Bez kategorii
Like

Reinkarnacja i okultyzm

20/01/2013
793 Wyświetlenia
0 Komentarze
53 minut czytania
no-cover

za Frondą. Aleksander Mień
(tłumaczyła Sonia Szostakiewicz). Zapis magnetofonowy wykładu wygłoszonego w Moskwie.

0


Z pewną ostrożnością podchodzę dziś do tego tematu. Po pierwsze – dlatego, że niepokoi on i zajmuje dziś bardzo wielu ludzi, ale, niestety, nie tak, jak powinien. Po drugie – jest to temat nie do ogarnięcia, dlatego dotknę tu tylko niektórych aspektów tego problemu. Po trzecie – boję się, że rozczaruję tych wszystkich, którzy w porywie jakiegoś prawowiernego entuzjazmu oczekują ode mnie rzucania anatem lub wezwań do krucjaty.

Nic z tego, jestem dość pryncypialnym obrońcą tolerancji, tolerancji religijnej – i do wszystkich poglądów staram się odnosić dostatecznie obiektywnie, dlatego opowiem wam o przekonaniach, których sam nie podzielam, jednakże nie potępiając ich, ani nie deprecjonując. Prawdopodobnie rozczaruję również i tych, którzy chcą usłyszeć, że chrześcijaństwo gotowe jest na jakiś synkretyzm, kompromis, syntezę z szeregiem wschodnich idei, które nie są z nim wspólne. Jednym słowem, chciałbym poruszyć sprawy, które stały się dzisiaj aktualne, palące, dyskutowane przez ludzi i niepokojące ich. Zacząć jednakże trzeba od głównego kontekstu naszego wystąpienia: od nieśmiertelności duszy.

 

Jak już kiedyś o tym mówiłem, nauczanie o nieśmiertelności jawi się właściwością charakterystyczną dla wszystkich przekonań religijnych i znaczącej części systemów filozoficznych. Nauczanie to opiera się na poważnych wywodach nauki, psychologii, filozofii. Nie jest to żaden łatwowierny czy lekkomyślny stosunek do rzeczywistości, lecz przemyślana, przefiltrowana przez ludzkie doświadczenie i rozum, idea. 1 to nie abstrakcyjna idea, lecz idea tak głęboko obecna w ludzkiej świadomości, że nawet człowiek, który rozumowo odrzuca nieśmiertelność, w gruncie rzeczy wierzy w nią, ponieważ człowiek nie może wyobrazić sobie niebytu, pełnego zniszczenia swojej osoby.

 

Pośród rozlicznych koncepcji i różnych punktów widzenia na formy nieśmiertelności spotykamy jedną która rozprzestrzeniła się w końcu ubiegłego stulecia i dziś przyjmowana jest przez szerokie kręgi, zarówno w naszym kraju jak i w Stanach Zjednoczonych. Jest to teoria, którą w Grecji nazywano "metempsychoza", w Indiach "sansara", zwykle zaś określa się ją jako wędrówkę dusz lub reinkarnację. Kiedy mowa o reinkarnacji, należy pamiętać, że pogląd ten jest bardzo rzadko spotykany w historii duchowości, jest to swego rodzaju wyjątek, ponieważ dziewięćdziesiąt procent światowych religii i filozofii stoi w sprzeczności z tą doktryną.

 

Powstała ona na ograniczonym terytorium pośród określonego otoczenia etnicznego, w rejonie pomiędzy subkontynentem indyjskim a Australią. Następnie, kiedy plemiona Ariów przywędrowały do Indii ok. 2000 r. pne., zaczęły one stopniowo zapożyczać koncepcję wędrówki dusz, lecz sami przodkowie ich nigdy tej doktryny nie znali. Najstarszy zabytek religii tych czasów, Rig-Weda nie zna jeszcze teorii wędrówki dusz. Dopiero w początkach pierwszego tysiąclecia przed naszą erą, w Upaniszadach, zwłaszcza w Brichadararice-Upaniszadzie, po raz pierwszy wspomniana jest ta koncepcja.

 

Cóż to takiego wędrówka dusz? Nauczanie to posiada trzy formy. Pierwsza z nich występuje w starożytnych tekstach Uppaniszad. Dlaczego jest ono tam możliwe? Otóż dlatego, że zgodnie z wierzeniami dawnych Hindusów, w świecie istnieje tylko Bóg, człowieka zaś nie ma; nie ma nikogo, oprócz Niego. Bóg jedynie rodzi z Siebie wszechświat i znów go w Siebie wciąga, zabiera. Podobnie jak słońce wyrzuca z siebie promienie, podobnie jak z oceanu rodzą się fale, rozbijają o skały i znów wracają w morze. Wszystkie istoty na świecie powstają, rodzą się z trzewi Boskiego i pogrążają się w Nim na powrót.

 

Mówić więc o reinkarnacji jakichkolwiek dusz jest rzeczą zupełnie umowną ponieważ, w końcowym rezultacie, przez nowe wcielenia przechodzi nie sam człowiek, lecz Brachman, Jedyna Boskość. Wchodzi On w ten świat i każdy z nas, zgodnie z tą koncepcją, jest jedynie odblaskiem owego Brachmana, każdy z nas jest współistotny Bóstwu, i trzeba tylko odkryć w sobie ten sekret i pamiętać, że wcześniej czy później powrócisz do tego stanu. Stanie się wówczas jasne, że reinkarnacja w innych ludziach, w zwierzętach – to wszystko czasowe etapy, wszystko to część ogromnych gier światowego oceanu, niezliczonych momentów wcielania się Absolutu. Jest w tej wizji, zaiste, swoista wielkość.

