Według dominującego dziś keynesowskiego paradygmatu, konsumpcja to główna część wydatków w gospodarce, która napędza rozwój gospodarczy. Jednak w rzeczywistości źródłem większości wydatków są oszczędności.
Autor: George Reisman
Tłumaczenie: Jan Wróbel
Artykuł opiera się na części 15 rozdziału książki Capitalism. A Treatise on Economics.
Zgodnie z przeważającym dziś keynesowskim dogmatem, konsumpcja to główna część wydatków w gospodarce, podczas gdy oszczędzanie to po prostu niewydawanie, stanowiące w ten sposób „wyciek” ze strumienia wydatków. Ten pogląd kształtuje znaczną część polityki gospodarczej w Stanach Zjednoczonych, włączając w to przyjęty właśnie tzw. pakiet stymulacyjny. W tym artykule udowodnię, że konsumpcja nie jest główną częścią wydatków w gospodarce — a wręcz odwrotnie, że są nią oszczędności. Udowodnię swoją tezę, zaczynając od definicji zagregowanych wydatków zawartej w doktrynie keynesowskiej.
Najprościej rzecz ujmując, keynesowska ekonomia kręci się wokół dochodu narodowego, będącego sumą zysków i pensji równą sumie wydatków na konsumpcję i inwestycje netto.
Dochód narodowy od Produktu Krajowego Brutto (PKB) dzieli tylko mały krok. Wystarczy dodać amortyzację do zysków po lewej stronie równania i do inwestycji netto po prawej stronie. Ta ostatnia czynność zwiększa inwestycje netto do tego, co dzisiejsza ekonomia nazywa inwestycjami brutto. Suma konsumpcji i inwestycji brutto powinna być równa PKB.
W odrobinę bardziej skomplikowanej wersji, wydatki rządowe dołącza się jako trzeci komponent wydatków, obok konsumpcji i inwestycji. W jeszcze bardziej skomplikowanej wersji, dodaje się jeszcze eksport netto. Przez te wydatki, niezależnie czy dwa, trzy czy cztery, rozumie się dochód narodowy albo PKB.
Dla uproszczenia zignoruję eksport netto, który, zaokrąglony do minus biliona dolarów, reprezentuje najmniejszą część wydatków. Największą zarejestrowaną częścią są prywatne wydatki konsumpcyjne, obecnie jest to około 10 bilionów dolarów rocznie. Drugie po nich są wydatki rządowe, obecnie około trzy biliony. Prywatne inwestycje brutto utrzymują się na poziomie lekko ponad dwóch bilionów.
Suma tych liczb to mniej więcej 15 bilionów dolarów, co w przybliżeniu daje nam dzisiejsze (stan na 2008 — przyp. tłum.) roczne PKB. Amortyzacja w wysokości biliona dolarów zakłada inwestycje netto na około bilion i dochód narodowy na poziomie 14 bilionów.
Wydatki rządowe są same w sobie rodzajem wydatków konsumpcyjnych. Jednak bez względu na to, czy weźmiemy je pod uwagę czy też nie, wydatki konsumpcyjne stanowią przytłaczającą część PKB i dochodu narodowego: odpowiednio 10 bilionów dolarów z 15, i 10 z 14. Dolicz wydatki rządowe do prywatnej konsumpcji, a liczba wzrasta do 13 bilionów z 15 i 13 z 14.
Dane tego rodzaju prowadzą zwykle komentatorów do stwierdzeń takich jak „konsumpcja odpowiada za około dwie trzecie PKB”. Jasną implikacją takiego stwierdzenia jest pogląd, że wydatki konsumpcyjne — prywatne lub prywatne i rządowe — stanowią przytłaczającą masę wydatków w gospodarce i przynoszą w niej znaczną większość dochodu.
Jednakże te proporcje nie są w istocie podparte równaniami używanymi w zagregowanych, ekonomicznych rachunkach. Równania te są matematycznie poprawne — na przykład dochód narodowy równa się rzeczywiście konsumpcji i inwestycjom netto. Prawdą jest też, że wydatki konsumpcyjne biją na głowę inwestycje netto. W rzeczy samej, czasami inwestycje netto mogą być równe zero, a nawet ― w wyjątkowych sytuacjach ― być na minusie. Jednak w żadnym wypadku nie jest prawdą, że we współczesnej gospodarce konsumpcja jest główną formą wydatków i głównym źródłem dochodów. Wiara, że tak jest, bierze się z bardzo niepełnego i powierzchownego rozumienia stosowanych równań i definicji.
Większość wydatków w gospodarce ukryta jest w inwestycjach netto
W rzeczywistości zdecydowana większość wydatków i dochodów w gospodarce ukryta jest w inwestycjach netto! Inwestycję netto można przyrównać do góry lodowej, której 90 procent ukryte jest pod powierzchnią. Tylko że w wypadku inwestycji netto, schowana część może z łatwością wynieść ponad 90 procent.
Inwestycje netto to różnica pomiędzy dwiema ogromnymi wielkościami pieniężnymi, które nigdy nie są drastycznie różne od siebie pod względem rozmiarów, a czasem mogą być prawie równe sobie. Bywa tak, że ta, którą się odejmuje, może być nawet większa od tej, od której jest odejmowana, co oznacza ujemną wielkość inwestycji netto.
