami warzywnymi na każdą okazję, powidłami, nalewkami, konfiturami i dżemami. Tylko nie powtarzajcie tego nieznajomym bo jeszcze nam, tfu, tfu, tfu… ktoś obrobi piwnicę…

Akumulacja ta znacznie obniżyła koszty utrzymania naszej rodziny, zwiększając jednocześnie poczucie bezpieczeństwa i komfort życia. Zauważyliśmy też, że od jakiegoś czasu nie wydajemy nic na zakup podobnych smakołyków jak syropy quasi-owocowe, koncentraty, czy cole-coca – no chyba że trzeba odkamienić wannę albo kawałek glazury. Nie musimy sobie odmawiać czegokolwiek, po prostu dzieci się brzydzą podróbkami natury, kiedy mogą smakować oryginały.

Nazbierało się tych przetworów przez lata wiele i taka rozmaitość, że postanowiliśmy część rozdawać rodzinie i przyjaciołom. Polecam, to świetnie wzmacnia zdrowe więzi społeczne…

Od „zawsze” staraliśmy się by dzieci znalazły swoje miejsce przy pracach związanych z domowym przetwórstwem, by uczestniczyły w rozmowach, by było to dla nich głębokie przeżycie emocjonalne i duchowe, by rozumiały w czym uczestniczą. By czuły się dowartościowane i spełnione. Czasem kosztowało to nas, rodziców sporo cierpliwości i czasu, bo zamiast trzymać się planu, trzeba było przekładać na język i rozum dziecka rzeczy dla nas dorosłych banalne. Ale nauka nigdy nie idzie w las. Dziś dzieci mają dzięki temu nieprzeciętną wiedzę na temat dietetyki, botaniki, sadownictwa, a nawet fizyki, itd, itp. Przekonaliśmy się, że takie inwestycje procentują stokrotnie. Dzieci są dobrze odżywione, chętne do pomocy, pogodne, radosne i otwarte na świat. Nie chorują. Jak już złapią jakąś infekcję przechodzą ją łagodnie i szybko zdrowieją. Kiedyś porównaliśmy strukturę wydatków naszej familii z tymi w „typowych” rodzinach – okazało się, że z samych oszczędności na lekach moglibyśmy sfinansować zakupy owoców. Inaczej mówiąc – surowce do przetworów mamy za darmo.

Najważniejsze jednak, że czas robienia przetworów to wspólnie spędzony czas, który coraz bardziej sobie cenią wszyscy członkowie naszej rodziny. Pora magicznych eksperymentów i alchemii miłości. W pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że te chwile są cenniejsze nawet od wartości materialnej i odżywczej samych przetworów.

Mamy to szczęście, że mieszkamy w okolicy gdzie funkcjonuje jeszcze tradycyjne targowisko, na którym okoliczni chłopi, równie tradycyjni, zbywają swoje produkty. Bogu dzięki za tych prawych ludzi. Bogactwo ich oferty czasem przyprawia o zawrót głowy i niestety zgrzytliwie kontrastuje z ich biedą.

Zwłaszcza kiedy porównać to z bogactwem marketów, oraz lokalnej biurokracji i ubogą ich ofertą na rzecz dobra wspólnego.

W każdą sobotę całą rodziną wyruszamy na wyprawę „łowiecką” na miejskie targowisko. Jest to wspaniała przygoda nie tylko dla dzieci. Okazja do spotkania starych znajomych, poznania nowych, porozmawiania z ludźmi. Wszyscy znają tam nasze dziewczynki i one znają tam wszystkich, traktują jak rodzinę.