 

Chrześcijaństwo jednak inaczej spogląda na te sprawy. Czy jest tu jakikolwiek punkt widzenia wspólny z cerkiewnym? Tak, bez wątpienia, jest. Przede wszystkim, głęboki tradycyjny przekaz chrześcijański w pełni zgodny jest z nauką Upaniszad i innych filozofów, że tajemnica Boska jest nie do wyrażenia, nie do ogarnięcia w naszych pojęciach, że Boskość jest tym, co znajduje się po drugiej stronie naszych prywatnych konkretnych ludzkich myśli, słów i określeń. I jeśli w Upaniszadach znajdujemy taką myśl, że najwyższą boską Osobę – Atmana – możemy określić tylko negatywnie, że "nie jest tym, ani tym, ani tym", to przecież to samo mówią i teologowie chrześcijańscy: Bóg nie może być w całości idealnie wciśnięty w prokrustowe łoże naszych ziemskich ludzkich myśli i wyobrażeń.

 

Idąc dalej, chrześcijaństwo w pełni podziela pogląd, który głosi także Wschód, że to, co duchowe, jest bezwzględnie ważniejsze od tego, co materialne, że duchowość – to pewien wyższy stopień rozwoju bytu, że duch powinien panować nad ciałem, że "nie samym chlebem żyje człowiek". Tu wszystko na pierwszy rzut oka jest wspólne.

 

Poza tym w Upaniszadach występuje pojęcie "mokszy" – zbawienia. I to również jest wspólne dla chrześcijaństwa. Ludzkość, świat znajdują się w stanie cierpienia, choroby i potrzebują ratunku, wybawienia, a ten, kto nie zdaje sobie z tego sprawy, i tak pozostanie w mroku. "Moksza" w Upaniszadach – to wielkie pragnienie zbawienia. Chrześcijaństwo, które w centrum swojego apostolstwa stawia nauczanie o Zbawicielu i zbawieniu, też jest, oczywiście, religią zbawienia.

 

Istnieje jednak między nimi różnica: dla Wschodu zbawienie zawarte jest przede wszystkim w uświadomieniu jedności człowieka i Bóstwa, ich pełnej tożsamości. Powstały określone ćwiczenia i metody – tak narodziła się m.in. technika jogi – aby tą świadomość w sobie wzbudzić i realizować. Właściwie głównym nieszczęściem człowieka, zgodnie z Upaniszadami, jest "awidia" czyli niewiedza; człowiek nie wie, że jest częścią cząsteczką Bóstwa.

 

Dla chrześcijanina człowiek nie jest cząstką lecz stworzeniem: nie było go i powstał. Pomiędzy niezgłębionym Absolutem a nami – określonymi – nie ma przejścia, nie ma tego przelewu siły, która przekształcałaby się w człowieka i we wszechświat. "Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię". "Niebo i ziemia" – symbol, obraz Wszechświata. Nie wylał z Siebie, nie wyrwał ze Swoich trzewi, a stworzył: "Niech się stanie światłość". "Niechaj ziemia wycia istoty żywe różnego rodzaju". Znaczy to, że Absolut nie rodzi, a tworzy – i tu jest najważniejsza, najbardziej zasadnicza jakościowo różnica.

 

Nie jesteśmy współistotni Bogu, jesteśmy stworzeni. "Jam Twoim stworzeniem, Stwórco, jam tworem Twojej Mądrości, źródło i Dawco życia, Duszo duszy mojej i Królu" – tak mówi prorok. Kiedy "bogawidzący" Mojżesz zapytał Boga: "Kim jesteś? Jakie jest imię Twoje?", On odpowiedział mu: "Jam Jest, Który Jest."

 

Zgodnie z chrześcijańskim przekonaniem, oprócz Boga-Stwórcy, istnieje też drugi "mały Bóg", stworzony przez Niego człowiek. Nie cząstka, nie przelanie, lecz nowa wola,- stojąca naprzeciw Niego, a przy tym wolna, zdolna powstać przeciw swemu Stwórcy, sprzeciwić się Mu, a jeśli przyjść do Niego, to swobodnie. Zbawienie bez wolności nie może się urzeczywistnić.

 

Kiedy organizowaliśmy wieczór pamięci Nikołaja Bierdiajewa, przypomniałem zebranym, jak Bierdiajew odpowiadał kiedyś na ateistyczny sofizmat. Wśród ateistów w latach 20. popularny był taki sofizmat dla mało inteligentnych ludzi: "Czy Bóg może stworzyć taki kamień, którego by sam nie mógł podnieść?".

 

Jeżeli nie może, to nie jest wszechmocny, a jeżeli może, to też nie jest wszechmocny – bo przecież nawet On nie może go podnieść. Bierdiajew odpowiedział: "Może, a tym kamieniem jest człowiek". Człowiek… człowiek, dlatego, że jest on obrazem i podobieństwem Boga, nie cząstką Boga, nie przelaniem Boga, a jego alter ego, drugim "ja", stworzonym, a nie zrodzonym.

