Wbrew polityce polskich władz zainteresowanie historią nie maleje. Dobitnie świadczy o tym ilość tytułów poświęconych wyłącznie tematyce historycznej wydawanych nawet w przypadku, gdy tytuł „macierzysty” ma regularną rubrykę historyczną. Na marginesie rzeczowej debaty coraz większą popularnością cieszą się publikacje określane mianem historii alternatywnej tudzież historical fiction.
Głównym problemem w przypadku takich publikacji jest traktowanie ich jako głosu w dyskusji historycznej. To błąd – termin „historia” odnosi się bowiem do wydarzeń, które miały miejsce, a jako nauka – badaniem tego, co się wydarzyło. Ale nie tego, co mogło się wydarzyć! To czyste spekulacje, choć niewątpliwie część z nich można uznać za wielce prawdopodobne. Niemniej nie zmienia to w niczym faktu, że nadal mamy do czynienia z fantastyką a nie nauką.
Zwolennicy tego typu dyskusji ostatnio szczególnie upodobali sobie okres II wojny światowej i decyzje władz Polskich. Po konwencję historical fiction jakiś czas temu sięgnął Piotr Zychowicz publikując „Pakt Ribbentrop – Beck”. Warsztatowi badawczemu Zychowicza trudno cokolwiek zarzucić. Warto jednak zwrócić uwagę na pewien przytoczony przez niego argument. Otóż na podstawie analizy stosunków polsko – niemieckich stwierdza on, całkiem słusznie, że przyjęcie paktów z Francją i Wielką Brytanią w 1939 r. zmieniło kurs niemieckiej polityki o 180 stopni.
Dlaczego przyjąć, że podpisanie paktu Ribbentrop – Beck nie wpłynęłoby na politykę Wielkiej Brytanii, która wedle Zychowicza miałaby tak czy siak przystąpić do wojny przeciwko Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, co w efekcie przesądziłoby o klęsce Niemiec? A jak wtedy zareagowałby Stalin? Jaki kurs objęłaby polityka USA? Przecież od tych pytań nie można uciec. UK nie była gotowa do wojny. ZSRS był przygotowany do wojny zaczepnej. Hitlerowi chodziło głównie o rewizję traktatu wersalskiego i uzyskanie przestrzeni życiowej na wschodzie, więc nie miał podstaw do wypowiadania wojny Anglii. Stalinowi z kolei chodziło o „światową rewolucję proletariatu” podpartą bagnetami krasnoarmiejców. Churchill z kolei chciał za wszelką cenę uniknąć zaangażowania Anglii w wojnę, a jeśli już się nie da – ograniczyć je do minimum. Pokazał to zresztą w Teheranie i Jałcie. I nie tylko on.
A skoro już jesteśmy przy temacie wybuchu wojny – jeśli oskarżamy polskich polityków o nieudolność i krótkowzroczność, to spróbujmy rozważyć inną alternatywę – Francja przyjmuje propozycję Piłsudskiego i w 1933 r. prewencyjnie wespół z Polską najeżdża Niemcy odsuwając Hitlera od władzy. I co dalej? W krótkiej perspektywie można spekulować z dużą dozą prawdopodobieństwa, ale czym perspektywa dłuższa, tym prawdopodobieństwo mniejsze.
Inny przykład, akurat na czasie. Powstanie Warszawskie. Krytycy z niezachwianą pewnością podkreślają, że gdyby nie zryw 1 sierpnia 1944 r. Warszawa nie zostałaby zburzona, ludzie by przeżyli i mogli działać na rzecz wyzwolenia spod sowieckiej okupacji. No dobrze, ale skoro przyjmujemy taką koncepcję, dlaczego odrzucić inną – że Warszawa i tak zostałaby zniszczona jako ważny węzeł komunikacyjny? Wszak Hitler jak i Stalin doskonale wiedzieli jak ważne jest zaopatrzenie wojsk prowadzących walki z użyciem czołgów, lotnictwa, artylerii itd. Ten pierwszy przekonał się o tym szczególnie boleśnie pod Stalingradem.
Mało tego – ta koncepcja ma więcej słabych punktów. Zakłada, że Stalin tolerowałby działalność konspiracyjną polskich organizacji niepodległościowych. Abstrahuje od faktu, że w trakcie II wojny światowej i po jej zakończeniu udowodnił, że gotów jest zwalczać je równie (a może i bardziej) bezwzględnie, jak narodowych socjalistów. I jest w tym wyjątkowo skuteczny. Stawiając hipotezę o roli polskiego niepodległościowego podziemia po wojnie warto zastanowić się, dlaczego Polskie Państwo Podziemne rozwinęło się wyłącznie pod okupacją niemiecką, ale pod sowiecką nigdy nie wyszło poza powijaki? I pamiętać o tym, jakie perspektywy mieli żołnierze AK pod okupacją sowiecką – to wiadomo było co najmniej od zajęcia przez Armię Czerwoną Wilna i Lwowa.
Po wtóre autorzy tej koncepcji pomijają jeden istotny fakt – obaj socjalistyczni przywódcy nie kierowali się względami militarnymi, ale przede wszystkim – ideologicznymi. Dlatego Niemcy po dokonaniu rzezi ludności cywilnej i zrujnowaniu miasta opuścili Warszawę bez walki. Dlatego też Stalin celowo wstrzymywał ofensywę i twierdził, że w Warszawie nic się nie dzieje, a gdy doszły go słuchy o rokowaniach w sprawie zakończenia walk – nagle się zgodził na udostępnienie lotnisk alianckim samolotom ze zrzutami dla walczących. Nie czas i miejsce tu na szerszą analizę, ale zainteresowanych tematyką odsyłam do kapitalnej książki rosyjskiego historyka Nikołaja Iwanowa „Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy” (2010), który swoje rozważania oparł na sowieckich dokumentach, do których miał lepszy dostęp niż polscy badacze.
Osobiście jestem przeciwny twierdzeniu, że tworzenie historii alternatywnej jest wartością samą w sobie. Raz, że w dziejach Polski jest wiele „białych plam”. Dwa, że nader często równają one katów z ofiarami.
Nie znaczy to, że nie należy dyskutować o historii. Wręcz przeciwnie – należy analizować decyzje i wyciągać wnioski, np. na ile możemy liczyć na sojuszników? Ale nich to będzie dyskusja oparta na faktach, a nie przypuszczeniach. Interesującym głosem w tej dyskusji może stać się film „Powstanie Warszawskie” w reżyserii Jana Komasa. To pierwszy na świecie tego typu film fabularny w całości zmontowany z materiałów dokumentalnych, z powstańczych kronik. Dostępny w internecie zwiastun robi niesamowite wrażenie. Premiera już wkrótce. Nie mogę się doczekać.