Religia w szkole nie była dobrym pomysłem?
28/08/2012
517 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Jak twierdzi prof. Henryk Samsonowicz, b. minister oświaty, który wprowadził naukę religii do szkół „lepiej by było, by nauka religii wróciła do salek przykościelnych”.
W swych zarzutach jako grzechy główne prof. Samsonowicz wskazuje na to, że religia nauczana jest w sposób anachroniczny, Kościołowi brak kompetencji dydaktycznych zaś lekcje religii często przypominają indoktrynację. Zdaniem profesora naukę religii powinny prowadzić filozofowie, „następcy ks. Tuschnera” a nie teolodzy i duchowni. Moje dzieci ukończyły już obowiązkową naukę religii, stąd na podstawie swych doświadczeń oraz doświadczeń znajomych zebranych w rozmowach chciałbym odnieść się do tez postawione przez prof. Samsonowicza.
Szkoła daje salę – Kościół program i nauczycieli
Głównym celem wprowadzenia religii do szkół głoszonym za czasów gdy prof. Samsonowicz wprowadzał religię do szkół miało być bezpieczeństwo dzieci, które nie musiały już chodzić na religię do kościoła, oraz pomóc rodzicom, którzy nie musieli zapewniać dodatkowej opieki dla dziecka w czasie lekcji religii. Pozostałe elementy, jak opracowanie programów nauczania, zapewnienie i opłacenie nauczycieli miało pozostać bez zmian. W zakresie szkoły podstawowej trudno z takim programem się nie zgodzić. Małe dzieci trzeba było odprowadzać na lekcje do kościoła, co dwie godziny lekcji w tygodniu było z pewnością dość uciążliwe dla rodziców i opiekunów. Tak więc wydaje się korzystnym, aby w szkole podstawowej lekcje religii odbywały się w szkole. W przypadku gimnazjum a już na pewno liceum argument ten jest całkowicie bezzasadny. Dzieci mogą samodzielnie uczęszczać na lekcje religii do kościoła, zaś sam fakt wyboru i odbywania się zajęć na terenie kościoła wyróżniał te zajęcia od normalnych zajęć szkolnych.
Logiczną jest również teza, że to Kościół powinien mieć pewien wpływ na program nauczania w zakresie dogmatów wiary. Ostatecznie do jednych z obowiązków Kościoła jest niesienie wiary, co wiąże się z nauczaniem. Koszty nauczania religii powinien również ponosić Kościół, rozumiany jako ludzi wierzących a nie samą instytucję. Jednak konkordat wyraźnie podkreśla rozdzielność państwa od Kościoła przy obopólnej pomocy. Tak więc koszty nauczania powinni ponosić wierni danego Kościoła a nie całe społeczeństwo. Szczególnie, że dziś dyrektor szkoły jest tylko płatnikiem pensji nauczycieli religii, nie mając dużego wpływu na to co nauczają, jak nauczają i kto naucza, a także nie posiada władzy nad tymi nauczycielami. Zaś doświadczenie uczy, że wielokrotnie zdarza się, iż katechetami są księża czy też inne osoby całkowicie nieprzygotowane do pracy z młodzieżą. Trudno wymagać od osoby czującej powołanie do kapłaństwa aby miała obowiązkowo powołanie do nauczania dzieci i młodzieży. Nie każdy nadaje się na nauczyciela. Zdanie to potwierdza sam prof. Samsonowicz, gdy twierdzi, że Kościół nie jest przygotowany w sprawie dydaktyki, a lekcje nie raz przypominają indoktrynację. W przypadku moich dzieci mogę to jak najbardziej potwierdzić. Jako rodzice spotkaliśmy się z katechetką, która twierdziła, że nadzór nad zajęciami w Kościele w czasie przygotowania do I Komunii nie należy do jej obowiązków, co oznaczało całkowity brak koordynacji między wymaganiami księdza a nauką religii w szkole. Spotkaliśmy się z księdzem, który za zadawanie trudnych pytań wyrzucał uczniów z klasy, co szybko doprowadziło do sytuacji, że nasze inteligentne bądź co bądź dzieci zadawały pytania, czy pierwszy był Adam i Ewa czy też dinozaury? Zestaw tego typu pytań u dzisiejszych dzieci jest bogaty a katecheta powinien być przygotowany, by na nie sensownie a nie wybuchem gniewu odpowiedzieć . Jednak w opisywanym przypadku kończyło się na tym, że większość klasy spędzała lekcję na korytarzu. Kolejna katechetka stosowała właśnie indoktrynację jako metodę nauczania, wszelkie próby zadawania trudnych pytań gasiła gniewnym, szatan cię opętał, nie kochasz Boga… efekty były też mizerne. Dlatego też gdy najstarsze z dzieci przyszło do mnie w I klasie liceum, z zapytaniem czy musi chodzić na lekcje religii powiedziałem, że decyzję podejmiesz samo, wiara jest twoją osobistą sprawą, ja twoją decyzję zaakceptuję. W I klasie liceum Kościół miał wystarczająco czasu by wiedzę podstawową dla katolika przekazać i do religii zachęcić zaś młody człowiek jest wystarczająco dorosły, by taką decyzję podjąć.
