Bez kategorii
Like

Psy do wynajęcia

27/11/2012
566 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
no-cover

Najemni komandosi, strażnicy i konwojenci to światowy biznes, który nie tylko szybko rośnie, ale także zmienia swój cel i charakter.

0


 

Według danych ONZ tylko w ciągu ostatnich 10 lat biznes wynajmowanych prywatnych żołnierzy i oddziałów rozrósł się z niewielkiej wyspecjalizowanej niszy do rozmiarów ogromnego światowego sektora ocenianego na 100 miliardów $. Kiedy we wrześniu spalono w Libii budynek amerykańskiego „konsulatu” (w rzeczywistości ośrodka rekrutacyjnego islamskich rebeliantów) w Benghazi w Libii, natychmiast wynajęto brytyjską firmę Blue Mountain do zaprowadzenia porządku i ochrony wojskowej. Kiedy kilka tygodni później oddziały Unii Afrykańskiej przystąpiły do oczyszczania południa Somalii, głównie portu Kismayo, z band terrorystycznej islamskiej milicji Shabab, do zadania tego przygotowała je prywatna firma wojskowa z RPA, która je także wsparła w decydujących starciach. W Iraku i Afganistanie rząd USA zatrudnia ponad 20.000 najemnych żołnierzy z prywatnych firm, głównie do ochrony obiektów i konwojów, ale także do akcji przeciwko miejscowym grupom zbrojnym.

Rozwój tego sektora jest finansowany przede wszystkim przez zamożne rządy zachodnie, które chcą w ten sposób ograniczyć polityczny koszt awantur militarnych w różnych częściach świata. Sami najemnicy też zresztą pochodzą głównie z tych krajów. Przynajmniej 70% „psów wojny” to dziś firmy brytyjskie i amerykańskie. Obecnie, w miarę jak wielkie konflikty ostatniej dekady (Irak, Afganistan) wydają się przygasać, zainteresowanie prywatnych armii i armijek przesuwa się na sektor wielkich firm prywatnych działających w niestabilnie politycznych miejscach w Trzecim Świecie.

Bardzo wyraźnie widać to na przykładzie amerykańskiej firmy Academi, prawdziwego giganta w tym biznesie. Zanim wytoczono jej sprawę o zamordowanie 17 cywilów w Iraku w roku 2007, nosiła mniej idiotyczną, ale dziś złowrogą nazwę Blackwater. Potem, aby zatrzeć złe wrażenie i ślady nazwała się XE Services i dopiero obecnie – Academi. Zachowała się zatem tak, jak Icek Rappaport, który najpierw zmienił nazwisko na Kowalski, a obecnie nazywa się Nowak, bo jak go zapytają, jak nazywał się przedtem, to powie, że Kowalski. Ponad 90% zamówień tej firmy pochodzi jak dotąd od rządów, rzecz jasna głównie z Waszyngtonu, ale Academi przygotowuje się obecnie na to, że w niedalekiej przyszłości połowa jej obrotów to będą usługi dla firm. Wśród najbardziej obiecujących kontrahentów, z którymi już prowadzi się wstępne rozmowy, są firmy górnicze i energetyczne, w tym przesyłowe i rurociągowe, oraz sieci międzynarodowych hoteli. Jeszcze w tym roku Academi otworzą własny nowy ośrodek szkoleniowy z poligonem o powierzchni „kilku tysięcy akrów”, prawdopodobnie gdzieś we wschodniej Afryce.     

Ponieważ rynek szybko się otwiera i rośnie, swego udziału szukają w nim także firmy spoza kręgu zachodniego. Kiedy w styczniu tego roku w Południowym Sudanie uprowadzono grupę chińskich robotników drogowych, dla ich uwolnienia wysłano chińską grupę zbrojną z firmy ochroniarskiej. Mająca swą siedzibę w Pekinie firma Shandong Huawei Security Group twierdzi, że wynajmuje już ponad 100 strażników na kontrakty zagraniczne i ostatnio nawet stanęła do kontraktu wojskowego w Iraku. W Angoli, gdzie dziś już mieszka i pracuje ponad 260.000 Chińczyków, przed bandytami chronią ich prywatne firmy wojskowe, zwłaszcza właśnie chińskie. Na rynku pojawiły się również osobne firmy etniczne, które budują sobie odpowiednią reputację wojskową, np. Gurkhowie lub Filipińczycy.