 

Tak więc, jeśli nauka o zbawieniu nas łączy, to rozumienie tego zbawienia jest u nas zupełnie różne. W chrześcijaństwie zbawienie jest przyłączeniem się do Boskiego życia, a nie roztopieniem się w nim. Dla autorów Upaniszad, dla wielkich mędrców Indii i tych, kto ich naśladuje, najwyższym stadium zbawienia jest pełne zniknięcie osoby, ponieważ osoba ludzka jest czasowym pluskiem na powierzchni bytu, zaś w gruncie rzeczy istnieje tylko jedna Osoba, do której trzeba powrócić – jest to nadosoba Boga.

 

W Ewangelii znajdujemy całkiem przeciwstawny punkt widzenia: Pan mówi o tym, że duszę każdego z nas widzi anioł na niebie, tzn. każdy jest Jemu drogi, stworzona osoba jest absolutnie drogocenna dla Stwórcy, nie jest ona tylko częścią czegoś. Oto jak wielka jest różnica!

 

I tak w brachmanizmie, w Upaniszadach reinkarnacja jest możliwa dlatego, że Absolut jakby wchodzi w ten świat i gra w nim, gra, wcielając się w ludzi, zwierzęta, rośliny itd. Potem jednak powinien on wrócić wszystko z powrotem.

 

Istnieje też w Indiach inny sposób nauczania o reinkarnacji, buddyjski, stworzony w ramach wielkiego systemu religijno-filozoficznego, wywodzącego się od Gautamy Buddy. Jest to światopogląd pesymistyczny. Zgodnie z nauką Buddy, osoba nie istnieje. Osoba to "skandha", to suma licznych elementów, które później kontynuują swoje istnienie, ale sama osoba jako taka ginie. Reinkarnacja w buddyzmie, mówiąc grubo, jawi się jedynie daniną tradycyjnym poglądom hinduskim, a w rzeczywistości, jak podkreśla jeden z najwybitniejszych znawców buddyzmu Otto Rosenberg, reinkarnacji podlegają tylko te elementy, "dharmy", które niegdyś były wyprowadzone ze stanu spokoju i to one wchodzą w świat, stwarzają ludzi, świat, dusze. Potem to się rozpada, ale zło, stworzone przez ludzi, przechodzi w następne wcielenie. Tego człowieka już nie ma, ale jego zło, jego choroba idą z pokolenia na pokolenie. A największym szczęściem jest – przerwać ten potok niekończących się powrotów. Zbawienie w buddyzmie polega na tym, by przeciąć żądzę życia, "trisznę", by wyjść poza granice tego ciężkiego bytowania. Dlatego, w ostatecznym rozrachunku, buddyzm jawi się nauką o odwcieleniu.

 

Chrześcijaństwo jest nauką o inkarnacji, o wcieleniu, o tym, że Bóg przychodzi na ten świat; On oświeca niebo i ziemię, i gwiazdy, i ciało człowieka. Wcielony staje się jednym z nas i krew ludzka płynie w żyłach Bogoczłowieka. Po śmierci osoba nie rozpada się, rozpada się w niej tylko zło. Lecz jeśli rozpada się zło – to stanowi kolosalne niebezpieczeństwo dla osoby, ponieważ, wyrażając się obrazowo, im więcej zła w osobie, tym mniej zostaje jej samej. Ponieważ wszystko powinno przejść przez ogień. Oczywiście, nie chodzi o ogień fizyczny. Wchodząc w atmosferę Ziemi, meteor rozżarza się i spala. Wchodząc w atmosferę innych światów, w duszy spala się wszystko złe, wszystko ciemne, wszystko czarne i pełnia bytu człowieka po śmierci w dużym stopniu zależy od tego, ile, wyrażając się znów metaforycznie, zostanie z niej po tym spaleniu.

 

Na koniec wreszcie mamy trzeci model nauki o reinkarnacji, model ewolucjonistyczny, który rozwinął się w końcu XIX w. Jest to model teozoficzny. Ignoruje on buddyjski pesymizm i ufundowany jest na naukowym optymizmie i XIX-wiecznym postępie. Model ten powstał w ruchu teozoficznym i jego odgałęzieniach, ukierunkowanych na wszystko, co sekretne i związane z ludzką ciekawością.

 

Wszyscy doskonale wiecie, jak intrygują nas zagadki dawnych cywilizacji, opowieści o kosmitach, o śnieżnym człowieku. Dlaczego się tak dzieje? Wydawałoby się, biega gdzieś jakaś małpa po śniegu, żyją jakieś istoty na innych planetach, ale dlaczego to tak niepokoi ludzi, dlaczego tak osobliwie nie daje im spokoju? Albo potwór z Loch Ness. Ileż o nim pisano! Dopuszczam do siebie myśl, że niektóre okazy wymarłych dinozaurów mogą przetrwać na oddzielnych skrawkach globu, i oczywiście, jako biolog, wiele bym dał, by zobaczyć choć jednego takiego dinozaura. Ale przecież nie wszyscy ludzie tak lubią zwierzęta, i nie wszystkich tak niepokoi los dawno wymarłych gadów, a jednak wokół fenomenu Loch Ness tworzy się masa legend (…)

 

Głęboko rozumiem i niemal usprawiedliwiam zainteresowanie ludzi rzeczami tajemniczymi, sekretnymi. Cóż to takiego? To uproszczona forma naszego podświadomego i naturalnego odczucia, że świat, życie, byt zbudowane są na tajemnicy. Kiedy tajemnica dla nas znika, świat i życie stają się brutalnymi, płaskimi i fałszywymi, a to dlatego, że tajemnica istnieje. Myślę, że w jeziorze Loch Ness nie ma tajemnicy, wokół niego panuje atmosfera tajemnicy, ale jest ono zagadką. Wyjaśnię różnicę między tymi pojęciami.