Za każdym razem udaje nam się upolować jakieś cenne niespodzianki. Mamy taką zasadę, że nigdy nie planujemy co kupimy. Po prostu chwytamy okazję – pełen spontan. Raz są to np. trzy wielkie skrzynki pieczarek w promocji, innym razem kilo awokado, karton winogron, bananów, moreli lub gruszek, itd, lub na przykład pół busa truskawek, czy porzeczki, albo jeszcze jakieś większe wariactwo. Ostatniej soboty hiciorem było ziarno sorga, a poprzedniej rzepaku – obydwa po 2 zł za kilogram. Z rzepaku robimy wspaniałe kiełki przednówkowe. Sorgo okazało się doskonałe na przełamanie monopolu amerykańskiego popcornu. Nazwaliśmy go „popsorgiem”.

W sezonie owocowym zwykle negocjujemy dostawy wprost do domu poważniejszych ilości (50-100kg) owoców jednorazowo. Wówczas udaje się kupić partie wstępnie przygotowane do przetwórstwa, np: truskawki, porzeczkę czy wiśnie już bez szypułek i zanieczyszczeń. Znakomicie oszczędza to czas potrzebny na zapakowanie naszych skarbów w słoje.

Staramy się zawsze płacić naszym rolnikom trochę więcej (20-40%) niż dostają na skupie.

Wiele razy pytałem moich sadowników ilu mają klientów takich jak my? To znaczy takich, którzy zamawiają od razu dużą ilość surowca tak by nie opłacało się go wozić do skupów?

Wszyscy odpowiedzieli, że tylko jednego – czyli mnie. I to nie tylko w tym roku ale w ogóle pierwszy raz w życiu spotkali takiego klienta.

– Ech – słyszałem zawsze to samo wzdychanie – gdyby więcej było takich jak pan, to może nie trzeba byłoby likwidować plantacji? Może jakbyśmy nie musieli za półdarmo oddawać towaru pośrednikom i skupom to jeszcze dałoby się jakiś czas przetrwać…

Nie mogłem uwierzyć! 50 tysięcy okolicznych Polaków, Katolików woli kupować w markecie wywar ze starych, zwierzęcych kości zaprawiony dużą ilością pustego cukru, sztucznych barwników i aromatów, oraz oszukiwać się latami, że totoztesco to owocowy dżem pełen naturalnych witamin, aromatów, soli mineralnych, życiodajnej fruktozy, świetnie nadający się do jedzenia, zwłaszcza w bezmięsne piątki… Tfu!

Mieszkamy w bloku, przetwory więc robimy w typowej kuchni, na typowej, czteropalnikowej kuchence gazowej. Istnieją więc wąskie gardła w naszym przedsięwzięciu, których nie da się w takich warunkach przeskoczyć mimo wyśrubowania standardów ergonomicznych i prakseologicznych. Już choćby utrzymanie czystości w takich warunkach, a właściwie przywrócenie jej po zakończeniu całej akcji, jest mordęgą.

Kiedyś przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby mieć kawałek ziemi i postawić na nim pawilon z małą, rodzinną przetwórnią owocowo – warzywną. Dobrze i ergonomicznie wyposażoną w profesjonalne sprzęty i wypróbowane urządzenia mechaniczne. Nie musiałaby być wiele większa od naszej blokowej kuchni… Taką tylko, by przetworzenie i zawekowanie w jeden wieczór 100 kg porzeczki, czy wiśni nie stanowiło żadnego problemu dla przeciętnej rodziny. Potem można by było na przykład tę mikro-przetwórnię podnajmować innym rodzinom – jak my ceniącym sobie zdrową i ekologiczną żywność. W zamian np. za dziesięcinę(?). Co dziesiąty słój przetworów oddany właścicielowi kuchni to nie byłoby wielkie obciążenie w porównaniu z zyskiem na czasie, cenie zakupu surowców, ergonomicznej technologii i organizacji pracy…

No tak, ale najpierw trzeba byłoby ludzi wychować, zorganizować w grupy samopomocowe, nauczyć jak się za wszystko zabrać itd. Iście misjonarska praca. Dla jakichś współczesnych Cystersów chyba tylko?

