Kiedyś dawno, gdy byłem jeszcze małym chłopcem, będąc w cyrku oglądałem występy z małpami. Bardzo mi się podobało.
Były takie posłuszne, wykonywały wszystkie polecenia pani, która znajdowała się z nimi na arenie. Mało tego, zauważyłem nawet, że te małpy, które w danej chwili nie występowały, przytulały się do tej kobiety, i można by rzec, okazywały jej jak gdyby miłość.
Ale wróćmy do tych małp, i do tego skąd i dlaczego taki tytuł mego felietonu. A więc, jak już wspominałem podczas prac poznałem swoich „cyrkowych” rówieśników, była wśród nich rok starszą ode mnie Wika, razem przenosiliśmy liny i drabinki z przyczepki pod namiot, a tam już technicy montowali je do cyrkowych masztów. Wikę obserwowałem także podczas prób, kiedy balansowała na linie pod kopułą cyrku, gdy „huśtała się” na jednej huśtawce i „przeskakiwała” na drugą, którą puszczał jej taki jeden pan stojący wysoko na drążku. Tak to wówczas odbierałem. Jak się później okazało, były to ćwiczenia na trapezie, prawdziwe imię miała Wiktoria.
Kiedy wychodziłem z przedstawienia spotkałem właśnie Wikę, zapytała jak mi się podobało, miałem problem, zacząłem paplać jak najęty, podobało mi się prawie wszystko, poza gościem, który długim kijem zakończonym jakimś ostrym hakiem kłuł od czasu do czasu lwy. W pewnym momencie przerwała mi, i zapytała a jak ci się podobał występ mojej mamusi z małpkami. No i tutaj dopiero się zaczęło, przecież to było to, co mi się najbardziej podobało. Rozmawialiśmy długo, zadawałem wiele pytań, Wika odpowiadała, było wesoło śmialiśmy się, a w zasadzie najczęściej śmialiśmy się z mojego zdziwienia rzeczami, które dla Wiki były oczywiste, a dla mnie niekiedy graniczyły z cudem. W pewnej chwili, a było już ciemno, zauważyłem, że wolnym krokiem podchodzi do nas jakaś kobieca postać z twarzą pomalowaną na biało. Wika nie widziała tej postaci, zbliżała się od strony jej pleców. Zamilkłem, wpatrzony za głowę Wiki, ta schyliła się nad Wika, ujęła ja za głowę i przytuliwszy zapytała: A wam spać się jeszcze nie chce?
Była to mama Wiki, a na twarzy miała maseczkę. Usiadła razem z nami, zapaliła Carmena (och jak ładnie pachniał dym z tych papierosów), i rozmawialiśmy razem.
Dzisiaj po latach przypominam sobie jak przez mgłę ich twarze, głosy i fragmenty naszej rozmowy. Pamiętam dokładnie jeden ze sposobów tresury małp, opisany przez mamę Wiki. Chodzi tutaj o dorosłe małpy, dopiero co przywiezione z jakiegoś naturalnego środowiska do cyrku. A wygląda on mniej więcej tak. Małpy umieszcza się na początek każdą w osobnej klatce, treser, w zasadzie osoba, która później występuje z tymi małpami, opiekuje się nimi od samego początku. Małpy jak ludzie są różne, można by rzec, mają inne charaktery, osobowość, tak jak my są bardziej lub mniej uległe. Niektóre są uparte inne nawet agresywne. Ze wszystkimi idzie sobie poradzić. Każdą można nauczyć posłuszeństwa a nawet miłości. Wystarczy trochę przebiegłości i spostrzegawczości. No i trochę perfidii, obrzydliwej cechy, ale jak bardzo potrzebnej, aby osiągnąć zamierzony cel.
Wchodząc do takiego, odizolowanego pokoju małp w klatkach, zaobserwować można różne ich zachowania, jedne są od początku przyjaźnie nastawione, choć płochliwe. Inne wystraszone zmianą środowiska, zamknięte w sobie. Jeszcze inne nieufne i wręcz agresywne. Co zrobić, aby je zjednać? Na początek nakarmić. Niby proste, ale nie do końca, chcemy przecież, aby małpy były posłuszne i to właśnie nam. Co więc robimy? I tu bywa różnie, najskuteczniejsze jest jednak szybkie „przyporządkowanie” danej osoby do małpy. I tutaj w celu osiągnięcia efektu, niektórzy wykonują rzecz można by rzecz nieludzką. Doprowadza się małpy do głodu. Do takiego pokoju w różnym czasie wchodzą ludzie, oglądają małpy, przechodzą od klatki do klatki zajadając się owocami, które w sposób naturalny dostępne i znane były małpom jako pokarm w ich naturalnym środowisku. Te rozpoznają zapach, kształt jadła, co pobudza jeszcze ich apetyt. Nie karmi się ich w tym czasie, co najwyżej, niby przez przypadek pozostawia się jadło w pobliżu klatek, ale w miejscu gdzie nie mogą tego dosięgnąć. Osoba, treser w tym nie wchodzi jeszcze do pomieszczenia z małpami, ale obserwuje, ich zachowanie z ukrycia. Dopiero po dwu dniach treser wchodzi z pokarmem i podaje je małpom, podaje, ale nie zostawia, aby mogły się najeść. Pokarm dostają tylko te, które podejdą i odbiorą swoją działkę. Treser przemawia do zwierząt jak do dzieci, chwali te, które podeszły, gani te, które są oporne, nie zostawiając im jedzenia. Pierwszego dnia jest jedno karmienie i to takie, aby jedynie zaspokoić w niewielki sposób głód zwierząt. Jak wspomniałem te oporne nie dostają jeść, czyli u nich głód się wzmaga. Przez następne dni znowu chodzą „obcy” ludzie zajadając się, oglądają zwierzęta, wychodzą, przychodzą inni, lecz już teraz o określonej konkretnie godzinie przychodzi treser i karmi małpy, te przyjazne od początku, są radosne, wyciągają łapki po pokarm, dostają go, ale nie od razu, lecz za drobne gesty. Takim gestem jest chociażby przywitanie się, danie się pogłaskać, „zagranie” na wargach.