 

Zagadka to rzecz z zasady rozwiązywalna. Jeżeli potwora z Loch Ness złapią lub sfotografują – koniec zagadki, jest ona rozwiązana: oto plezjozaur, który miał odwagę dożyć do naszych czasów. To w gruncie rzeczy zjawisko normalne: w morzu, gdzie warunki niezbyt się zmieniły przez miliony lat, do tej pory zachowały się najstarsze gatunki zwierząt, które żyły na długo przed jaszczurami, dziesiątki i setki milionów lat temu. Tak więc jest to zagadka. Najprawdopodobniej człowiek śniegu też jest zagadką.

 

Są jednak rzeczy, które pozostają tajemnicą. To o niej mówię Goethe, że zgłębić jej nigdy nie można do końca rozsądkiem, do tego potrzeba jeszcze wczucia się, uczucia, intuicji, olśnienia. Twórczość poety – to tajemnica! Twórczość malarza, kompozytora – tajemnica! Miłość – tajemnica! Piękno – tajemnica! Ile byśmy nie rozkładali na elementy pierwsze, a -możemy to zrobić, zawsze nam umyka coś najważniejszego. Tak więc tajemnica jest tym, co nigdy nie może być wyczerpane samym rozumem, analityczną drogą poznania. A zagadka to tylko to, co jeszcze nie jest rozwiązane, dopóki nie jest poznane.

 

My wszyscy, ludzie na całej Ziemi, świadomie (jako ludzie religijni) lub nieświadomie (jako ludzie poza religią) jesteśmy przekonani, że świat zbudowany jest na tajemnicy, że w jego głębi tkwi tajemnica. Oto dlaczego każdą okazję wykorzystujemy, aby przylgnąć do tajemnicy. Oto dlaczego ludzie lubią wszystko, co tajemne, oto dlaczego niezrozumiałe zjawiska są tak’ zadziwiająco przyciągające i niepokojące. Ostatnie czasy są najlepszym tego dowodem.

 

Jest jeszcze jedna tajemnica, o której chciałbym powiedzieć kilka słów. Człowiek zawsze wiedział, a niekiedy opierał się na doświadczeniu, że oprócz otaczającego nas świata istnieje świat niewidzialny. Samo myślenie jest tajemnicą, samo przeżycie w głębi duszy jest tajemnicą, a w końcu poszczególne formy świadomości, to co w specjalistycznym języku naukowym nazywamy introwersją mistyczną, wchodzeniem w głąb siebie – to także jest tajemnicą.

 

Przed całymi pokoleniami mistyków, z pomocą koncentracji świadomości i skupienia, otwierały się nowe ogromne światy. Doświadczenie człowieka pokazało, że otoczeni jesteśmy nie tylko powietrzem, falami elektromagnetycznymi, promieniami kosmicznymi itd., ale że jesteśmy pogrążeni w środowisku jeszcze nieznanym nauce, środowisku metafizycznym, transfizycznym, zaświatowym. Przenika ono wszystko i wszechświat dysponuje mnóstwem planów tajemnego bytu.

 

Mówiliśmy już kiedyś, że ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną, widzieli najbliższy plan bytu. Znałem jednego uczonego, który zapisał skrupulatnie, sumiennie, jak odbyło się jego dobrowolne wyjście w plan astralny i jak zobaczył swoje ciało z boku. Było to dla niego bardzo nieprzyjemne odczucie. Są ludzie, którzy oswoili praktyki mędrców Wschodu i mogli dobrowolnie wychodzić w plan astralny – i były to niebezpieczne ćwiczenia. Wielowiekowe doświadczenie wykazuje, że ten sąsiedni z naszym plan jest nie tylko tajemny, ale i niebezpieczny, zwodniczy, trudny dla człowieka i nieprzypadkowo Stwórca zakrył go przed nami.

 

Otwiera się on przed człowiekiem albo w stanie bardzo wielkiej świętości, albo w stanie głupoty, kiedy "ściana" łamie się i nagle coś się przez nią przedziera. Człowiek powinien być odgrodzony od tego. Tak jak jesteśmy odgrodzeni od czarnej głębi kosmosu błękitną kopułą sklepienia niebieskiego, tak też jesteśmy odgrodzeni od tajemniczego, niebezpiecznego dla nas, w jakiś sposób strasznego i mglistego świata astralnego. Kontakt z tym wymiarem rodzi wszelkie możliwe fenomeny, które porażają wyobraźnię człowieka. I tu nasza ciekawość, czasami w dobrej wierze, mknie na przedzie naszych pragnień.