Wielkość pieniężna, którą odejmuje się w celu ustalenia poziomu inwestycji netto, to agregat wszystkich kosztów rejestrowanych przez firmy w ich rachunkach zysków i strat, które odejmują od przychodu w celu obliczenia zysku, a mianowicie kosztów wytworzenia sprzedanych dóbr, sprzedaży, ogólnego zarządu itd. Suma pieniężna, od której odejmuje się koszty nie ma nazwy we współczesnej gospodarce. Ja nazywam ją wydatkami produkcyjnymi.
Wydatki produkcyjne to wydatki mające na uwadze przyszłą sprzedaż. To wydatki poniesione przez firmy na wszelkiego rodzaju dobra kapitałowe i na wypłatę pensji. W skład dóbr kapitałowych wchodzą maszyneria, materiały, składniki, zaopatrzenie, światło, ogrzewanie oraz reklamy. W przeciwieństwie do wydatków produkcyjnych, wydatki konsumpcyjne to wydatki niebiorące pod uwagę przyszłej sprzedaży, tylko cokolwiek innego. W terminologii współczesnej ekonomii wydatki konsumpcyjne określane są jako wydatki ostateczne. Wydatki produkcyjne można nazwać wydatkami pośrednimi. Pośrednio lub nie, wydatki produkcyjne zawsze mają na celu przychód ze sprzedaży większy niż same wynoszą — mają przynosić zysk.
Muszę teraz udowodnić, dlaczego inwestycje netto są w istocie różnicą pomiędzy wydatkami produkcyjnymi a kosztami firm. Moja demonstracja składa się z dwóch części: po pierwsze, wykażę, że definicja dochodu narodowego jako sumy zysków i płac zakłada, iż dochód narodowy równa się też sumie konsumpcji i wydatków produkcyjnych minus koszty firm. Po drugie, wykażę, że różnica pomiędzy wydatkami produkcyjnymi i kosztami firm to właśnie inwestycje netto.
Zacznę od twierdzenia, że dochód narodowy równa się sumie zysków i płac. Można je uznać za prawdziwe wręcz z definicji. Są zyski, są płace, a suma odpowiadających im agregatów w całym kraju odpowiada temu, co nazywamy dochodem narodowym.
Zredefiniowanie dochodu narodowego jako sprzedaży minus koszty plus pensje
Prosty, ale milowy krok to uznanie zysków jako różnicy między przychodami ze sprzedaży i kosztami firm. Zagregowany zysk w całym kraju w ciągu roku jest równy sumie przychodów ze sprzedaży wszystkich firm komercyjnych w kraju w danym roku minus suma wszystkich kosztów, które te firmy odejmują od swoich obrotów w obliczaniu zysków.
Zdefiniowanie zysków jako przychodów ze sprzedaży minus koszty pozwala nam na zredefiniowanie dochodu narodowego jako sumy przychodów ze sprzedaży minus koszty plus płace.
Następny krok w moim wywodzie opiera się na uświadomieniu sobie, że każdy dolar przychodu ze sprzedaży i każdy otrzymany dolar pensji, odpowiada identycznemu dolarowi w wydatkach tych, którzy kupują towary lub wypłacają pensje. W ten sposób przychodom ze sprzedaży firmy produkującej stal odpowiadają wydatki takich kupujących, jak firmy samochodowe. Pensje otrzymane to pensje wypłacone przez jednego czy drugiego pracodawcę.
W tym momencie musimy spojrzeć na przychody ze sprzedaży i dochód pracownika z perspektywy kupujących, którzy je opłacają. W pokrywaniu dochodu ze sprzedaży czy pensji, kupujący mają tylko jeden z dwóch celi na uwadze. Mogą pokrywać przychody czy pensje, aby samemu sprzedać coś w przyszłości, albo mogą płacić, nie mając takiego celu.
Dochód ze sprzedaży i pensje opłacone ze względu na pragnienie kupującego, aby samemu sprzedać towar w przyszłości, stanowią wydatek produkcyjny. Dochód ze sprzedaży i pensje opłacone bez takiego pragnienia odpowiadają wydatkom konsumpcyjnym.
Przykładami takich dochodów ze sprzedaży uzyskanych z wydatków produkcyjnych są wszystkie zakupy dokonane w jednej firmie przez drugą. Jest to sprzedaż stali firmie samochodowej oraz rudy żelaza firmom wytapiającym stal. Jest to sprzedaż mąki piekarniom oraz zboża młynom. To sprzedaż wszelkich dóbr zakupionych przez hurtowników oraz, naturalnie, przychody ze sprzedaży wszelkich świeżo wyprodukowanych maszyn i sprzętu zakupionego przez jedną firmę od innej.
Przykłady dochodu ze sprzedaży uzyskanego z wydatków konsumpcyjnych znajdziemy w dochodach ze sprzedaży warzywniaków, sklepów z ubraniami, kin, restauracji itd. Jednakże, nawet w takim przypadku — kiedy np. restauracja kupuje zaopatrzenie w supermarkecie lub firma kupuje ubrania robocze pracownikom — część dochodu może być wydatkiem produkcyjnym,.
