Kolejna notka z cyklu opowieści "okazjonalnych", bo z "okazji":) Dłuższy czas nie mogłem złapac "okazji " w kierunku Częstochowy, po jakiejś godzinie, zatrzymał się Lublin z paką. Kierowca, mężczyzna w średnim wieku, ubrany w "służbową" marynarkę sam uchylił drzwi, wszedłem do środka. Za moment już jechaliśmy. Zdawkowe uprzejmości, chwila ogólnopolskiego narzekania na czasy i pytanie jak zawsze: jak tam u was z pracą, czy da się wyżyć? Machnął wolną ręką, mówiąc że szkoda gadać, wszystko dzisiaj to tylko złodziejstwo i bandytyzm. Nikomu nie można zaufać. Na to ja, że zawsze można Bogu, rodzinie i najbliższym przyjaciołom. No i zaczęło się: Dziś prowadził kilkuosobowy zakład w okolicach Częstochowy, dawniej miał spore przedsiębiorstwo zajmujące się, hmm, kiedyś mówiono- wielobranżowe. Łapał […]
Kolejna notka z cyklu opowieści "okazjonalnych", bo z "okazji":)
Dłuższy czas nie mogłem złapac "okazji " w kierunku Częstochowy, po jakiejś godzinie, zatrzymał się Lublin z paką.
Kierowca, mężczyzna w średnim wieku, ubrany w "służbową" marynarkę sam uchylił drzwi, wszedłem do środka.
Za moment już jechaliśmy.
Zdawkowe uprzejmości, chwila ogólnopolskiego narzekania na czasy i pytanie jak zawsze: jak tam u was z pracą, czy da się wyżyć?
Machnął wolną ręką, mówiąc że szkoda gadać, wszystko dzisiaj to tylko złodziejstwo i bandytyzm. Nikomu nie można zaufać.
Na to ja, że zawsze można Bogu, rodzinie i najbliższym przyjaciołom.
No i zaczęło się:
Dziś prowadził kilkuosobowy zakład w okolicach Częstochowy, dawniej miał spore przedsiębiorstwo zajmujące się, hmm, kiedyś mówiono- wielobranżowe.
Łapał zlecenia z "metalówki" i w szybkim czasie wykonywał elementy potrzebne innym prywaciarzom(nieładne słowo, ale mówi wszystko) do produkcji.
Oczywiście, miał wspólnika, z którym na zmianę wykonywał wszystkie prace biurowe, to znów jeździł do klientów, szukał nowych.
Kręciło się.
Mieli dwa służbowe auta, jedno na pokaz, drugie bardziej robocze, trzy Lubliny, halę i park podstawowych obrabiarek.
Chyba za dużo opisałem, jeszcze go poznają:)))
Wszystko przez jakieś dziesięć lat okrzepło, znaleźli swoje miejsce na rynku, pracownicy- sami fachowcy, niezmiennie pracowali od poczatku istnienia firmy, doszło kilku nowych.
Prawie jak rodzina. No właśnie, rodzina-żachnął się mój rozmówca i głęboko westchnął.
Zauważyłem to i wskoczyłem mu w kwestię: niech Pan nie mówi, że wspólnik został Pana szwagrem?
Nie, okazało się , że to szwagier właśnie ostrzegał go przed sprawdzonym, dawnym kolegą – wspólnikiem.
Ale mój rozmówca nie chciał słuchać ubogich krewnych, hołdując zasadzie- z rodziną zero biznesu, lekceważył ostrzeżenia, sądząc że to tylko zazdrość przemawia.
Jakiś czas po tym "złapali" poważne zlecenie na kilkaset tysięcy elementów okuciowych do budownictwa.
Nie będę wdawał się w szczegóły ze znanych względów.
Napiszę tylko, że coś mi zaczęło świtać, skojarzyłem go z… ale o tym za chwilę, pare linijek niżej.
Przestawili park maszynowy na to zamówienie, ściągnęli ludzi na zlecenie, bo kroiły się następne zlecenia od tego klienta.
W grę wchodziły krótkie, dwutygodniowe terminy realizacji zamówień, a tego łącznie z jakością i przestrzeganiem dokumentacji, Chińczycy nie byli w stanie dotrzymać.
Produkcja szła pełną parą, mój rozmówca zakupił materiał, zainwestował w kosztowną budowę oprzyrządowania i….
Wszystko padło w ciągu tygodnia.
Odbiorca najpierw nie odbierał telefonów i faksów, potem przedstawicielstwo w Polsce zamilkło, nie chciało kintaktować się z moim szoferem.
Został z masą surowca, kredytem w banku, ludźmi bez wypłaty, na domiar złego, wspólnik wyjechał akurat na Kanary czy inną Ibizę.
Katastrofa po prostu.
Inne , mniejsze zlecenia nie pozwalały na przeżycie, musiał spłacić zobowiązania, odprzedał za mniej niż pół ceny materiał, sprzedał dwa dostawczaki, a już przyszły wezwania do zapłaty.
Oczyma wyobraźni widział jak komornik zajmuje mu maszyny, halę i wchodzi na hipotekę skromnego domu.
Zdążył przed komornikiem, sprzedał co się dało, pożegnał starych pracowników.
Została mu prawie pusta hala.
Oczywiście, wspolnik zniknął na dobre.
Po około trzech miesiącach wszystko się wyjaśniło.
Jego wspolnik, po cichu założył przdsiębiorstwo importujące tanie, chińskie podróbki ich wyrobów, mając gdzieś zastrzeżenia patentowe i normy i.t.d.
Odbiorca ze Szwecji, mając do czynienia ze znanym nazwiskiem, przyjął kolejne partie towaru, dziwiąc sie że pochodzą z kontenerów z chińskimi "krzaczkami", ale cena zrobiła swoje.
Niestety, w tym wypadku, nieuczciwość popłaciła.
Mój rozmówca wyniósł z tego naukę , że nie nalezy ufać nikomu, sam pilnuje zamówień i obecnie produkuje dla Niemców, którzy bardziej patrzą na jakość produktu.
Jego były wspólnik… ma się dobrze, mam tylko nadzieję, że kiedyś spotka podobnego sobie i rachunki zostaną wyrównane.
I na koniec jedno: trzy lata wcześniej mój ojciec szukał producenta z okolicy, który by wyprodukował w krótkim czasie dwieście pięćdziesiąt tysięcy okuć do belek drewnianych, do Szwecji.
W końcu znalazł- mojego rozmówcę, a to zamówienie stało się jego początkiem końca.
Opowiedziałem mu o tym, uśmiechnął sie :to Pan jesteś synem …………?! Tak! Trzeba było od razu tak mówić!
Okazało się że obaj są serdecznymi kolegami, jeszcze z czasów Pierwszej Solidarności.
Nie czuł wcale żalu, po latach doszedł do wniosku, że i tak przy lada okazji, wspolnik by go przekręcił.
Skoro, jak mówił, przykład z góry idzie, to ile jest winny zwykły Polak?
A potem, nadrabiając drogi ok.piętnastu kilometrów, podwiózł mnie do samej Częstochowy.
Mój Ojciec jest z nim w kontakcie.Wiem ,ze powoli staje na nogi, zatrudnił szwagra i chwali go sobie jako zdolnego i skutecznego handlowca:)
Tomasz Kolodziej,zaprzysiegly kociarz, dzialacz zwiazkowy, pisowiec, zoologiczny antykomunista, co nie znaczy ze nie pogadamy