Co można zauważyć, głód i obserwacja robi swoje, te oporne acz wygłodzone, widząc co się dzieje, zaczynają mądrzeć. Po zachowaniu ich można zauważyć, że ulegają presji pustego brzucha. Niekiedy już po kilku dniach, gdy treser wchodzi, jako pierwsze wykonują całą gamę gestów podpatrzonych u karmionych małp. I tak stopniowo, dzień po dniu treser zdobywa zaufanie zwierząt. Małpy ufając mu zaprzyjaźniają się z treserem i od tego czasu następuje już mozolna, rutynowa praca przygotowująca małpy do występów. Nie będę opisywał szczegółów jak i co, bo tych tak do końca nie znam, lub nie pamiętam. To, co tutaj opisałem także może być niezbyt dokładne. Ale najbardziej utkwił mi w pamięci właśnie ten tak niehumanitarny początek oswajania małp.
W zasadzie nigdy o tym nie myślałem dotychczas, przypomniał mi się dopiero teraz, gdy tak głośnym echem na całym świecie odbiło sie otwarcie przez szefową Związku Wypędzonych, Erikę Steinbach wystawy pod tytułem "Wymuszone drogi – Ucieczka i wypędzenie w Europie XX wieku".To wydarzenie i echo, jakie niesie się po nim do dzisiaj uświadomiło mi jedna rzecz. Przecież Niemcy, w zasadzie całe Niemcy łącznie z rządem niemieckim, traktują nas jak takie tresowane małpy. Nie głodzą nas, co prawda, ale robią gorszą rzecz. Nas ludzi Polaków myślących przecież, rozumiejących wiele, traktują jak stado baranów. Rząd niemiecki najpierw poprzez ciche przyzwolenie dopuszcza do powstania kontrowersyjnego dla nas związku, później do zorganizowania wystawy. I za każdym razem w momencie, kiedy po naszej stronie zaczyna się rwetes, krytyka i burza medialna, kiedy media na całym świecie podchwytują i zaczynają podtrzymywać tę burze oraz ukierunkowywać opinię przeciwko nam. Gdy coraz częściej słychać z różnych stron świata słowa krytyki „polskiej fobii” nagle szlachetny rząd niemiecki wyciąga do nas rękę w przyjaznym geście. I my tę rękę przyjmujemy. Tak było, kiedy powstał Związek Wypędzonych. Tak jest i teraz w związku z wystawą, ostatnie doniesienia prasowe to:
(…)*
"Angela Merkel prosi o zrozumienie dla losu Niemców wysiedlonych po wojnie z Polski „Nikt w Niemczech nie podważa winy Niemców za wywołanie Drugiej Wojny Światowej” – powiedziała dzisiaj w Berlinie kanclerz Niemiec, Angela Merkel. Jednocześnie wyraziła ona ubolewanie z powodu wycofania z wystawy Eriki Steinbach polskich eksponatów."
(…)*
(…)*
(…)*
Czyli co na początek jak już mówiłem ciche przyzwolenie, i fałszywie wyciągnięta ręka na zgodę. A po drodze skłócenie polskiego społeczeństwa, wywołanie przez media szerokiej, ogólnoświatowej dyskusji ukierunkowanej na ośmieszenie niepoważnych, zacofanych Polaków nie nadążających za biegnącym czasem i nie umiejących znaleść się w obecnej nowoczesnej europejskiej cywilizacji.
Znaczy, że jesteśmy małpy tak? Niedorozwinięte umysłowo zwierzęta i jak tak dalej pójdzie nikt już w nic nam nie uwierzy. Za parę lat może okazać się, że cały świat będzie pisał jak to my wywołaliśmy II wojnę światową, ze Polskie Obozy Śmierci to były naprawdę Polskie obozy i że to my mordowaliśmy w nich Niemców i Żydów. Tych natomiast, których nie zdążyliśmy zamordować – wypędziliśmy.
Powołane zostanie Ogólnoświatowe Kworum Psychiatryczne i to Kworum oficjalnie ubezwłasnowolni Naród Polski, zamknie się nas w rezerwatach, które powoła Ogólnoświatowa Organizacja Ochrony nad Zwierzętami. Zarząd nad rezerwatami przejmie Unia Europejska i staniemy się największą atrakcją turystyczną następnych stuleci.
Czy to tylko fantazja płynąca z ust sflustrowanego starzejącego się ignoranta? Może tak. Ale jeżeli nie, jeżeli choć cześć słów tego felietonu jest prawda, powiedzmy dość i pomyślmy jak, w mądry i rozsądny sposób pokazać wszystkim tym, którzy nas tak traktują oraz całemu światu, że nie jesteśmy małpami.
Pozdrawiam
Przemysław Kudliński
Artykułz 05-04-2008
* – wykorzystane cytaty pochodzą z artykułu Bartosza Dudka zamieszczonego w Deutsche Welle