Przykłady pensji będących wydatkami produkcyjnymi to wszelkie pensje wypłacane pracownikom firm: od pensji rolników, górników i robotników przemysłowych, po pensje sekretarek, kierowników agencji reklamowych, kasjerów w bankach czy sprzedawców. Pensje pracowników są wypłacane przez pracodawcę mającego na uwadze przyszłe zyski ze sprzedaży. (Wszystkim wypłacanym pensjom i zakupowi dóbr potrzebnych do istnienia i funkcjonowania przedsiębiorstwa przyświeca cel osiągnięcia zysku z przyszłej sprzedaży, jako że jest to cel istnienia przedsiębiorstwa).
Przykładami wypłacanych pensji będących wydatkami konsumpcyjnymi są pensje pokojówek i niań oraz, w przypadku bardzo bogatych osób, pensje płacone lokajom, osobistym kucharzom i szoferom. Te pensje są w oczywisty sposób nieistotne w porównaniu z pensjami wypłacanymi przez wydatki produkcyjne. Jedynym znaczącym przykładem pensji wypłacanych z wydatków konsumpcyjnych są pensje pracowników rządowych. Rząd nie płaci ich z myślą o przyszłej sprzedaży.
Części składowe przychodów/wydatków
Do tej pory opisaliśmy dochód narodowy ze względu na jego części składowe przychodów/wydatków. Zobaczyliśmy, że zyski plus pensje równe są nie tylko przychodowi ze sprzedaży minus koszty plus pensje. Są też równe sumie tej części przychodów ze sprzedaży uzyskanej dzięki wydatkom produkcyjnym plus tej część uzyskanej dzięki wydatkom konsumpcyjnym, minus koszty, plus ta część pensji opłaconych wydatkami produkcyjnymi i ta opłacona wydatkami konsumpcyjnymi. Części składowe przychodów/wydatków są oczywiście dwiema częściami zarówno przychodów ze sprzedaży, jak i pensji z perspektywy odpowiadających im typów wydatków ― produkcyjnych lub konsumpcyjnych.
W tym miejscu części składowe przychodów/wydatków pogrupowane są według typu wydatków, który reprezentują, mianowicie przychody ze sprzedaży lub pensje. Dochód narodowy jest uznawany za wynik dodania wszystkich czterech części składowych przychodów/wydatków, z kosztami odjętymi od tych dwóch liczonych razem jako przychód ze sprzedaży.
Teraz wystarczy, że przegrupujemy części składowe przychodów/wydatków według typu wydatków, a nie dochodu. Dodamy więc część przychodów ze sprzedaży uzyskaną z wydatków konsumpcyjnych do tej części płac wypłaconych z wydatków konsumpcyjnych. Otrzymamy w ten sposób całkowite wydatki konsumpcyjne, tj. „C” w równaniu „Dochód narodowy równy jest C + I”.
Musimy też przegrupować część przychodów ze sprzedaży uzyskaną przez wydatki produkcyjne z częścią pensji wypłaconych z wydatków produkcyjnych. Otrzymamy w ten sposób całkowite wydatki produkcyjne, które, jak mówiłem, nie mają powszechnie przyjętej nazwy we współczesnej ekonomii.
Jeśli teraz odejmiemy od wydatków produkcyjnych te same koszty, które do teraz odejmowaliśmy od przychodów ze sprzedaży, uzyskamy inwestycje netto, „I” w równaniu „Dochód Narodowy Równy jest C + I”.
Dlaczego inwestycje netto równe są wydatkom produkcyjnym minus koszty
Pozostało do udowodnienia, dlaczego wydatki produkcyjne minus koszty naprawdę równe są inwestycjom netto. Na dobrą sprawę wiemy już, że musi tak być, jeśli akceptujemy równanie, w którym dochód narodowy równy jest konsumpcji plus inwestycje netto. Jest tak, ponieważ wyszliśmy od dochodu narodowego (sumy zysków i płac) i pokazaliśmy, że obliczenie może być logicznie przeformułowane dokładnie tak, jak to zrobiliśmy. Jeśli więc prawdą jest, że dochód narodowy równy jest konsumpcji plus inwestycje netto, jak i to, że równy jest konsumpcji plus wydatki produkcyjne minus ich koszty, nieunikniony jest wniosek, że wydatki produkcyjne minus koszty równe są inwestycjom netto.
Możemy jednak zrobić jeszcze więcej i wykazać, że sama natura inwestycji netto zakłada, iż są one równe wydatkom produkcyjnym minus koszty. Wystarczy, że podzielimy wydatki produkcyjne i koszty na trzy odpowiadające im podkategorie. Będziemy więc mieli część wydatków produkcyjnych zaksięgowaną w nieruchomościach i sprzęcie, część zaksięgowaną w zapasach i produkcji bieżącej oraz wreszcie część potrąconą natychmiast od przychodu ze sprzedaży jako koszt.
Odnośnie do kosztów, mamy część kosztów będącą kosztem amortyzacji, część będącą kosztem sprzedanych dóbr oraz część reprezentującą wydatki produkcyjne potrącone natychmiast od przychodu ze sprzedaży jako koszt. Naturalnie różnica pomiędzy trzecim komponentem kosztów i trzecim komponentem wydatków produkcyjnych zawsze wynosi zero, skoro są one tożsame.
