Ogłoszono niemal triumfalnie, że w rankingu posłów PE ogłoszonym przez „Politico” znalazło się w pierwszej czterdziestce „aż” dwóch Polaków.
Wprawdzie w porównaniu z Niemcami mającymi 17 miejsc lub Anglikami, bodajże 15, jest to niezbyt dużo, ale autorzy informacji uznali, że i tak jest to warte odnotowania, zostaliśmy bowiem zauważeni.
Powstaje tylko pytanie: -jaki rzeczywisty wpływ na politykę europejską mają wymienione osoby?
Obawiam się, że z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością – odpowiedź brzmi: – ż a d e n!
Podobnie zresztą jak i cała ta instytucja, którą reprezentują.
Cel istnienia tego z przeproszeniem „parlamentu” jest tylko jeden: a mianowicie przygotować mentalnie ludy „unijne” do jawnego powołania jedynego państwa na obszarze podległym unijnej administracji.
Jakie to będzie państwo nie trudno sobie wyobrazić, a niektórzy twierdzą, że ono już istnieje, tylko że nie wszyscy o tym wiedzą łudząc się pozorami państwowej suwerenności.
Suwerenność zachowuje w znacznej mierze Wk Brytania korzystając ze swego położenia geopolitycznego i znacznej niezależności gospodarczej od kontynentu europejskiego.
Niemcy nie mają takiej niezależności, ale posiadają kolosalną przewagę nad pozostałymi członkami UE zarówno w wymianie bezpośredniej jak i w globalnej akumulacji środków.
Nie muszą podkreślać swojej przewagi, ale nie byliby Niemcami gdyby nie okazali, kto rządzi na tym folwarku. Najpierw wbrew ustanowionemu przez siebie prawu unijnemu ustalili, że prawo unijne ich nie obowiązuje bezpośrednio, a jedynie za akceptacją niemieckich organów ustawodawczych.
Ponadto zaś ograniczyli możliwości rozwoju wszystkich krajów poza Niemcami, które praktycznie nie są krępowane żadnymi restrykcjami.
Miałem możliwość pisania o tym zarówno w odniesieniu do produkcji rolnej i przemysłowej, a szczególnie do perfidnie obmyślanych ograniczeń w emisji produktów spalania.
W tych okolicznościach znaczenie polityków w skali wszystkich krajów zapędzonych do UE układa się zupełnie inaczej aniżeli wynika to z formalnie pełnionych funkcji.
Najlepszym tego przykładem jest osoba nr. 1 czyli przewodniczący, lub jak kto woli „prezydent” Unii – każde dziecko wie, że jest to tylko figurant.
Może zatem przewodniczący KE, czyli „premier” tego unijnego rządu ma jakieś poważniejsze znaczenie?
Można się zgodzić, że znaczy coś więcej niż „prezydent”, ale przecież jest tylko wykonawcą poleceń rzeczywistych władców, lub tylko ich przedstawicieli.
Z obserwacji zdarzeń politycznych można wysnuć wniosek, że pierwszą osobą w UE jest kanclerz Niemiec. Obecnie tę funkcję pełni Angelica Merkel, której kariera polityczna zawiera tak wiele, najłagodniej mówiąc, -niejasności, że aż trudno uwierzyć w jej osobiste władztwo.
Nigdy nie była przywódcą politycznym na skalę Adenauera, lub Willy Brandta, a jej awanse wynikają z nieukrywanego protekcjonizmu. Intelektualnie i moralnie prezentuje się bardzo przeciętnie i daleko jej do osobowości Thatcher, do której jest porównywana.
Ten stan wiernej wykonawczyni cudzych poleceń powoduje, że działa nawet wbrew własnym osobistym interesom, jako polityka. Przykładem jaskrawym jest sprawa „imigrantów”, ale też jej zachowanie w sprawie stosunków z Rosją wskazuje, że nie stać ją na wykorzystanie okazji nie tylko dla pożytku całej UE z Niemcami włącznie, ale nawet dla zbudowania własnej pozycji, jako niekwestionowanego przywódcy Europy.
Wygląda wyraźnie na to, że jest tylko reprezentantką sił sterujących biegiem wypadków i że w razie jakiegokolwiek odchylenia od nakazanej linii będzie bez trudu wymieniona na kogoś o podobnym wymiarze.
Wystarczy uchylić rąbka tajemnic z przeszłości.
W tym przypadku sięgnięto do najwspanialszych wzorców ustroju, w którym dyrygowano ludźmi za pomocą „teczek”.
Jako osobę nr. 2 można wymienić, ale to już z dużym dystansem – prezydenta Francji.
Ten urząd zawdzięczając de Gaulle i jego znajomości polskiej konstytucji z 1935 roku nabrał poważnego znaczenia. Niestety poza inicjatorem i jego bezpośrednim następcą Pompidou obsada obsuwała się w miarę upływu czasu coraz niżej, ażeby w ostatnich wydaniach sięgnąć dna.
Francja mogła utrzymać wiodącą rolę w Europie z pożytkiem nie tylko dla siebie, ale też i dla całego kontynentu, niestety z własnej winy stoczyła się na pozycje podporządkowane niemieckiej hegemonii.
Formalnie „kupiono” ją za miskę soczewicy w postaci dotacji rolnych, do których Niemcy dokładają się niewielką zresztą kwotą około 10 mld euro rocznie.
Jednakże nie to jest przyczyną upadku Francji, zafundowała go sobie sama pozwalając na tak gruntowne przemieszanie własnego społeczeństwa, że prawdziwi Francuzi związani ze wspaniałym historycznym dziedzictwem tego narodu, stali się mniejszością we własnym kraju.
Odrębną i niewątpliwie silną pozycję w UE posiada premier brytyjski, ale też i naród angielski nie uległ tak dalece posuniętemu rozkładowi jak Francuzi i stać go na niezależność.
W swoim czasie, kiedy rządziła we Włoszech chrześcijańska demokracja premier Włoch był również czołową postacią w tym układzie. Pamiętam moją rozmowę z ówczesnym premierem włoski Andreottim, który podkreślał, że dopóki on jest to będzie walczył z niemiecką hegemonią w Europie.
Niestety Włochy przez rozbicie chadecji zostały pozbawione siły zdolnej do przeciwstawienia się Niemcom, a rządy Berlusconiego miały wymiar tragifarsy.
W ten sposób unijne „pole bitwy” zostało oczyszczone i oddane w ręce zwycięscy, który zmierza do uczynienia zeń bezwolnego tłumu, zdemoralizowanego i dającego się łatwo kupić za byle co.
Ten cel byłby już osiągnięty gdyby nie ogniska oporu, z których dotychczas najbardziej spektakularnym były Węgry, ale już takie zaczyna się rodzić w Polsce, a w ślad za nią pójdą zapewne i inni z krajami włączonymi w XXI wieku na czele.
Na podstawie zasygnalizowanych objawów można liczyć też na odrodzenie i innych narodów z Włochami i Francuzami włącznie.
Dla skuteczności tych działań niezbędne jest odrzucenie wszelkich masek, udawania że jesteśmy posłuszni wobec niszczycielskiej aktywności władz unijnych, a przede wszystkim ogłoszenie programu wyzwolenia Europy i obrony jej kulturowego dziedzictwa.
Jeden komentarz