 

Człowiek dąży do zbadania tych dziedzin, lecz my stawiamy pytanie: "Czy człowiek jest do tego gotów?". Okazał się on nie gotowy nawet do zbadania struktury atomu, aby nie obrócić go przeciw sobie podobnym. Czyż nie jest więc niebezpieczne dla człowieka wtargnąć w taką sferę, z której mógłby wypuścić jakieś demony? istnieje ekologia przyrody, ale istnieje i ekologia ducha. Oto dlaczego Kościół zabrania człowiekowi zajmować się spirytyzmem i wszystkimi możliwymi praktykami okultystycznymi. Dlaczego? Czy tylko dlatego, aby przydusić jego ciekawość? Nic podobnego. Na odwrót, ciekawość wzrasta wówczas. Nauka – dla Kościoła – to poznawanie tajemnic Bożych. Jednakże nie jesteśmy zdolni bez ciężkich następstw dla siebie i dla otoczenia przenikać w te sfery. To nie tabu, to nie ślepy zakaz, lecz ostrzeżenie chrześcijaństwa: świat nie jest gotowy do poznania tych tajemnic.

 

Teraz, w największym skrócie, opowiem o historii teozoficznego rozumienia reinkarnacji. Rozprzestrzenienie się wulgarnego materializmu w końcu minionego stulecia doprowadziło do wzrostu zainteresowań, wśród wielu warstw społecznych w Europie, zjawiskami tajemnymi, spirytyzmem, okultyzmem, zabobonami. Tak oto w latach 70. ubiegłego wieku powstał ruch teozoficzny (gr. theosophia – mądrość boża). Założyli go: rosyjska podróżniczka i pisarka Helena Pietrowna Bławatska i grupa jej zwolenników, zwłaszcza pułkownik Olckott.

 

Życie Heleny Pietrownej to przygodowy romans, chociaż w jej biografii wiele jest niejasności. Była to, bez wątpienia, wybitna, utalentowana kobieta, okultystycznie obdarowana, posiadała zdolność jasnowidzenia, aktywnie zajmowała się spirytyzmem. Bardzo wcześnie wydano ją za mąż za generała Bławatskiego, od którego szybko uciekła, wiele podróżowała, a w końcu założyła w Ameryce swoje towarzystwo. Potem pojechała z Olckottem do Indii i tam, na przedmieściach Madrasu, założyli światowe towarzystwo. Jego dewizą było: "Nie ma religii ponad prawdę".

 

Do zadań towarzystwa należało badanie wschodnich i światowych religii, walka o braterstwo wszystkich religii, a w końcowym rezultacie osiągnięcie głównego celu – zjednoczenie wszystkich religii w jedną. A w szczególności poznawanie rozlicznych fenomenów okultystycznych, rozwijanie w ludziach zdolności jogistycznych itd. Trzeba powiedzieć, że sukces Heleny Pietrownej okazał się krótki, już w podeszłym wieku czuła się ona samotna i przegrana. Pisze o tym wyraźnie jeden z jej najbliższych znajomych – pisarz Wsiewołod Siergiejewicz Sołowjow.

 

Poznali się oni w Paryżu i wiele lat spotykali oraz korespondowali. Kiedy Bławatska umarła, napisał on nadzwyczaj skrupulatnie udokumentowane wspomnienia, które zatytułował: "Współczesna kapłanka Izydy". Warto dodać, że odnosił się on do niej z otwartą sympatią, choć zarzucał jej wszelkie awanturnictwo 1 próby tworzenia fenomenów tam, gdzie ich nie ma. Nawet jeśli nieznaczny procent tego, co pisze Sołowjow, jest prawdą gorzko to czytać i uzmysławiać sobie. Czytałem utwory Bławatskiej, są one napisane bardzo ciekawie, ale wiele rzeczy jest w nich problematycznych.

 

Nadzwyczaj pasjonująca książka "Pieczary i bory Hindustanu" z punktu widzenia współczesnego indologa jest po prostu bałamutna. Wiele Helena Pietrowna wyidealizowała, wiele też fantazji w jej opowieściach. W ogóle, trzeba jak np. "Nirwana". W Kałudze drukowano główne prace teozoficzne w Rosji, w tym wiele pozycji Heleny Pietrownej Bławatskiej oraz innych kobiet, które były animatorkami ruchu.

 

Warto zaznaczyć, że w teozofii panowały kobiety: Kamieńska, Pisariewa i inne. I te oto przepiękne kobiety coraz mocniej i mocniej pragnęły, aby wreszcie "dokonało się jeszcze jedno wcielenie Chrystusa. A ponieważ były przekonane, że wcielał się On niejednokrotnie, zapytywały siebie, dlaczego nie mógłby zrobić tego teraz – w XX wieku? Jakby zniecierpliwione tym oczekiwaniem, niektóre z nich postanowiły przybliżyć to wielkie wydarzenie. Przekonały siebie, a potem i innych, że Boży Nauczyciel wcielił się w hinduskiego chłopca, który przyjął imię Alceon. Po hindusku nazywał się on Jiddu Krishnamurti.

 

 

Kiedy w 1912 r. na zebraniach ruchu teozoficznego w Indiach, Anglii i Ameryce zaczęto głosić, że przez Krishnamurtiego mówi Sam Nauczyciel Niebieski, chłopiec miał około 12 łat. Pamiętam jego fotografię (zmarł on całkiem niedawno, ok. 8 lat temu w Ameryce). Było to przepiękne hinduskie chłopię, w białej todze, z długimi włosami… były kwiaty, muzyka i Niebieski Nauczyciel mówię przez niego. W gruncie rzeczy, jak zauważył wówczas Wsiewołod Sołowjow, ruch teozoficzny przekształcił się w propagandę. Propagandę modernistycznego buddyzmu, bardzo daleką od prawdziwego buddyzmu, z jawnym ukłonem antychrześcijańskim. Choć – co prawda – Annie Besant starała się jakoś ten antychrześcijański rys wygładzić.