Przynajmniej niektórym czytelnikom należy się kilka słów wyjaśnienia nt. znaczenia księgowania wydatków produkcyjnych i relacji tych wydatków do kosztów. Kiedy wydatki produkcyjne są ponoszone na budowę zakładu oraz kupno sprzętu, nie pojawiają się natychmiastowo jako koszt potrącony od przychodu ze sprzedaży. Zamiast tego, dodane są zwykle do bilansu jako „Rzeczowe aktywa trwałe brutto” czy coś podobnego. Milion dolarów wydatków na nowe komputery, dodawany jest do tego konta. Komputery mogą amortyzować się trzy lata. W tym wypadku jedna trzecia z miliona dolarów widnieć będzie jako koszt amortyzacji na rachunku zysków i strat w każdym z tych trzech lat.
Gdy już koszt amortyzacji zawarty jest w rachunku zysków i strat firmy, taka sama suma amortyzacji dodana jest na innym koncie bilansu, znanym jako „rachunek rezerw na amortyzację”, czy coś bardzo podobnego. Trzecie konto powstaje jako rezultat odejmowania całkowitej amortyzacji od całkowitych kosztów utrzymania zakładu. To konto nazywa się „Rzeczowe aktywa trwałe netto”.
Na początku pierwszego roku życia tracących na wartości komputerów wartość netto, jeśli chodzi o komputery, wynosi milion dolarów, przedstawione na rachunku jako milion dolarów wartości minus 0 zakumulowanej amortyzacji. Na końcu pierwszego pełnego roku, wartość netto spadnie do 666 666 dolarów, ze względu na utratę 333 333 dolarów zakumulowanej amortyzacji od miliona dolarów. Na końcu drugiego roku wartość netto spadnie do 333 333 dolarów, przez utratę dwa razy większej zakumulowanej amortyzacji na rachunku zakładu. Na końcu trzeciego roku życia komputerów wartość netto, jeśli chodzi o komputery, wynosić będzie zero, ponieważ zakumulowane rezerwy amortyzacji będą równe tej części całkowitej wartości zakładu reprezentującej cenę zakupu komputerów.
Kluczowym punktem w tym miejscu jest uświadomienie sobie, że, ceteris paribus, wydatki produkcyjne idące na budynki i sprzęt reprezentują wzrost konta rzeczowych aktywów trwałych netto, podczas gdy koszty amortyzacji spadek wartości tego konta. Jeśli w gospodarce suma tych wzrostów przeważa nad sumą spadków, występuje wzrost rzeczowych aktywów trwałych netto. Ten wzrost to inwestycje netto w budynki i sprzęt.
Oczywiście, możliwe jest, że w danym roku wydatki produkcyjne na budynki i sprzęt będą niższe niż koszty amortyzacji. W takim wypadku inwestycje netto w budynki i sprzęt osiągną wartość ujemną, tak jak negatywne były liczby w drugim i trzecim roku w naszym przykładzie o zakupie komputerów.
Przypadek zapasów/produkcji w toku jest podobny. Kiedy wydatki wykonane są w celu magazynowania, wydana suma zostaje dodana na kolejne konto w bilansie, znane jako „zapasy”. Na przykład, kiedy sprzedawca mebli kupuje meble od ich wytwórcy i przynosi te meble do swojego magazynu lub na wystawę, koszt zakupu ląduje na koncie zapasów sprzedawcy. Tylko i wyłącznie wtedy, gdy meble zostają sprzedane i opuszczają teren sprzedawcy, ich koszt uwzględniany jest w rachunku zysków i start sprzedawcy. Figurują tam jako „koszt sprzedanych dóbr”, co jest świetnym, dosłownym ich opisem.
Tak jak zakup zapasów dodany jest na konto zapasów, koszty sprzedanych dóbr reprezentują odjęcie z konta zapasów. Sprzedawca mebli, który zakupił, powiedzmy, 100 sof po cenie 1 000 dolarów za sztukę, dodaje 100 000 dolarów do konta zapasów. Za każdym razem, gdy sprzedaje sofę, odejmuje 1 000 dolarów z konta zapasów i zapisuje ten tysiąc w swoim rachunku zysków i strat jako koszt sprzedanych dóbr. (Ta sama zasada obowiązuje w bardziej skomplikowanych przypadkach, takich jak zakup stali przez General Motors. Cena zakupu pojawia się na rachunku zapasów GM, a gdy samochód, na który zużyto stal, zostanie sprzedany, GM ponosi koszt sprzedanego dobra i tę samą wartość dopisuje do swojego rachunku zysków i strat).
W tym miejscu kluczową kwestią, którą należy sobie uświadomić, jest to, że, ceteris paribus, wydatki produkcyjne na zapasy dodaje się na konto „zapasy” w bilansie, a koszt sprzedanych dóbr odejmuje się od tego konta. Jeśli wydatki produkcyjne na koncie zapasów przekraczają koszty sprzedanych dóbr, wartość konta zapasów odpowiednio wzrasta i to są inwestycje netto w zapasy. Jeśli wydatki produkcyjne na koncie zapasów lub innym nie dorastają do pięt kosztowi sprzedanych dóbr, wartość konta zapasów odpowiednio spada i powstają ujemne inwestycje netto w zapasy.
Jest więc, mam nadzieję, jasne dla każdego czytelnika, dlaczego wydatki produkcyjne minus koszta równe są inwestycjom netto: inwestycje netto w budynki i sprzęt plus inwestycje w zapasy.
