Życie … Jakie by nie było, to jednak: ŻYCIE! Nie tylko ludzie o tym wiedzą, nie tylko ludzie tak czują, nie tylko ludzie tego pragną – pragną żyć! Mimo wszystko.
Najpierw wiele szczęśliwych lat bycia razem, niezapomnianych przeżyć dawania i brania od siebie nawzajem …
Aż tu "nagle", prawie po 16 latach, nadchodzi czas zmagań. Chwile radości przeplatane smutkiem, zmieniają się w smutek przeplatany chwilami radości. Każda samodzielna czynność daje nadzieję, każda kolejna nieporadność, każda słabość ją gasi. Wiara, że wstawanie co godzinę i częściej, w nocy, choćby tylko po to by ugasić pragnienie, przyniesie zbawienne skutki, wydaje się czymś zupełnie racjonalnym, calkowicie normalnym. A jeśli nawet przychodzi zwątpienie, to natychmiast jest spychane w najdalszy możliwy zakamarek świadomości. Bo … nam … przecież:
Musi się udać!
Ale przychodzi ten dzień, ten wieczór, kiedy wszystkie znaki na niebie i na ziemi mówią, że już nie da się tak dłużej. Wszystko świadczy, że chęć życia jest ogromna, ale (prawdopodobne) cierpienie jest jeszcze większe. Trzeba wyważyć, czy chęć bycia razem może być usprawiedliwieniem, skoro żadna czułość nie łagodzi bólu. I przychodzi to najgorsze, czas podejmowania decyzji. Choć "nic co ludzkie nie jest nam obce", to jednak perspektywa, że wzajemne zaufanie zostanie tym razem pogwałcone … – I co z tego, że "pogwałcone" przez prawa natury!!! Świadomość tego nie przynosi żadnej ulgi. A zawód przecież będzie oczywisty, skoro kolejny wyjazd, kolejna wizyta – dotąd zawsze przyjmowana z ufnością – ma się stać tą ostatnią wizytą … Jak przed wyjazdem choćby delikatnie uprzedzić … by być szczerym do samego końca, by nie zawieść tego zaufania, którym obdarowywaliśmy się przez te wszystkie lata …
Niestety, wszystkie "za i przeciw" stały się na tyle bezwzględne, że:
Decyzja została podjęta:
Jedziemy rano!
A więc już wiemy, że to ostatni wieczorny posiłek …
Pozostanie tylko nocne czuwanie, ze świadomością, że rano trzeba będzie się zebrać.
A tu niespodzianka!
Noc spokojna, jak żadna od wielu tygodni. Ani razu nie trzeba było wstawać!
Przez okno zaczęło zaglądać poranne słońce, ale nie zakłóciło spokojnego, niczym niemowlaka, snu. Godziny mijają, chodzimy na paluszkach, by nie obudzić, by dać się wyspać.
Dać się wyspać??? Można spytać: Po co! Przecież wiadomo, dokąd po przebudzeniu pojedziemy.
Niezbyt się dało. Nastąpiło przebudzenie … prawie normalne. Ostatni łyk domowej wody. Ostatni spacer – jeśli spacerem można nazwać wyniesienie przed dom i pomoc w zrobieniu kilku kroków …
Potem wejście do samochodu po "podnóżku", ułożenie się w miejscu gdzie było tylne siedzenie. W kilka minut jesteśmy na miejscu. Otwarcie drzwi … i kolejna niespodzianka. Zamiast, jak zwykle – nawet przy najgorszej dyspozycji – wstania i wyjścia, jest wciśnięcie się w najdalszy kąt i żadne perswazje słowne nie pomagają. Tylko to spojrzenie. Skąd wiedziała, zarówno wtedy w nocy śpiąc tak głęboko i teraz upierając się, że zostanie w samochodzie? Może kiedyś powie – gdy się znowu spotkamy.
Dopiero po dłuższej chwili, "z niewielką pomocą swoich przyjaciół", udało się opuścić samochód. Kilkadziesiąt metrów "spaceru" i jesteśmy na miejscu. Pić już nie chce.
Jeszcze długie narady …
Pojawia się iskierka nadziei. Ale jak szybko się pojawia tak szybko znika.
Jeszcze umówienie się na spotkanie w lepszym świecie …
Link do zdjęcia wprowadzającego:
Nie musisz komentować. Wystarczy, że przeczytasz ... i za to Ci również dziękuję.