Archaiczne metody nauczania religii
Jest to kolejna teza prof. Samsonowicza, z którą w moim przypadku nie mogę się nie zgodzić. Należy przyjąć, że idąc do I komunii dziecko posiada podstawy wiary, podstawy, które są potrzebne każdemu wierzącemu. Podstawy te należy rozwijać przez szkołę podstawową. Już w gimnazjum należy zmienić sposób nauczania, lekcje powinny wprowadzać szersze horyzonty, tu już powinny wchodzić elementy historii, filozofii Kościoła. W liceum należy praktycznie marginalizować religię Katolicką, wprowadzając sprawy etyki i to znacznie szerzej, niż religii chrześcijańskiej, religioznawstwa. Musimy wiedzieć, że nasze dzieci będą często spotykały się z wyznawcami innych religii dla zrozumienia muszą poznać również podstawy innych religii, czy to występujących w naszym kraju, czy też w innych kulturach. Wstydem jest jeśli katolik nie zna zasad i różnic między katolicyzmem a prawosławiem. Nasza wiedza o islamie, czy też religiach Azji jest znikoma.
Jakiej religii powinno nauczać państwo?
Państwo będąc zgodnie z Konkordatem państwem niezależnym od Kościoła powinno akceptować to, iż jego obywatele wyznają różne religie i są wśród nich również ateiści. Dlatego w szkołach w ramach tych zajęć powinno nauczać się etyki oraz religioznawstwa, ze szczególnym naciskiem na religie występujące w Polsce. Wstydem jest jeśli katolik nie potrafi powiedzieć, czym katolicyzm różni się od prawosławia? A tak drogi czytelniku powiedz sobie w duszy, wiesz czym? Właśnie taka, odpowiadająca specyfice kraju, powinna być religia z punktu widzenia Polski, nie Kościoła Katolickiego. Trzeba jednak uwzględnić fakt, że przygotowanie do I komunii w Kościele Katolickim to dość ważny element. Dlatego należy znaleźć połączenie między świeckością państwa a rozsądnością tego, by najmłodsze dzieci uczęszczały na religię jednak do szkoły. Dlatego stanowczo uważam, że po zdobyciu podstaw wiary, dalsze ich „wałkowanie”, co niestety dziś jest normą, nie ma sensu i powoduje efekt odwrotny. Zniechęca dzieci do poznawania religii, uważanie tego przedmiotu jako kuli u nogi. Religia w kościele, sali katechetycznej ma zupełnie inny wydźwięk emocjonalny niż religia w szkole. W szkole jest tylko jeszcze jednym przedmiotem, często traktowanym przez uczniów jako przedmiot na którego uwagę nie warto zwracać. W kościele przyjmuje on zupełnie inną aurę, aurę świadomej decyzji. Ci co uczyli się religii w salkach katechetycznych wiedzą o czym myślę. A już stawianie ocen z religii na świadectwie jest całkowicie poronionym pomysłem. Wiary i religii nauczyć dla oceny nie można. Oceny potrzebne są tylko złym katechetom, bo przymusem można zmusić do kopni rowów, ale wiary się nie zaszczepi.