Wydatki produkcyjne przewyższają wydatki konsumpcyjne
Wydatki produkcyjne — suma wydatków na dobra kapitałowe i siłę roboczą firm — nie tylko niemal na pewno przekracza wydatki konsumpcyjne, ale przekracza je nawet znacznie. Można to wywnioskować na chłopski rozum z marży zysków handlowych. Marża zysku to oczywiście proporcja zysków do przychodów ze sprzedaży.
W przypadku supermarketów marża zysku osiąga poziom nawet tak niski jak 2%. W przypadkach wysoko kapitałochłonnych inwestycji, jak elektrownie, może wynosić nawet 20%. Nie odbiegniemy daleko od prawdy, jeśli przyjmiemy, że wynosi ona średnio 10%.
Jeśli marża zysku to 10% sprzedaży, oznacza to, że koszt stanowi 90% wartości sprzedaży, a więc wydatki produkcyjne również wynoszą 90%. Załóżmy, że te wydatki produkcyjne dzielą się pomiędzy dobrami kapitałowymi a siłą roboczą w stosunku 5:4. W takim wypadku z każdego dolara wydanego na zakup dóbr konsumpcyjnych 50 centów idzie na zakup dóbr kapitałowych potrzebnych do produkcji tych dóbr, a 40 centów na wypłatę pensji pracowników.
Ta historia powtarza się podczas produkcji dóbr kapitałowych sprzedanych za te 50 centów wydatku produkcyjnego. Ich koszt produkcji wyniesie 45 centów, podzielonych na 25 centów wydatków produkcyjnych na wcześniejsze dobra produkcyjne i 20 centów na wydatki produkcyjne na siłę roboczą. Jeśli podążymy tą ścieżką dalej i dalej, dotrzemy do punktu, w którym całkowite wydatki na dobra kapitałowe wynoszą dolara, a całkowite wydatki na siłę roboczą 80 centów (50¢ + 25¢ + 12,5¢ + … = $1 oraz 40¢ + 20¢ + 10¢ + … = 80¢).
Można uznać, że te wydatki przedstawiają nie tylko wydatki produkcyjne w latach wcześniejszych, ale również wydatki produkcyjne w bieżącym roku. Jakaś część dzisiejszych wydatków produkcyjnych przeznaczona jest na produkcję dóbr konsumpcyjnych. Następna jest przeznaczona na produkcję dóbr kapitałowych, które wytworzą dobra konsumpcyjnych w przyszłości. Trzecia część idzie na produkcję dóbr kapitałowych, które posłużą do produkcji innych dóbr kapitałowych, które dopiero wytworzą dobra konsumpcyjne itd.
W naszym przykładzie 1,80 dolara wydatków produkcyjnych przypada na każdego dolara popytu na dobra konsumpcyjne. Z wyjaśnionych już przyczyn taka relacja musi być uznana za typową dla gospodarki w danym roku.
Keynesowskiej makroekonomii brakuje połowy kart do gry: nieadekwatność PKB
Powyższa argumentacja dowodzi, że keynesowskiej makroekonomii brakuje połowy kart do gry. Podaje się za studium nad systemem gospodarczym jako całością, jednakże — ignorując wydatki produkcyjne — całkowicie pomija większość wydatków biorących udział w produkcji dóbr i usług.
Agregat księgowy będący znacznie bardziej odpowiednim dla realnej makroekonomii to ten, który nazwałem Przychodem Narodowym Brutto (GNR ― gross national revenue). To suma wszystkich przychodów ze sprzedaży i wypłaconych pensji. GNR jest też równy sumie konsumpcji i wydatków produkcyjnych, które się na niego składają.
Wyobraźmy sobie równanie, w którym przychody ze sprzedaży i wypłacone pensje, składające się na GNR, znajdują się po lewej stronie, a konsumpcja i wydatki produkcyjne, finansujące płace i przychody ze sprzedaży, po prawej. Jeśli odejmiemy agregat kosztów pojawiających się w rachunkach zysków i strat firm od lewej strony równania, czyli przychody ze sprzedaży zredukujemy do zysków, GNR zmieni się w dochód narodowy. Jak odejmiemy te koszty od prawej strony, wydatki produkcyjne zredukujemy do inwestycji netto, a wydatki konsumpcyjne plus wydatki produkcyjne zredukujemy do konsumpcji plus inwestycji netto.
Jeśli zamiast odejmować wszystkie koszty od obu stron, odejmiemy wszystkie koszty z wyjątkiem amortyzacji, GNR stanie się PKB. Po prawej stronie zredukuje się do wydatków konsumpcyjnych i inwestycji brutto (we współczesnym rozumieniu — nawiasem mówiąc, jeden z komponentów inwestycji „brutto” jest wprost opisany jako zmienna netto — inwestycje netto — w zapasy).
Okazuje się, że PKB jest niewystarczający jako miernik agregatu wydatków na dobra i usługi. Brakuje mu sumy równej wszystkim kosztom sprzedanych dóbr plus wszystkich poniesionych wydatków produkcyjnych w gospodarce. To te koszty należy dodać do PKB, żeby otrzymać miernik realnego agregatu wydatków na dobra i usługi w gospodarce.
