Ta sama świetlista fryzura, ten sam blask w oczach, te same wilgotne usta, które błyszczały wtedy w czarno białym telewizorze, a dziś błyszczą silniej, bo w monitorze mamy kolory
Jeśli ktoś pamięta „Dziennik telewizyjny” z lat osiemdziesiątych i siedzącą za stołem Irenę Falską, która głosem pewnym i spokojnym odczytywała nam newsy ze świata i kraju ten musi także pamiętać jak cudownie wyglądała pani Irena w mundurze po 13 grudnia. Pewnie przypomni sobie także piosenkę śpiewaną na melodię jakiegoś walczyka, którą ulica odpowiedziała Jaruzelskiemu i jego medialnej ekipie. Piosenka zaczynała się od słów; Falska, ta ta ta ta…k…wa generalska…..ta ta ta ta… Reszty słów nie pamiętam, bo dziecięciem małym byłem wtedy i dorośli nie śpiewali przy mnie zbyt często buntowniczych pieśni.
Nie wiem co dziś robi pani Irena Falska, nie wiem czy żyje, czy wstydzi się przed ludźmi tego co im w tamtych latach opowiadała, siedząc w mundurze przed kamera, ale przypuszczam, że nie. Pamiętam doskonale uśmiech Ireny Falskiej, która przez cały czas kiedy dane mi było ją oglądać z największym trudem – tak to sobie interpretowałem – starała się się ukryć radość z faktu, że ona siedzi w studio, a my siedzimy przed telewizorami. Zapamiętałem też dobrze świetlistą fryzurę pani Ireny i jej mocno błyszczące oczy.
Wczoraj zaś zachęcony przez Jareckiego obejrzałem sobie występ Moniki Richardson i Krzysztofa Bosaka. I wiecie co. Wspomnienia wróciły. Ta sama świetlista fryzura, ten sam blask w oczach, te same wilgotne usta, które błyszczały wtedy w czarno białym telewizorze, a dziś błyszczą silniej, bo w monitorze mamy kolory. I to samo zadowolenie, że ona jest tam, a my tu. Jedna jest tylko, w mojej ocenie, wyraźna różnica – Falska tę radość okazywała o niebo dyskretniej niż Richardson. Była sympatyczniejsza, milsza i jako dziecko postrzegałem ją po prostu jako taką jakąś dyrektorkę szkoły, albo – czy ja wiem – wizytatorkę. Z Richardson tego już nie mam, bo jesteśmy w jednym wieku. Widzę więc jedynie pańcię, która na gwizdek zdjęłaby majtki przez głowę byle tylko utrzymać się na wizji.
Program prowadzony przez nieznaną mi dziennikarkę, w którym gośćmi byli Richardson i Bosak był oczywiście tak zrobiony by maksymalnie upokorzyć Bosaka i podkreślić swoją dominującą pozycję. To samo miał zawsze Jerzy Urban i nie mógł się od tych odruchów pogardy wobec rozmówcy uwolnić nigdy. Szczególnie dobrze było to widać w chwili kiedy Richardson zarzuca – niby żartem – Bosakowi organizowanie czystek etnicznych w Polsce, kiedy mówi mu, że biegał w brunatnej koszuli i rozganiał gejów i Żydów. A potem kiedy z tym swoim uśmiechem całkiem nie europejskim, mówi że przecież „możemy dziś kształcić dzieci za granicą”. Aż się chce powiedzieć, że przecież wcześniej też mogli. Ona sama jest przecież wykształcona za granicą. W czym problem? Urban wykształcił dzieci za granicą i reszta także. Nie wiem gdzie kształciła dzieci Irena Falska, ale przypuszczam, że nie w Milanówku.
Podkreśla pani Monika, że dawniej, kiedy jej rodzina mogła kształcić dzieci za granicą, Polacy nie mogli sobie kupić samochodu, mówił jej o tym kierowca, który wiózł ją z Zamościa. Musieli czekać na to kilkanaście lat, na ten talon na malucha. A dziś proszę! Samochodów, a samochodów. I tu właśnie dochodzimy kochani do punktu kulminacyjnego wszystkich nieporozumień. Panie – dawniej Irena, a dziś Monika – oceniają nasze aspiracje według swoich. Otóż trzeba to koniecznie wyjaśnić. Nasze aspiracje i tęsknoty pozostaną dla nich, dla Moniki i tej drugiej zawsze tajemnicą. One nic o nich nie wiedzą i nigdy się nie dowiedzą, bo to jest obszar całkowicie poza ich percepcjami ograniczonymi do talonów, maluchów, prime time i wizji. Jednym słowem do przywileju gwarantowanego tradycją rodzinną i tego wiecznego i nie dającego się ukoić strachu, że przywilej utracą. A strach ten jest wielki, bo też i inny być nie może. Pamięć ludzka sięga daleko i żaden talon na malucha jej nie osłabi. Inne ochłapy także nie. Można się oczywiście łudzić, można się pokazywać w towarzystwie taksówkarzy, piekarzy, narciarzy i Bóg wie kogo, pokazując jak się jest blisko ludzi i ich spraw. Nic to jednak nie pomoże, bo spod tego zawsze wyjdzie ten strach, a jeśli akurat nie strach, to ten – ze strachu przecież wynikający triumf – który zawsze mogliśmy obserwować u towarzysza Urbana. To zawsze będzie widać.
Nie ma więc nadziei dla pani Moniki, jeśli zaś będziemy się „europeizować” w tym tempie, które narzuciła nam Platforma Obywatelska wielka jest szansa na to, że zobaczymy niezabawem panią Monikę przystrojoną w piękny mundur o nieznanym nam kroju, jak mówi do nas z monitora o sprawach ważkich i ciężkich od znaczeń. Wtedy już jednak nie będzie czasu na rozmowy, ani na wywiady. I nie mówicie mi teraz, że tekst chybiony i porównanie nieuprawnione. Skoro można publicznie, wśród śmiechów posądzać Bosaka o udział w czystkach etnicznych, skoro można szydzić zeń bezkarnie, to można także porównać Monikę do Ireny.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić moje nowe książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” i „Dzieci peerelu”. Ta ostatnia nie jest bynajmniej o przygodach Moniki Richardson de domo Pietkiewicz w wielkim świecie, ale o naszych skromnych, dziecięcych przygodach, w czasie wojny polsko jaruzelskiej i wcześniej. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy