Po doświadczeniu czegoś wstrząsającego, albo chociażby po lekturze o takim oddziaływaniu często nachodzą (mnie) myśli krążące wokół spraw, które wywarły to silne wrażenie.
Tak mam właśnie teraz po lekturze wywiadu z Abe Finkelsteinem, o którym był mój poprzedni wpis. Tytuł, że ( i ) "wczoraj było już za późno" to pierwsza konstatacja tekstu wywiadu – bo gdy oni (Żydzi – uogólniając) organizowali się do działań we własnym interesie a robili to od wieków, przez wieki rozwijali swoje organizacje i osiągali postawione sobie cele – my nie potrafimy dogadać się i dzisiaj mając współczesne, potężne narzędzia komunikacji do dyspozycji. Zachowywali wiedzę, którą zdobywali a korzystając z niej i nie zawsze się nią dzieląc, wzbogacali i zachowywali kontynuację swych działań. Sprawną komunikacją wygrali już przeszłość i teraźniejszość (wspominał w wywiadzie o tym Finkelstein mówiąc jak szybko każda istotna informacja dociera do każdego Żyda). Potrafili się podporządkować i dla wspólnego celu wiele poświęcić a nawet wycierpieć wiedząc, że cel wspólny będzie korzyścią dla każdego jednego i korzyść każdego jednego z nich (zwłaszcza wybitnego) korzyścią wszystkich. I mimo różnych kolei losu, różnych mniejszych czy większych odstępstw dziś są panami sytuacj w momencie zbierania owoców. Tutaj odnoszę się także do świeżo przeczytanego tu na NE artykułu Jana Pińskiego "Jak działa lobby żydowskie według agenta Mossadu" ( łącznie z komentarzami pod nim) gdzie pewien szkic organizacyjny został nakreślony.
My (nie żydzi, Goje?) nie potrafiliśmy i nie potrafimy do dziś organizować się skutecznie w tym stopniu. Nie tylko nie zachowujemy takich organizacji jak Kościół Katolicki, państwa narodowe, które chroniły nasze interesy i nas samych, ale gorzej: sami mamy udział w ich niszczeniu nie umiejąc budować czyli organizować samodzielnie-niezależnie nic lepszego.
To prawda, że oni mają udział w tym, że nam nie wychodzi, potrafią wnikać w nasze szeregi, przejmować kontrolę, osłabiać nasze próby organizowania się. Czy tego chcemy czy nie istnieje naturalna konkurencja jak w dzikiej przyrodzie (tak naprawdę wciąż jesteśmy jej częścią) i trudno mieć pretensje do wilków, że opanowują jakiś teren eliminując wpływ innych drapieżników. Analogia może nie najlepsza ale patrząc z pewnego punktu widzenia my, uważający zarówno siebie jak i Żydów za ludzi jesteśmy drapieżnikami postawionymi przez naturę na szczycie łańcucha pokarmowego. Żydzi z kolei – generalizując – stawiając siebie jeszcze wyżej, nas traktują jak zwierzęta, które są niżej w tym łańcuchu i które można dowolnie wykorzystać, wydoić, zaprząc do jarzma albo nawet zabić. Jakże często można im w takim myśleniu przyznać rację. Skoro sami się na to godzimy to widocznie w dużym stopniu tak jest. Sami też uważamy przecież, że zwierzęta można użytkować niemal dowolnie. A jak mówił Abe Finkelstein, oni czyli Żydzi robią tylko pieniądze. Skoro nikt im nie przeszkadza, skoro nie ma oporu to oni robią te interesy, wszystkie które da się zrobić. Fakt, że przekonania moralne nam wpajane od dzieciństwa (pozornie) stawiają nas od razu w gorszej pozycji wobec nich, którzy oporów moralnych nam (np. ogólnie chrześcijanom) właściwych nie mają gdyż my odczuwamy wewnętrzne opory by pewnych rzeczy nie robić, za żadną cenę. Oni zaś przyjmując, że my jesteśmy tylko zwierzętami takich problemów przynajmniej względem nas nie posiadają. Mogą się jedynie obawiać konsekwencji tzw prawa, które obowiązują w naszych – nieżydów społeczeństwach wśród, których żyją i oni. Ale oczywiście prawo to często jest "obsługiwane" przez nich więc jego skutki są różne dla nich i dla nas.
Można podsumować te myśli stwierdzeniem, że jesteśmy zwłaszcza obecnie, trochę jak zwierzęta, hodowane przez nich po minimalnych kosztach dla cennej naszej pracy, wełny, czy naszego mleka . W dodatku usilnie większość z nas nie chce tego przyjąć do wiadomości co jest dla nich niezwykle korzystne i co na razie starali się zawsze podtrzymywać wiedząc, że skuteczniej można działać w kamuflażu albo z za kurtyny. Do tego jednak potrzeba rozumnych (byle nie za bardzo) narzędzi – nieżydów, sprawnych i podporządkowanych zupełnie. A tacy zawsze przecież się znajdą, zwłaszcza osobniki mające spore plamy na sumieniu albo sumienia pozbawione. Jest to tym łatwiejsze gdy jednocześnie narzuci się światu zasadę, że liczy się kasa a wszystko co cnotą lub grzechem można obśmiać bądź zrelatywizować.
Paradoksalnie, moralność którą się kierujemy, oparta w chrześcijańskich przykazaniach wcześniej, przez wieki dawała nam ochronę i siłę a nie tylko jak się wydawać może gorszą pozycję w konfrontacji z tymi, którzy kierują się "inną" moralnością albo żadną. Była swoistym firewallem zabezpieczającym system albo inaczej mechanizmem znanym z przyrody, że w paszczach drapieżników ginie osobnik najsłabszy przyczyniając się tą ofiarą do pozytywnej selekcj wzmacniającej swoją populację, stado czy geny. Kiedy znakomita większość chrześcijańskich nieżydów kierowała się obśmiewaną dzisiaj moralnością a pozostała przynajmniej hipokryzją to organizm społeczny miał szansę na odnowę i jakąś homeostazę. Klęska w konkurencji nieżydów z Żydami w obecnym czasie wydaje się być głównie klęską i upadkiem chrześcijan i związanych z nimi cywilizacyjnie oraz kulturowo pozostałych nieżydów a mniej dotyczy świata muzułmańskiego, który jeszcze jest jak przypuszczam "mocny" porzez siłę przestrzegania przykazań swojej wiary, silniejszą hermetyczność na obce wpływy oraz cnotę nietolerancji tego czego tolerować nie wolno. Ostatnie arabskie rewolucje mogły uczynić jakieś wyłomy ale w planowanej zapewne, przyszłej konfrontacji między światem chrześcijańskim a islamskim ten drugi pod wieloma względami będzie silniejszy.
Dziś wyznawcy Allacha zarzucają chrześcijanom niewierność własnym zasdom religijnym nie bezpodstawnie. Dziś w świecie chrześcijańskim dominuje jawna kontestacja cnót, dawna hipokryzja ma się dobrze udając, że cnót przestrzega zaś sama cnota jest tłamszona i spychana na margines. Taka zmiana proporcji trwała dłuższy czas i była możliwa nie tylko z powodu naporu wrogich sił zewnętrznych. Upadek całości ma źródło w wykruszaniu pojedynczych części, drobnych elementów a później całych podzespołów. To właśnie nasze i naszych rodziców, dziadków i pradziadków słabosci, grzechy i grzeszki składają się na kolaps całości. Drobne zaniechania, lenistwo umysłowe, brak zainteresowania dobrem wspólnym, niechęć angażowania się, liczenie na innych albo na państwo, alkoholowe ucieczki od rzeczywistości i bierne godzenie się na różne opresje z jednej strony a krótkowzroczność egoistycznych ambicji, głupota, mściwość i brak solidarności z drugiej choć nie decydujące miały i mają wielki udział w powstaniu status quo. A przecież to co wymieniłem to nie wszystkie cechy bo dodać można wiele innych jak chociażby gotowość sprzedania bliźniego za niewielkie pieniądze wynikająca z nie tylko z nieugruntowanej moralności ale niskiej, własnej samooceny wynikajacej z różnych kompleksów.
Używając dla odmiany sportowej nomenklatury zamiast złożeczyć przeciwnikowi wypadałoby okazać mu szacunek i przyznać się, że kiepsko przygotowaliśmy się do turnieju, że trenowaliśmy mało, a o taktyce w grze wiemy bardzo niewiele. Jeśli istnieje jeszcze jakaś szansa na rewanż należałoby dokładnie rozpracować metody działania, trening i taktykę przeciwnika, wprowadzić podobne u siebie ulepszajac co tylko się da ale ponad wszystko trzeba się brać ostro do trenowania (do pracy) z poświęceniem większym niż czyni to przeciwnik i nie bez wyrzeczeń. Przydałby się jeszcze psycholog, który wzmocniłby nasze poczucie wartości i wiarę w zwycięstwo i oczywiście czas. Potrzeba czasu. W sporcie wygląda to stosunkowo prosto, życie i nasze położenie jest o wiele bardziej skomplikowane i trudniejsze a przeciwnik dążąc do zupełnego zwycięstwa może nie pozwolić nam pozbierać zespół do kupy, nie da nam na to czasu…
Pozostaje jeszcze tylko wiara w cud, w szczęście, które czasami się przecież zdarza i które może uda się wymodlić u Pana Boga jeśli tylko wystarczy nam samozaparcia do prawdziwej modlitwy.