 

I oto w 1912 r. dokonano pierwszej próby zmiany kursu teozofii. Niemiecki znawca Goethego i filolog, Rudolf Steiner (zm. 1926) opuścił towarzystwo teozoficzne na znak protestu przeciw Krishnamurtiemu i stworzył inne towarzystwo – antropozoficzne. Doktryna antropozoficzna była próbą schrystianizowania teozofii i opierała się na doświadczeniu chrześcijańskim, a nie buddyjskim. Wielka w tym zasługa samego Steinera, którego gorącym zwolennikiem był rosyjski poeta Andriej Biełyj. Wysoko cenił go też Maksymilian Wołoszyn, którego żona Margarita Wasiliewna Sabasznikowa stała się zagorzałą "steinerówką", porzuciła męża i uciekła tam, gdzie żył Steiner i jego grupa. Nie będziemy dalej rozwijać tej myśli, wspomnę tylko, że Steiner uznał reinkarnację za podstawową zasadę ewolucji. Co więcej, stała się ona dla niego ideą przewodnią: przez różne wcielenia przechodzą ludzie, zwierzęta, Ziemia, Księżyc, Jowisz, wszystkie planety, Słońce… Steiner był fascynującym człowiekiem – dobrym organizatorem, malarzem, muzykiem, mówcą, wiele pisał. Twierdził, że poznając światy ponadzmysłowe, możemy otrzymać tak samo obiektywne relacje, jakbyśmy byli na wycieczce na Grenlandii albo gdzie indziej. Porównanie to jest o tyle nieszczęśliwe, że na Grenlandii możemy wylądować, możemy ją sfotografować, zmierzyć i nic się z nami nie stanie, możemy tylko trochę zmarznąć. Natomiast zetknięcie ze światami duchowymi nie może się dla człowieka obejść bezkarnie bez żadnych następstw.

 

Przypomnę tym, którzy są słabo zaznajomieni z fizyką- w fizyce istnieje prawo nieokreśloności. Oto pokrótce jego sens: kiedy przyrząd bada coraz dokładniej cząsteczki danej rzeczy, to w pewnym momencie on sam zaczyna wchodzić z nimi w proces wzajemnego oddziaływania, a wówczas rezultat badań zostaje skażony: już nie wiemy, gdzie są obiektywne prawa ruchów tych mikrocząstek, mikroobiektów, a gdzie wpływ przyrządu – i jest to problem niemożliwy do rozwiązania. Tak więc, kiedy człowiek poznaje tajemne światy, podchodzić do nich bardzo ostrożnie. Druga jej książka "Tajemna doktryna" była opublikowana w języku rosyjskim tylko częściowo. Jest to nieprawdopodobna mieszanina zebranych zewsząd bez jakiegokolwiek uporządkowania wiadomości, z których pięćdziesiąt procent dziś już się zdezaktualizowało. Główna idea tej książki zasadza się na tym, że od zawsze istniała tylko jedna religia, która w sekretny sposób przekazywana była nowym adeptom, zaś wszystko, co różnorodne, to wymysły kapłanów, którzy namącili ludziom w głowach. Na tym przekonaniu opierała się teozofia.

 

Najważniejsze, co przejęła Bławatska z wierzeń Indii – to n a u k a o reinkarnacji. Jak ją rozumiała? Jako formę samozbawienia świata, jako rozwój każdego z nas poprzez różne ciała. Człowiek, dzięki prawu odpłaty , prawu karmy, w następnym swoim wcieleniu dostaje zapłatę za to, co złego uczynił w poprzednim życiu i wciąż dalej, dalej i dalej idą za nim jego uczynki, dobre i złe. Tym samym, przechodząc z ciała w ciało, jak z mieszkania do mieszkania, człowiek oczyszcza się, w każdym razie może oczyścić się i może osiągnąć w tym pewien stopień.

 

Powiedzmy bez żadnych niedomówień: chrześcijaństwo nie może przyjąć takiej teorii samozbawienia. Po pierwsze: dlatego, że osoba to – jego zdaniem – całość i nie może być osoby, która żyje potem w innym miejscu, w innym ciele. Ciało to nie hotel, to coś sekretnego, związanego z nami na zawsze. Człowiek posiada – jak uczy Kościół – ciało duchowe, niewidzialne ciało, które jest z nim związane w pełni, jakby jądro czy ziarno całego naszego istnienia – dusza i ciało razem. Ciekawe, że niektórzy ludzie, jacy przeżyli śmierć kliniczną widzieli coś podobnego do półprzeźroczystego ciała, jak szkło. O. Ignatij Brianczaninow specjalnie zebrał świadectwa Ojców Kościoła o istnieniu tego "soma pneumatikon", ciała duchowego człowieka. To ciało duchowe może w następstwie otrzymać całkiem inne życie.

 

Poza tym w nauczaniu Bławatskiej faktycznie zanegowane zostało unikalne znaczenie Jezusa Chrystusa dla naszego zbawienia. Pisała ona do pewnego człowieka, że wierzy w Chrystusa, ale nie historycznego, nie w Jezusa z Nazaretu, który żył w Palestynie, a w kosmicznego, który jest zarazem Kriszną Buddą i innymi wielkimi nauczycielami. Ruch Bławatskiej prawdopodobnie by obumarł, gdyby pod koniec jej życia nie przyłączyła się do niego druga wybitna osobistość, tym razem Angielka Annie Besant (zm. 1933), żona anglikańskiego pastora, z którym się rozeszła.

