Artykuły redakcyjne
Like

Rezerwaty ciemnoty

11/04/2017
1294 Wyświetlenia
1 Komentarze
8 minut czytania
Rezerwaty ciemnoty

Ostatnie kilkadziesiąt lat wieku XIX nie bez powodu nazywane było „belle epoque”, to znaczy – piękną epoką – przy czym trzeba pamiętać, że w pewnej sprzeczności z chronologią, XIX wiek zakończył się dopiero w roku 1914, kiedy to w Europie wybuchła Wielka Wojna, nazwana później I wojną światową. Z perspektywy ponad 100 lat, jakie dzielą nas od tamtego momentu dziejowego można już chyba powiedzieć, że właśnie wtedy Europa przeżywała apogeum swego rozwoju i swojej chwały, a później już tylko schyłek, który musi zakończyć się upadkiem.

0


Niekoniecznie jakimś nagłym i spektakularnym, chociaż i tego nie da się wykluczyć, bo możliwy jest upadek stopniowy, niezauważalny, rodzaj powolnego, acz nieustannego gnicia, w następstwie którego pewnego dnia może się okazać, że „Europy” w znaczeniu wspólnoty cywilizacyjnej, już nie ma, bo na Starym kontynencie hulają „plemiona zdziczałych tubylców”, o których w zakończeniu wiersza „Gołąb ostatni” wspomina Antoni Słonimski: „Porwały mnie plemiona zdziczałych tubylców, zbrojnych w maczugi światła, strzały laserowe, ponaddźwiękowe dzidy, kobaltowe proce, paraboliczne bębny, flety bioplazmy, wtórujące podskokom sztucznych serc lub krwawych, wydartych z piersi trupów jeszcze nie ostygłych. O, drogi Pani Hrabio, jakże mi daleko do dworu ukrytego w sadach, do komnaty ksiąg pełnej, gdzie rozmowy wiedliśmy przy kawie, wonnej kawie słodzonej z cukiernicy srebrnej!” Literatura, jak zwykle wyprzedza życie, o czym świadczy nie tylko fragment zacytowanego wiersza, ale również powieść francuskiego pisarza Jeana Raspail’a „Obóz świętych”. Napisana bodaj w 1972 roku opisuje rozpad wszystkich organicznych i kulturowych więzi tworzących Europę na wieść, że z południowo-wschodniej Azji płynie w stronę Starego Kontynentu ogromna armada rozpadających się statków, z tłumami tamtejszych nędzarzy. Nie mają oni wobec Europy żadnych agresywnych zamiarów, po prostu płyną tutaj w nadziei jakiejś odmiany swego losu, ale w miarę zbliżania się tej armady do europejskich brzegów rozpadają się nie tylko instytucje państwowe, ale również religijne, ze Stolicą Apostolską włącznie. Wracając do wiersza Antoniego Słonimskiego warto zwrócić uwagę na dokonane przez „zdziczałych tubylców” połączenie najnowszej techniki z archaicznym przeznaczeniem („maczugi światła”, albo serca „wydarte z piersi trupów jeszcze nie ostygłych”). Najwyraźniej autora musiały wspierać proroctwa, bo przewidział, że w awangardzie cywilizacyjnego upadku starej Europy znajdą się instytucje we wcześniejszych epokach pełniące rolę latarni rozpraszających mroki światłem wiedzy. Chodzi oczywiście o uniwersytety, które z roku na rok pogrążają się w coraz głębszym upadku za sprawą żydokomuny, będącej główną siłą napędową niszczącej Europę i Amerykę komunistycznej rewolucji. Ten upadek widoczny jest zwłaszcza w naukach humanistycznych, bo jeśli chodzi o nauki ścisłe, to tam obowiązuje jeszcze dawna dyscyplina; dwa plus dwa nadal równa się cztery, bo mosty nie powinny się walić, samoloty spadać, a energia docierać do miejsca przeznaczenia. W naukach humanistycznych nie jest to konieczne, toteż hulają tam niczym tornado rozmaici obłąkani docenci, którzy wprawdzie potrafią zrzynać jeden od drugiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi, ale kiedy zabierają głos, to niepodobna nie odnieść wrażenia obcowania z przeraźliwymi durniami. Weźmy na przykład niedawną deklarację pani profesor Moniki Płatek, że „Małżeństwo jest dzisiaj przede wszystkim wyrazem uczestnictwa w społeczności ludzi uznanych za godnych i godność posiadających. Odmawianie ludziom prawa do małżeństwa, z racji ich orientacji seksualnej, czy identyfikacji płciowej, jest odmową uczestnictwa w społeczności ludzi godnych.” Wydawałoby się, że pani Monika Płatek, zwłaszcza jako profesor nauk prawnych, powinna rozumieć, że każdej nazwie powinien odpowiadać określony desygnat, że „małżeństwo” oznacza związek mężczyzny z kobietą, a nie związek mężczyzny z kozą, czy związek dwóch mężczyzn, albo dwóch kobiet – bo wprawdzie takie związki są, ale gwoli uniknięcia chaosu semantycznego, powinny być nazywane inaczej, na przykład kozofilia, jako umiłowanie kozy – ale w żadnym razie nie „małżeństwo”. Nie ma to nic wspólnego z odmawianiem komukolwiek „godności”, bo jeśli ktoś w takich związkach gustuje, to sam się sytuuje w miejscu przez siebie wybranym. I jestem pewien, że pani profesor Monika Płatek to rozumie, tylko nadużywa swego profesorskiego autorytetu do forsowania w sposób całkowicie sprzeczny z logiką ważnego celu komunistycznej rewolucji w postaci uzyskania przez żydokomunę panowania nad językiem, by za jego pośrednictwem doprowadzić ufne masy ludzkie do stanu całkowitego oduraczenia. Bo celem komunistycznej rewolucji jest zniszczenie fundamentów cywilizacji łacińskiej, by z doprowadzonych w w ten sposób do stanu bezbronności europejskich narodów, uczynić „plemiona zdziczałych tubylców”. Po co pani Monice Płatek jest to potrzebne, co ona z tego ma, albo na co w związku z tym liczy – trudno zgadnąć, więc najprostszym wyjaśnieniem będzie takie, że zwyczajnie zgłupiała („takiście panie ucony, taki ucony, jaze głupi” – mówił baca z anegdoty). Tymczasem „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie” – zwłaszcza gdy zatrudniony jest na stanowisku docenta i z tej wieży z kości słoniowej może demoralizować młodych ludzi, którzy przecież nie muszą wcale wiedzieć, że mają do czynienia z osobą wykonującą zadanie, tylko mogą myśleć, że to wszystko naprawdę.