Dodanie kosztów sprzedanych dóbr do, w rozumieniu dzisiejszej ekonomii, „inwestycji brutto” tworzy prawdziwe inwestycje brutto. Nie tylko inwestycje brutto na budynki i sprzęt, ale też inwestycje brutto w zapasy. Dodanie poniesionych wydatków produkcyjnych do tych realnych inwestycji brutto podniesie te ostatnie do wydatków produkcyjnych.
Oszczędności jako główne źródło wydatków
Moja propozycja wprowadzenia radykalnie nowego podejścia do agregatów księgowych w ekonomii zamiast podejścia keynesowskiego niesie za sobą kilka ważnych implikacji. Jedna z nich wskazuje na rolę oszczędności w gospodarce. W keynesowskiej ekonomii oszczędności brane są po prostu za niewydane pieniądze. Dzieje się tak, ponieważ keynesowska ekonomia rozpoznaje tylko jeden typ wydatków — konsumpcyjne. Tak więc jeśli pieniądze są zarobione i zaoszczędzone, są po prostu niewydane, gromadzone. To na tej podstawie keynesowska ekonomia definiuje oszczędzanie jako „wyciek”.
W rzeczywistości jedyną drogą, aby pieniądze wydane na dobra konsumpcyjne ukazały się kiedykolwiek jako wydatki produkcyjne na dobra kapitałowe i siłę roboczą, jest ta, aby odbiorcy tych funduszy nie skonsumowali ich. Tylko dzięki oszczędnościom omawiane pieniądze będą dostępne dla wydatków produkcyjnych. Wydatki produkcyjne zależą od oszczędności.
A ponieważ wydatki produkcyjne to główna forma wydatków, większość wydatków w gospodarce zależy od oszczędności. Nawet wydatki konsumpcyjne zależą od oszczędności, bo to oszczędności są podstawą wypłat pensji, z których bierze się większość konsumpcji.
Zakup drogich dóbr konsumpcyjnych, takich jak domy, samochody, kosztowny sprzęt czy wakacje — właściwie wszystko, czego koszt przekracza więcej niż znaczną część otrzymanego dochodu w danym czasie, może być zakupione tylko dzięki oszczędnościom. Niemal nikt nie kupuje domu z bieżącego dochodu, nawet całorocznego. Tak samo garstka ludzi kupuje nowy samochód z rocznego dochodu, nie mówiąc o jednej wypłacie. To samo dotyczy wielu innych dóbr. Oszczędności są konieczne do ich zakupu — jeśli nie oszczędności samego kupującego, to tych, od których kupujący pożyczył.
Konsekwencje „pakietu stymulacyjnego”
Zależność wydatków produkcyjnych od oszczędności ma z kolei ważne konsekwencje dla tzw. pakietu stymulacyjnego, niedawno wprowadzonego w życie. Na ocenę pakietu wpływa nasze rozumowanie na temat inwestycji netto i roli kosztu sprzedanych dóbr w związku zarówno z inwestycjami netto, jak i zyskami.
Tak więc zwolennicy pakietu stymulacyjnego zakładają, że wiedzą, co należy uczynić, by podkręcić popyt na dobra i usługi z dołu do góry — to jest na wszystkich etapach od sprzedaży detalicznej do hurtowni, przez wyrób, górnictwo i rolnictwo. Wystarczy zwiększyć popyt na dobra konsumpcyjne, dosłownie drukując pieniądze i dając je różnym konsumentom do wydania. Jednak jeśli działanie pakietu polegałoby na tym, że ludzie wydadzą wszystkie nowe, dodatkowe pieniądze, nie byłoby żadnego nowego popytu na dobra kapitałowe i siłę roboczą bazującego na tych nowych, dodatkowych pieniądzach.
By to zademonstrować, wyobraźmy sobie — w pełnej zgodzie z życzeniami zwolenników pakietu stymulacyjnego — konsumenta otrzymującego tysiącdolarowy zwrot podatku finansowany przez nowe pieniądze wydrukowane przez rząd. Powiedzmy, że wypłaca on pieniądze, po czym idzie do najbliższego centrum handlowego, gdzie kupuje meble warte 1 000 dolarów.
Właściciel sklepu jest akurat obecny i jako modelowy keynesowski konsument z krańcową skłonnością do konsumpcji wynoszącą 2/3 bierze z tych pieniędzy 666 dolarów 67 centów, po czym udaje się do pobliskiego sklepu z męską odzieżą, gdzie wydaje je na nowe ubrania.
Właściciel sklepu odzieżowego również przebywa w sklepie i on też jest idealnym keynesowskim konsumentem z krańcowa skłonnością do konsumpcji na poziomie 2/3. Bierze 444 dolary i 44 centy z kasy i idzie do trzeciego sklepu w centrum handlowym, w którym wydaje pieniądze na nowy telewizor. Właściciel tego sklepu wyciąga dwie trzecie z nowego zastrzyku gotówki i dzwoni do żony oraz teściów, aby przyszli i zjedli z nim obiad w restauracji.
Jeśli ten proces przebiegałby dalej, ostatecznie otrzymalibyśmy 3 000 dolarów dodatkowych wydatków konsumpcyjnych. Keynesiści wierzą, że te 3 000 dolarów stanowi nowy, dodatkowy dochód netto, który zwiększy popyt na siłę roboczą na wszystkich stadiach produkcji, prowadząc do wyższego zatrudnienia, a następnie pojawienia się na sklepowych półkach nowych dóbr konsumpcyjnych.