 

Nosiła ona w sobie głęboki protest przeciw kostyczności i faryzejstwu anglikańskiego duchowieństwa i rzuciła się w objęcia socjalistów. Była to energiczna kobieta, bardzo utalentowana i w pewnym momencie poczuła, że dusi się w tym politycznym maglu. Szukała jakiegoś wyjścia i los zetknął ją z Bławatska. Annie Besant pisze w swej autobiografii, że kiedy odwiedziła Helenę Pietrowna od razu poczuła, że znalazła wyjście. Bławatska po krótkiej rozmowie zapytała: "Nie chciałaby pani przyłączyć się do nas?". "A mnie – jak pisze Annie Besant – chciało się aż pocałować rąbek jej odzieży". Tak zachorowała dusza na coś duchowego; i od razu rzuciła się w wir teozofii, "bożej mądrości".

 

Ruch teozoficzny przywędrował do Rosji na początku naszego stulecia. Pierwsze towarzystwo teozoficzne otworzono w Kałudze, a miejscowy ksiądz odmówił modlitwę podczas uroczystej inauguracji. W Kałudze mieszkał już Ciołkowski (ojciec kosmonautyki sowieckiej – przyp. red.), który odnosił się do tego dość czujnie; nieprzypadkowo w jego zbiorach znajdowały się takie książki wstępuje on w aktywne współdziałanie i wzajemną łączność z tymi światami, a co się z nim może od tego stać, tego nie wiemy.

 

Tak było z doświadczeniami Kaszpirowskiego. Że włada on siłą, doskonale wiemy, lecz nikt nie wie, i sam Kaszpirowski też, jaka jest natura tej się. Co zbadano? Wszystko na oślep, na oślep… Dlatego jedni zaczynają czuć się lepiej, inni gorzej, wszystko jest to metoda prób i błędów. Nikt przecież nie zacznie pracować w ten sposób z bakteriami chorobotwórczymi, dlatego że jest to niebezpieczne, trzeba zachować wielkie środki ostrożności, a tu, jak mówi pewien rosyjski myśliciel, są mikroby zła. Są mikroby zła, mikroby z demonicznego źródła, których nie można wziąć pod mikroskop, lecz one oddziaływają na naszą duszę.

 

 

Oto dlaczego Kościół jawi się przeciwnikiem wielu podobnych eksperymentów. Zaczyna się od niewinnych doświadczeń, a kończy tragediami. Pewnego razu, kilkanaście lat temu, zacząłem przywoływać w myślach wszystkich znanych mi ludzi, którzy długo, systematycznie, z uporem zajmowali się spirytyzmem. I nagle pojąłem, że wszyscy oni mieli poharatane losy, wszyscy mieli połamane lub skaleczone życiorysy. (…)

 

Słyszeliście najprawdopodobniej, że spirytyzm to próba nawiązania kontaktu z jakimiś innymi wymiarami takim sposobem, że człowiek staje się przewodnikiem, tzn. przez niego działają, jak prąd przez przewód, te zupełnie nieznane nam się. Skąd więc możemy wiedzieć, na ile jest to dla człowieka bezpieczne? (…)

 

Steinerowi nie udało się przybliżyć teozofii do chrześcijaństwa, ponieważ w jego wizjach Chrystus był Bogiem wychodzącym ze Słońca, słonecznym Bóstwem. To, by tak rzec, lokalne planetarne zjawisko nie może być, oczywiście, równoznaczne z tym, co odkrywamy w Ewangelii.

 

Drugą próbę zbliżenia teozofii do europejskiej świadomości podjęła inna wielka rosyjska kobieta Helena Iwanowna Roerich. Ona również przejawiała niezwykłą skłonność do buddyzmu. Kobieta nadzwyczajnych talentów i żywotności, odbywała z mężem wielkie podróże, kochała przyrodę, człowieka, życie. Ją i Roericha Wschód jakoś hipnotyzował, zawsze widzieli Azję w jakiejś romantycznej mgle. Kiedy oglądasz cudowne płótna Roericha-ojca, to myślisz na pewno, że takich pejzaży nie ma w przyrodzie, że wszystko to wizje, lecz czarujące wizje. Ale jak być, jak przybliżyć?

 

Podróżowali w latach 20. Świat w tym czasie zmierzał ku świetlanej przyszłości – komunizmowi – i wydawało się, że i to jest "tym samym". Wówczas Helena Iwanowna napisała niewielką książeczkę: "Podstawy buddyzmu", w której próbowała udowodnić, że marksizm i buddyzm to niemal to samo. Anonimowo wydrukowała książkę w Ułan-Bator, rozpowszechniła ją w Górnym Udzińsku i Ułan-Ude. Kiedy tam byłem, opowiadano mi, że wszystko to wymyślili lamowie, żeby, że tak powiem, znaleźć wspólny język z bolszewikami. Nikt nie wiedział, że to idea Heleny Iwanownej. Jeździła zmężem w Himalaje i przywiozła stamtąd pod koniec lat 20. do Moskwy pismo z posłaniem indyjskich mahatmów czyli wielkich mędrców.