Ponadto wielkie firmy łatwo rozmnażają się w małe firmy lokalne. Zwykle zresztą,  gdy wchodzą na nowy rynek od razu zatrudniają miejscowych jako podwykonawców.  Po przeszkoleniu i wykonaniu swoich zadań, tacy podwykonawcy szybko hardzieją, nie dają sobie odebrać broni i kiedy ta pierwsza robota się kończy, miejscowi kondotierzy sami zakładają własne firmy wojskowe do wynajęcia. W czerwcu grupa obserwatorów ONZ namierzyła w Somalii prywatną jednostkę antypiracką, która należała do najlepiej uzbrojonych grup w tym rejonie. Okazało się, że założył ja Erik Prince, były szef wspomnianej, a niesławnej firmy Blackwater.

Małe i nieformalne grupy wojskowe mogą wkrótce stanowić poważny problem. Są one do wynajęcia przez tego, kto im zapłaci najwięcej. Może to być zaborcza firma naftowa albo sfrustrowany despota, jak w klasycznym scenariuszu Forsytha. Nawet Sean McFate, ekspert z amerykańskiego National Defence University, który śledzi to zjawisko i najogólniej traktuje je z aprobatą, dostrzega problem dalekosiężnych skutków działania takich armii, np. w Afryce. Podobnie jak kondotierzy w XVI-wiecznej Europie, bandy najemników na usługach bogatych mocodawców mogą  przystąpić zwłaszcza tam, na Czarnym Lądzie, do ponownego wyznaczania stref wpływu i wycinać sobie własne, co atrakcyjniejsze kawałki terytoriów, spychając resztę ludności na ziemie gorsze, w rodzaju plemiennych rezerwatów lub bantustanów.   

Pilnym zadaniem wydaje się zatem wprowadzenie jakichś ogólnych reguł to tego bardzo niesfornego i rozdrobnionego sektora. Ted Wright, obecny szef Academi, zapewnia, że po aferze Blackwater, kierownictwo firmy zostało całkowicie wymienione i że obecnie wszyscy podwykonawcy lokalni podpisują z firmą zobowiązanie do przestrzegania reguł zachowania oraz poddania się stałej kontroli. Kilka krajów, łącznie z Chinami, podpisało tzw. Dokument Montreux, będący dobrowolnym kodeksem postępowania żołnierzy i oddziałów najemnych.

Jednak samoregulacja może być niewystarczająca w biznesie, gdzie konkurencja szybko narasta i toczy się zażarta walka o przetrwanie. Pojawił się pomysł, aby prywatnym armiom zabronić podejmowania się zadań, które lepiej przystoją armiom konwencjonalnym. Niektórzy uważają, że także rządy powinny narzucić ograniczenia swoim obywatelom w zaciąganiu się do zbrojnych firm za granicą. Ustanowienie takich reguł w skali międzynarodowej może okazać się jednak bardzo trudne. Prędzej uda się wprowadzić reguły korporacyjne dla takiego sektora, narzucając już samym potencjalnym klientom obowiązek wynajmowania tylko firm certyfikowanych i prawnie rozliczalnych. Ostatnio pojawił się postulat, aby taką certyfikacją i dawaniem przykładu jako klient zajęła się ONZ. Wszyscy zdają sobie bowiem sprawę, że kondotierstwo i psy do wynajęcia to zjawisko niebezpieczne, które łatwo może wymknąć się spod kontroli.

 

Bogusław Jeznach

 

Dodatek muzy:

Słuchamy utworu z Cafe del Mar pt. „I Hope That Yesterday Never Comes”

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758