Właściwie to o wiele korzystniejsze byłoby gdyby takie miniprzetwórnie zaczęły sobie budować organizacje społeczne… na przykład, albo lepiej parafie. Wtedy z pewnością użyteczne wykorzystanie lokalu byłoby największe.

Tak… gdyby każda parafia w Polsce kupiła, niewielkie chociaż, gospodarstwo rolne i urządziła w nim domową mini-przetwórnię mojego pomysłu, to dałoby się jeszcze uratować różnorodność i bogactwo oferty drobnego polskiego rolnictwa i sadownictwa. Dałoby się też niewielkim kosztem podnieść jakość życia wielu Polskich Rodzin, zwłaszcza na wsi i w małych miasteczkach.

*

Ojczyzna tymczasem przydzieliła mojej rodzinie kolejnego kuratora sądowego. Na następne trzy lata przydzieliła. Oczywiście z możliwością skrócenia tego czasu za dobre sprawowanie. No więc teraz sprawa będzie wyglądać tak, że my tu sobie będziemy optymalizować zaspokajanie najniezbędniejszych potrzeb bytowych rodziny, przetwarzać owoce i warzywa oraz dobrze się sprawować. Państwo tymczasem, w osobie kuratora sądowego będzie nas nadzorować i przetwarzać o nas aktualizacje. Nie mam nic do kuratorów sądowych. Są z pewnością bardzo potrzebni nowoczesnemu społeczeństwu. Dla istnienia mojej rodziny i uratowania szczęścia akurat moich dzieci okazali się wręcz niezbędni! Mówię całkiem serio! Okazało się również niestety, że to jedyne ogniwo systemu państwowego przetwórstwa obywatelskiej biomasy, które zadziałało normalnie w całej tej aferze związanej z próbą rozbicia naszej rodziny i skonfiskowania dzieci. Reszta to tylko zorganizowana grupa biurokratyczna. Piszę o tych sprawach, na Berdyczów i dla wspólnego dobra, na moim blogu pt: „Godny Ojciec”.

To bardzo demoralizujące kiedy od początku się przechodzi do porządku nad faktem ,iż kurator za nadzorowanie nas, a w szczególności za nadzorowanie postępów w resocjalizacji takiego „groźnego przestępcy” jak ja, przez najbliższe trzy lata będzie brał z budżetu państwa pensję. No ale co innego można robić?

Pensję o której przeciętna polska rodzina może tylko pomarzyć.

Może sobie marzyć, ale oczywiście musi się na nią zrzucić 🙂

Ze dwie kopy takich przeciętnych rodzin musi…

To nic, że za groźnego przestępcę uznał mnie wraz z kolegami akurat sędzia Krzysztof Kotynia.

Uznał, po czym też wziął pensję i z czystym sumieniem przekazał mnie do dalszego przetwórstwa innym podzespołom systemu. Na jego miejscu tak samo by postąpił dowolny przedstawiciel Nadzwyczajnej Kasty Ludzi.

To nic, że zrobił to nie mając żadnych dowodów – tylko „dając wiarę” zeznaniom bandyty (nota bene też biorącego pensję z budżetu), na którego niezgodną z prawem rolę w tej farsie akurat dowody były.

Chyba nie zdziwi więc nikogo wiadomość, że jak słyszę iż: „gdzieś kiedyś jakiś sąd dał czemuś/komuś wiarę” to mi przed oczami zawsze staje pełen ufności we własną bezkarność uśmieszek Jarosława R, funkcjonariusza skierniewickiego MOPR-u.

MOPR-u czyli Miejskiego Ośrodka Przetwórstwa Rodziny.

Aha miał przecież być jeszcze żurek…

Znajdziecie go pod tym linkiem:

Albo po prostu wklepcie w googla: Wojtek Młynarski – Żurek

0

Godny Ojciec http://godnoscojca.salon24.pl

Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną

88 publikacje
15 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758