 

Warto dodać, że jeszcze Helena Pietrowna Bławatska powoływała się często na liczne przesłania tajemniczych mędrców, którzy z Himalajów przesyłali jej sygnały. Owi mahatmowie przekazali rządowi sowieckiemu tekst, w którym pochwalali niszczenie cerkwi, kultury i starego świata w imię jakiejś świetlanej przyszłości. Kiedy czytałem ten tekst – możecie go znaleźć w biografii Roericha, wydanej w serii "Życiorysy sławnych ludzi" – to przyznaję, że aż mną zatrzęsło… Jeśli to mahatmowie, to jacyś bardzo wątpliwi. Buddyzm z komunizmem zlewały się w jedno. Wszystko to było straszną eklektyką prawdziwy groch z kapustą, bo z jednej strony – polityczny mit, z drugiej – ludowe legendy, a z trzeciej – jakieś niesprawdzone słuchy o jakichś pustelnikach z Tybetu. Wszystko to, oczywiście, karmiło wyobraźnię, chwytało, grało na uczuciach… Tajemniczość, o której wam mówiłem, przyciągała.

 

W swoich książkach, które Elena Iwanowna nazywała Agnijoga, próbowała ona złączyć aktywną chrześcijańską etykę ze wschodnim mistycyzmem. Kiedy czytasz pisma jej, Bławatskiej, Krishnamurtiego, Annie Besant, to niezawodnie dochodzisz do tego samego wniosku, co znany rosyjski filozof Borys Byszesławiec (zmarły na emigracji w Paryżu), który pisał, że ze Wschodem trzeba zaznajamiać się poprzez jego prawdziwe starożytne pamiątki, a nie przez podróbki, które panują w teozofii. Odczuł to i sam Krishnamurti, ten hinduski chłopiec, którego chciano zrobić nowym mesjaszem. W 1929 r. zerwał on z towarzystwem teozoficznym, wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie został pisarzem religijnym nurtu panteistycznego, co zresztą w Ameryce było zawsze popularne.

 

Tak więc, kończąc ten krótki przegląd, możemy powiedzieć, że w chrześcijaństwie niepowtarzalność każdej poszczególnej osoby wyklucza ideę wędrówki dusz, natomiast bardzo ważną pozostaje nauka o wcieleniu, ale zupełnie w innym sensie. W jakim? Chrystus mówi nam: "Jeśli ktoś chce iść za Mną, powinien wyrzec się siebie, oddać siebie i wziąć swój krzyż".

 

Umieć wcielać się w innego człowieka nie metafizycznie, ale moralnie, poprzez miłość i współcierpienie, przez umiejętność wyjścia z więzienia i klatki własnego "ja", aby umieć współodczuwać z drugim człowiekiem, zlać się z nim, nie tracąc przy tym swojego "ja". Ponieważ ten, kto oddaje siebie, ten i zyskuje. Reinkarnacja jakby uziemia, czyni ideę nieśmiertelności duszy urzeczowioną, uprzedmiotowioną. Poza tym w chrześcijaństwie tajemnica wychodzi poza granice naszego ziemskiego istnienia, to nie są powtórzenia, lecz nieprzerwany rozwój ludzkiej osoby i, ile by nie było światów, człowiek rozwija się w każdym z nich. Tak naprawdę traktujemy kawałek naszego ziemskiego bytu tylko jako moment w rozwoju, gdyż człowiek jest potężnym i świętym stworzeniem.

 

Nasz pobyt na ziemi jawi się ważnym elementem naszego wiecznego duchowego rozwoju. Do tego nie trzeba mieć kilku żywotów, każdy może wypełnić to, co zamyślił, w tym życiu. Co więcej, jeśli człowiek nie urzeczywistnił tu wiele, oznacza, że będzie miał ku temu możliwość w innych wymiarach. Droga jest nieskończona, rozwój nieskończony, ponieważ sam Chrystus mówi o tym, że człowiek jest wezwany, aby być doskonałym, jak doskonały jest Ojciec w Niebiesiech, a to znaczy, że nasz rozwój nie ma granic i w tym ziemskim planie bytu zaczyna się coś bardzo ważnego.

 

Nie trzeba jednak sądzić, jakoby oddzielenie duszy od ciała w momencie śmierci było tylko wyzwoleniem człowieka. Nie. Bóg pomyślał nas jako istoty, w których związek małżeński zawarły igrająca materia, natura i nieśmiertelny Duch. W tym zawiera się Idea Człowieka, powszechna, kosmiczna Idea Człowieka: "Jestem więzią światów". Więź światów – to, co trzeba człowiekowi wiedzieć. Wiążemy ze sobą dwa światy, dlatego Kościół uczy nas nie tylko o nieśmiertelności duszy, co znają i inne religie, lecz o "zmartwychwstaniu i życiu przyszłego wieku".

 

Aleksander Mień

 

(tłumaczyła Sonia Szostakiewicz). Zapis magnetofonowy wykładu wygłoszonego w Moskwie.

TEKST UKAZAŁ SIĘ W KWARTALNIKU FRONDA NR. 4/5 (1995)

www.fronda.pl/a/reinkarnacja-i-okultyzm,25509.html

0

circonstance

Iza Rostworowska. Crux sancta sit mihi lux / Non draco sit mihi dux Vade retro satana / Numquam suade mihi vana Sunt mala quae libas / Ipse venena bibas

719 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758