Mnożnik wydatkowy i jego rzekome korzyści dla popytu na siłę roboczą i w ten sposób zatrudnienie będą nawet większe — zdaniem keynesistów — jeśli krańcowa skłonność do konsumpcji wyniesie 3/4, a nie 2/3, i jeszcze większe, jeśli będzie to 9/10 zamiast 3/4. Mnożnik i korzyści z nim związane są ograniczone tylko przez zniknięcie pieniędzy wskutek „wycieku”, którym są oszczędności.
Jedynym typem dodatkowego dochodu, w który mogłyby przekształcić się dodatkowe wydatki konsumpcyjne — zgodnie z tym, w co wierzą keynesiści, są zyski firm, a dokładnie zyski sprzedawców różnych dóbr konsumpcyjnych. Nie doprowadziłoby to jednak do wzrostu pensji ani zatrudnienia nowych pracowników. A to dlatego, że jedynym skutkiem zwiększonych wydatków konsumpcyjnych byłyby wyższe przychody ze sprzedaży dla firm. Dochód zarobiony ze sprzedaży to zysk, a jeśli dodatkowy dochód ma zrównać się z dodatkową sprzedażą, to znaczy to, że dodatkowe zyski będą równe nowym przychodom ze sprzedaży.
Kolejną konsekwencją będzie wzrost cen dóbr konsumpcyjnych, pozbawiający pozostałych konsumentów możliwości ich zakupu. Wynika to z faktu, że więcej pieniędzy zostanie wydanych przy tej samej ilości dóbr.
Oczywiście keynesiści szybko wytkną, że więcej dóbr zostanie sprzedanych, a nie tyle samo. Sprzedawcy zredukują swoje zapasy, aby sprostać dodatkowemu popytowi. Jak długo tak się dzieje, ceny niekoniecznie wzrosną. Jednak redukcja zapasów oznacza wzrost kosztów sprzedawanych dóbr, a więc wzrost zysków w momencie dodatkowych wydatków konsumpcyjnych będzie mniejszy niż sam wzrost tych wydatków.
Sprzedawca mebli ponosi na przykład 500 dolarów dodatkowych kosztów sprzedanych dóbr, kiedy kupujący wyda 1 000 dolarów w jego sklepie. Dodatkowy zysk sprzedawcy wyniesie więc tylko 500 dolarów, a nie 1 000. Jego konsumpcja, jako modelowego keynesowskiego konsumenta, wyniesie więc tylko dwie trzecie tej sumy. Podobnie rzecz ma się w przypadku wszystkich pozostałych sprzedawców w łańcuchu wydawania i ponownego wydawania. Rzekome „stymulowanie” będzie znacznie mniejsze, niż keynesiści oczekują i pragną: tylko 333,33 dolara zamiast 666,67 w pierwszej rundzie i tylko 111,11 dolara, a nie 444,44 w drugiej turze itd. Każda przyszła runda wydawania odzwierciedla nie tylko rzekomy „wyciek” pieniędzy jako oszczędności, ale efekt, jaki na wysokość dochodów wywiera konieczność odjęcia kosztów sprzedanych dóbr.
Jeśli sprzedawcy praktykowaliby keynesizm co do joty, zignorowaliby mały szczegół dodatkowego kosztu sprzedanych dóbr i towarzyszące mu wyczerpywanie zapasów. Po prostu konsumowaliby proporcjonalnie do dodatkowej sprzedaży, jak gdyby to był dodatkowy dochód, jak zakłada i uczy keynesizm. W tym wypadku mielibyśmy do czynienia z 3 000 dolarów konsumpcji i zapasami zmniejszonymi o 1500 dolarów.
Takie zachowanie doprowadziłoby nie tylko do braku dodatkowego popytu na dobra kapitałowe i siłę roboczą, ale do sytuacji, w której będzie mniej popytu niż wcześniej, skutkując wzrostem bezrobocia.
Jeśli w którymś momencie sprzedawcy zechcą uzupełnić zapasy dóbr, które sprzedali, odkryją, że ich zdolność, by to zrobić, zmalała, bo skonsumowali część swojego kapitału. By zdobyć kapitał, którego potrzebują, musieliby albo zdobyć dodatkowy kapitał z zewnątrz, albo wycofać kapitał, który sami przekazali innym. W obu wypadkach gdzieś w gospodarce będzie dostępne mniej kapitału i tam aktywność biznesowa załamie się. Konsekwencją będzie większe bezrobocie, a nie mniejsze.
Aby te nowe środki pieniężne wstrzyknięte do gospodarki poprzez nowe wydatki konsumpcyjne znalazły drogę na wcześniejsze etapy produkcji, sprzedawcy nie mogliby konsumować swoich nowych dochodów. Wręcz przeciwne, musieliby oszczędzić je w najwyższym możliwym stopniu. Jeśli właściciel sklepu meblowego oszczędzi i produktywnie wyda 1 000 dolarów nowego przychodu ze sprzedaży, będzie mógł motywować swoich dostawców do większej aktywności. Jeśli ci dostawcy również zaoszczędzą i wydadzą produktywnie dużą część nowych przychodów, sami zadziałają ożywczo na swoich dostawców itd. W ten sposób popyt na siłę roboczą i zatrudnienie może wzrosnąć. Ale taki rezultat zależałby od dodatkowych oszczędności i wydatków produkcyjnych, a nie wydatków konsumpcyjnych.