To zresztą nie byłoby jeszcze najgorsze, bo nie można wykluczyć, że i w duraczeniu mogą znajdować się jakieś oryginalne myśli. Franciszkowi Fiszerowi podobno bardzo podobały się poglądy pewnego docenta uniwersytetu z Lipsku, ale według tamtejszych ówczesnych przepisów, wykładowca musiał mieć przynajmniej trzech słuchaczy. Fiszer wynajął tedy dwóch dorożkarzy, żeby razem z nim słuchali wykładów jego ulubieńca, a kiedy wieść rozeszła się po mieście, na uniwersytet zaczęły ściągać tłumy, żeby zobaczyć to dziwowisko i w ten sposób docent zdobył sławę. Tymczasem teraz na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Wrocławskim (dawniej Bolesława Bieruta) tamtejsze władze nie zezwoliły na wykład pani Rebeki Kiessling, która na zaproszenie Ordo Iuris miała wygłosić tam wykłady na temat ochrony życia ludzkiego od poczęcia. Przedstawiciele władz tych uniwersytetów tchórzliwie zasłaniają się jakimiś okolicznościami formalnymi, ale wiadomo, że wydały zakaz ze strachu przed łobuzerią ze środowisk feministycznych i anarchistycznych. W ten oto sposób uniwersytety stają się rezerwatami ciemnoty, ze strachu przez „plemionami zdziczałych tubylców” wygaszając jedno po drugim źródła światła. Co za hańba, co za wstyd!

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Polska Niepodległa”    8 kwietnia 2017

0

Wiadomosci 3obieg.pl

Napisz do nas jeśli w Twoim otoczeniu dzieje się coś, co wymaga interwencji dziennikarskiej redakcja@3obieg.pl

1314 publikacje
11 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758