Psu Negs’owi wydawać codziennie po dwa funty wyborowego befsztyku, jako nagrodę za przysługę wyświadczoną drodze żelaznej…
Kilka historii o pieskach obdarzonych niezwykłą inteligencją…
Pies zawiadowca
Na maleńkim przystanku kolei Pacifique w wąwozie niegościnnych Gór Skalistych Ameryki żył pies, który w roku 1900 za swoje zasługi dla kolei został wciągnięty na jej etat.
Kasztanowy seter o imieniu Negs był własnością miejscowego dozorcy, zwrotniczego i naczelnika posterunku w jednej osobie. Piesek od małego wykazywał niezwykłą przenikliwość i roztropność. Nadzwyczaj uważnie śledził czynności swojego pana i je naśladował. Gdy pan stał z flagą i przyjmował pociąg, pies siadał słupka koło niego. Wkrótce zaczął wyręczać swojego pana i nocą przyjmował pociągi trzymając w pysku latarnię. Nauczył się również na odpowiedni sygnał przekładać strzałkę zwrotnicy.
Pod koniec listopada 1900 roku spadł w nocy lekki śnieg z deszczem a nad ranem przyszedł silny mróz. Dozorca wypuścił psa, by ten jak zwykle obsłużył nadjeżdżający pociąg, ale tory przymarzły do siebie i pies nie był w stanie przełożyć zwrotnicy. Słysząc, że pociąg jest już w pobliskim wąwozie, chwycił w pysk czerwoną flagę i pobiegł na jego spotkanie. Maszynista, gdy spostrzegł siedzącego psa z czerwoną flagą w pysku, myśląc, że wysłał go zawiadowca , dał kontrparę i zahamował przed psim nosem. Pociągiem tym podróżował jeden z dyrektorów kolei. Gdy sprawa się wyjaśniła, wszyscy byli niezmiernie zdumieni, że uniknęli katastrofy tylko dzięki niezwykłej przytomności umysłu zwierzaka.
Niebawem dozorca otrzymał z Denver następujący telegram: „Denver 25 listopada 1900 roku. Psu Negs’owi wydawać codziennie po dwa funty wyborowego befsztyku, jako nagrodę za przysługę wyświadczoną drodze żelaznej i co tydzień składać o nim raporty. Dyrektor T.G. Sers.”
(Łowiec Polski, Nr 5/1902 i 6/1902.)
Rywale
W Donaghaden w hrabstwie Down w Irlandii spacerujący nad brzegiem morza byli świadkami ciekawego widowiska. Pies rzeźnicki (prawdopodobnie rottweiler) i nowofundland postanowiły stoczyć ostateczną i rozstrzygającą walkę o przywództwo. W walecznym zacietrzewieniu sturlały się w pewny momencie z nabrzeża prosto do wody. Nowofundland jako rasowy pływak sprawnie dopłynął do brzegu urwiska i wydostał się na ląd. Gorzej było z drugim psem, gdyż morze za sprawą prądu odpychało go a brzeg był bardzo stromy. Nowofundland, gdy spostrzegł, że jego rywal tonie wskoczył do wody i uchwyciwszy zębami za obrożę wyciągnął biedaka na ląd. „Wzruszająca była scena, kiedy rzeźnicki pies po przyjściu do sił, byłemu nieprzyjacielowi lizał łapy i przymilaniem starał się okazać wdzięczność za uratowane życie.”
( Łowiec Polski, Nr 13/1903)
Dzielny towarzysz
W Monkowitz pod Zesising zginęły pewnego pięknego poranka dwa jamniki. Jeden był własnością nadleśniczego a drugi należał do jego praktykanta. Poszukiwania nic nie dały. Zdziwił się wielce praktykant, gdy po 8 dniach ujrzał przed swoim domem wychudzonego jamnika swojego szefa. Chciał go odprowadzić do domu, ale ten szczekaniem i łaszeniem się zapraszał go do pójścia jego śladem. Poszedł młody leśnik za psem, który w pewnym momencie zatrzymał się przed jamą borsuczą. Tu zaczął szczekać i skakać. Praktykant rozkopał jamę na tyle na ile mógł i zawoławszy „Astor do nogi”, spostrzegł wyczołgującego się ostatkiem sił swojego ulubieńca. Prawdopodobnie borsuk, po silnej utarczce z dwoma psami, zagrzebał wejście i psy znalazły się w więzieniu. Po 8 dniach udało się odkopać i wyczołgać temu, który był bliżej wyjścia. A ten zorganizował pomoc dla przyjaciela.
(Łowiec Polski, Nr 13/1903)
Dozgonna przyjaźń
Na pewnym probostwie w okręgu berneńskim w Szwajcarii wydano wyrok śmierci na starą kotkę. Wydelegowani chłopcy wrzucili worek z kotką do rzeki Aar. Zdziwieni byli wszyscy, gdy niebawem na probostwie zjawiła się zmoczona kotka w towarzystwie zmoczonego psa. Okazało się, że pies wyciągnął worek z wody, przegryzł sznurek i oswobodził swoją wieloletnią towarzyszkę zabaw. Wobec niezwykłej szlachetności psiego czynu kotka została ułaskawiona.
(Łowiec Polski 23/1903)
Nauczycielka
Siedzimy sobie z naszymi psami na skraju placu z torem aglity i czekamy na pokazy. Na plac wpada sunia border collie. Rozgląda się chwilę, podbiega do Rejsa, chwyta smycz i fru przez palisadę, potem płotki, kładka, znowu palisada. Ona lekka, szybka, skoczna, zwinna. On masywny i ciężki, w pierwszym momencie totalnie oszołomiony. Potulnie robił to, co jego przewodniczka. Jednak w pewnym momencie naga siła zwyciężyła subtelną inteligencję, piesek otrzeźwiał, zrobił w tył zwrot i teraz on pociągnął ją prosto do… stawu.
Spojrzenie na wspólczesnosc przez pryzmat historii mojej wielkopolskiej rodziny.