Prawdą jest, że jeśli na wszystkich etapach produkcji doświadczylibyśmy istotnych oszczędności nowych dochodów, to wzrost wydatków konsumpcyjnych napędzanych inflacją mógłby służyć wzrostowi popytu na dobra kapitałowe i siłę roboczą na wszystkich etapach produkcji. Nie jest to jednak wystarczająca przesłanka dla rekomendowania owej polityki. W rzeczywistości dąży ona do ożywienia tej samej błędnej, źle nakierowanej produkcji, która prowadzi do recesji lub kryzysu i która kreuje samą potrzebę stymulacji.
Nie możemy zapominać, że nasze obecne problemy biorą swój początek z systemu, w którym duża część produkcji, na przykład konstrukcja setek tysięcy domów, odbywała się dla korzyści tych, których własna produktywność była niewystarczająca, by kiedykolwiek mogli pozwolić sobie na te domy. Dobrze, że ta nieekonomiczna, przynosząca straty produkcja już się skończyła.
Rozwiązaniem nie jest stworzenie nowego, przynoszącego straty systemu. W takim systemie producenci będą wytwarzać dobra dla ludzi, których własna produktywność nie wystarczy na zakup tych dóbr. Ludzie kupowaliby te dobra tylko dzięki „zwrotom” podatków, których nigdy nie zapłacili. Problem wytworzony przez budowanie domów dla pożyczkobiorców „subprime” nie może być rozwiązany poprzez produkowanie wszelkich dóbr dla konsumentów „subprime” ogółem.
Prawdziwe rozwiązanie wymaga pozwolenia na nakierowanie produkcji wedle potrzeb i pragnień tych, których własna produktywność wystarczy im na opłacenie produkcji innych.
Wnioski
Wykazałem, że wbrew powierzchownemu rozumieniu, w najbardziej dosłownym sensie słowa „powierzchowny”, wydatki konsumpcyjne nie są główną formą wydatków w gospodarce i nie tworzą też dochodu narodowego czy produktu krajowego brutto. Pokazałem, że większość wydatków w gospodarce ukrywa się pod inwestycjami netto. Jakkolwiek niewielkie, a nawet czasami ujemne, inwestycje netto reprezentują prawdziwe źródło przychodów i dochodów. Tym źródłem są wydatki produkcyjne, które, jak pokazałem, są wydatkami mającymi na celu przyszłą sprzedaż i są widoczne w wydatkach firm na dobra kapitałowe i siłę roboczą. (Natomiast wydatki konsumpcyjne to wydatki bez takiego celu).
Rola wydatków produkcyjnych jest ukryta, ponieważ inwestycje netto to różnica pomiędzy nimi a kosztami firm — tymi samymi kosztami, które znajdziemy w rachunkach zysków i start przedsiębiorstw i które nie będą różnić się znacząco wielkością od wydatków produkcyjnych. Tak więc tylko niewielka część wydatków produkcyjnych ukazuje się w konwencjonalnym, keynesowskim liczeniu dochodu narodowego.
Zademonstrowałem obecność wydatków produkcyjnych za inwestycjami netto poprzez logiczną demonstrację równości pomiędzy zyskami plus płacami po jednej stronie, a konsumpcją plus inwestycjami netto po drugiej. Sedno demonstracji leży w zredefiniowaniu zysków jako przychodów ze sprzedaży minus koszty, a następnie podział zarówno przychodów ze sprzedaży, jak i wypłaconych pensji na wydatki produkcyjne i konsumpcyjne. Nazwałem rezultat tego podziału „części składowe przychodów/wydatków” . Pokazałem, jak równość zysków plus płac oraz konsumpcji plus inwestycji netto wynikała po prostu ze zmiany kolejności dodawania tych części składowych — z tej bazującej na przychodach i dochodach na bazującą na wydatkach.
Wykazałem na podstawie elementarnych zasad księgowania firm, dlaczego wydatki produkcyjne minus koszty to suma inwestycji netto w budynki i sprzęt i inwestycji netto w zapasy. Następnie zademonstrowałem, dlaczego i jak wydatki produkcyjne przewyższają wydatki konsumpcyjne — i to ze sporym zapasem.
Zaprezentowałem Przychód Narodowy Brutto (GNR) jako właściwy miernik całkowitych wydatków składających się na przychody i dochody w gospodarce. Pokazałem GNR jako równy przychodom ze sprzedaży plus płace po lewej stronie i wydatkom konsumpcyjnym i produkcyjnym po prawej. Pokazałem, jak poprzez odjęcie kosztów firm od przychodów ze sprzedaży po lewej stronie i od wydatków produkcyjnych po prawej, GNR redukuje się do dochodu narodowego po lewej i konsumpcji plus inwestycje netto po prawej. Pokazałem słabości PKB jako miernika całkowitych wydatków w porównaniu do GNR.
Wreszcie, pokazałem radykalne różnice pomiędzy moją analizą a konwencjonalną analizą keynesowską w rozumieniu roli oszczędności jako źródła wydatków w gospodarce. Pokazałem także implikacje mojej analizy dla tzw. pakietu stymulacyjnego wprowadzonego niedawno w życie.