Radziejewski: Wolność zgromadzeń
07/06/2012
559 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
Eksperci Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w przekazanej niedawno sejmowym komisjom opinii nie zostawili suchej nitki na prezydenckim projekcie ograniczenia wolności zgromadzeń, popieranym przez koalicję PO-PSL.
Po pierwsze, skrytykowali przepisy traktujące manifestacje w tym samym miejscu i czasie jako z definicji zagrażające bezpieczeństwu, wskazując, że takie założenie daje podstawy do poważnych nadużyć. Po drugie, za niezasadne ograniczenie uznali wydłużenie z 2 do 6 dni wyprzedzenia, z jakim organizator musi zgłosić demonstrację, uznając, że utrudni to reagowanie na bieżące wydarzenia polityczne. Po trzecie, nałożenie na organizatora dodatkowych obowiązków, w tym zwłaszcza obciążenie go większą odpowiedzialnością karną za ewentualne ekscesy, ocenili jako niezgodne z prawem międzynarodowym i niebezpieczne z punktu widzenia wolności zgromadzeń. Po czwarte, skrytykowali przepisy umożliwiające rozwiązanie demonstracji, gdy „małe grupki uczestników zgromadzenia zachowują się agresywnie”. Po piąte, wskazali, że wprowadzenie 24-godzinnego terminu odwołania od zakazu zgromadzenia de facto uniemożliwia skorzystanie z tego prawa, bo daje za mało czasu na odwołanie się do sądu.
Ten skandaliczny projekt zmiany przepisów o zgromadzeniach jest odpowiedzią Bronisława Komorowskiego wraz z resztą panującego obozu na rozróby podczas zeszłorocznego Marszu Niepodległości. Prezydent zapowiedział go już w dwie godziny po incydentach, a w ciągu dwóch tygodni przygotował, zgodnie z sugestiami Hanny Gronkiewicz-Waltz. To legislacyjny blitzkrieg. Tak nagła ingerencja w fundamentalne prawo obywatelskie, które zapewniają dotychczasowe przepisy o zgromadzeniach, z pominięciem w dwójnasób potrzebnej w takiej sytuacji debaty, musi rodzić podejrzenia o zamiar wykorzystania głośnego wydarzenia jako pretekstu do ograniczenia naszej wolności. Szczęśliwie, czy to – paradoksalnie – z powodu niewydolności Sejmu, czy też z platformianej chęci odczekania, aż sprawa przycichnie, projekt Komorowskiego jest dopiero w drugim czytaniu. Jest więc wciąż cień szansy na jego odrzucenie w całości.
Dotychczas PO ignorowała – płynącą i z prawa, i z lewa – krytykę projektu przez publicystów, opozycji i organizacji pozarządowych, dokonując jedynie kosmetycznych zmian odblokowujących możliwość maszerowania z pochodniami i zasłaniania twarzy. To skądinąd typowe dla kompradorskiej, postkolonialnej władzy: głosu nielubianych tubylców się nie słucha, w końcu wszelkie projekty modernizacyjne w zacofanym kraju muszą być forsowane wbrew, z definicji przeciwnemu wszelkiemu rozwojowi, tłumowi autochtonów.
W tym kontekście miażdżąca krytyka ze strony światłej, strzegącej europejskich standardów praw człowieka instytucji, za jaką uchodzi – zwłaszcza w oczach panujących w Polsce kompradorów – OBWE, jest dla władzy dużo twardszym od utyskiwań ludności miejscowej orzechem do zgryzienia. Bo dla postkolonialnej elity nie ma nic psychologicznie i propagandowo trudniejszego niż cofnięcie uznania ze strony zewnętrznych centrów dystrybucji szacunku.
Oczywiście, opinia OBWE w jednej sprawie jeszcze takim cofnięciem uznania nie jest. Daje jednak tubylcom potężny argument przeciwko władzy, z którego jak na razie niestety nie korzystają. Dziwi to tym bardziej, że polityczna reprezentacja autochtonów, którą stara się być PiS, odkryła już jakiś czas temu przy okazji śledztwa smoleńskiego, że na rząd Donalda Tuska najskuteczniej naciska się właśnie z zewnątrz, poprzez opinie zagranicznych ekspertów i instytucji.
Tymczasem walki z niebezpiecznym projektem ograniczenia prawa do zgromadzeń nie wolno odpuścić. Bo, po pierwsze, sam w sobie dotyka jednego z najbardziej newralgicznych obszarów naszej obywatelskiej wolności. Po drugie, wpisuje się w ciąg inicjatyw i procesów (obok rosnącej inwigilacji czy koncesjonowania mediów, by przywołać tylko dwa powszechnie znane) stopniowo, po cichu podkopujących naszą wolność i sprawiających, że atmosfera w Polsce robi się coraz bardziej duszna.
Tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” w dniu 03.06.2012