Przerwaliśmy Różaniec, ale, jak się później okazało, to była prowokacja. Następnego dnia scena się powtórzyła. Tym razem jednak to nie była prowokacja. To była prawda. I strzelano prawdziwymi, ostrymi pociskami. Zastrzelono dziewięciu na kopalni.
[…] Co kilka godzin, czasem częściej, do dziś nie wiadomo, kto przybiegał na kopalnię i informował, że gdzieś na Śląsku, w jakimś zakładzie czy na kopalni pobito ludzi. Gdzie indziej – zastrzelono. Wczesnym rankiem przyszedł ksiądz Henryk Bolczyk. Każdy nieomal z górników liczył się z tym, że może dojść do tragicznych wydarzeń. Szybko podjęto więc decyzję o Mszy Świętej. Przyniesiono krzyż z kopalnianego domu kultury, przed którym w listopadzie 1980 roku odprawiane było nabożeństwo na poświęcenie sztandaru "Solidarności". Zamówione przez trzy czwarte załogi skupionej w Związku. Teraz ponad trzy tysiące, a może więcej, osób zgromadziło się w największym pomieszczeniu kopalni: łaźni łańcuszkowej. W roboczych ubraniach. Przy krzyżu postawiono ołtarz: stolik. Na te kilka dni strajku łaźnia stała się dla górników w dwójnasób domem: mieszkaniem i świątynią. – Bardzo mocno przeżywałem tam Komunię Świętą. Przystąpiłem do niej, mimo że dawno nie byłem u spowiedzi. Lęk mi podpowiadał potrzebę uczestnictwa w Eucharystii. Bałem się tego, co może niebawem nastąpić – wspomina tamte dni działacz NSZZ "S" kopalni "Wujek" Krzysztof Pluszczyk […].
Najkrócej stan wojenny ksiądz Henryk Bolczyk określa jako boleść. Strach. Nadzieję. Wszystko naraz. Bo z jednej strony czuł się zupełnie bezradny. Jednocześnie jednak wstępowała w niego siła. Czuł, wiedział, że komunizm zapisał w Polsce pierwsze zdanie o swoim upadku. Pamiętał też, że znak sprzeciwu towarzyszy chrześcijanom od zawsze. I że Ten Znak kolejny raz chce czegoś konkretnego dokonać.Ksiądz miał wówczas świadomość, że wśród przesłań wypływających z Tego Znaku znajduje się i ten, w którym Pan mówi, że oto sypie się coś w sposób ostateczny, że manifestacja przemocy, którą stosują rzecznicy stanu wojennego wobec własnego narodu może się skończyć nie inaczej, jak tylko klęską komunistów. – Była to dla mnie wielka łaska, że przeżyłem coś takiego, że oto przeciwnik już nie manifestuje siły, ale dogorywa. Ubolewałem nad ofiarami. To smutne, że ludzie musieli zapłacić taką cenę, której nikt z nas nie przewidział i nikt nie chciał – mówi ksiądz Henryk Bolczyk. – Ale też to trzeba przeżywać w kategoriach: czego Pan Bóg od tego miejsca chce? Dlaczego tutaj ta ofiara była największa? Zawsze żyłem nadzieją, że trudne czasy wydobywają wielkie charaktery. Zawsze myślałem, że ten trud zrodzi nowe autorytety. Nowych ludzi, nowe pokolenie, które się nie da wciągnąć w grę kłamstwa, zależności ideologicznych. I Kościół jest zawsze powołany do tego, aby ludzi do tego wychowywał. Nie przeciwstawiając się, nie czyniąc ludzi ścianą do bicia, ale pokazując wyraźnie, jak ta droga wolności prowadzi przez mękę człowieka, przez sumienie, że ona nie jest hasłowa. Że nie zdobywa się społeczności ideologizowaniem, ale wychowaniem do życia w prawości sumienia. Ten nurt był zawsze Kościołowi najbliższy. Z tego czerpałem zawsze nadzieję. Ta nauka i rola Kościoła jest niezmienna. Warunki się zmieniają. Zagrożenia dla prawdy i wolności również. Ale podstawowa wartość, aby człowiek żył w prawdzie i z prawdy czerpał wolność, to się nie zmienia. Wynika to z nauczania Chrystusowego – "Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie uczniami moimi i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" [J 8, 31.] Jan Paweł II zapytany, jakie zdanie jest najważniejsze w Ewangelii, powiedział, że właśnie to […].
– Przyszedłem w poniedziałek 14 grudnia na popołudniową zmianę – wspomina Krzysztof Pluszczyk. – Byłem jednym z tych paru tysięcy pracowników, którzy brali udział we Mszy. Nawet nie wiedziałem wtedy, że ksiądz nazywa się Henryk Bolczyk. Najważniejsze dla mnie było, że jest Msza. Chyba sto procent ludzi czekało na księdza. Następnego dnia, piętnastego grudnia, również mieliśmy Mszę i Różaniec. Ktoś wówczas wpadł i zakrzyknął, że ZOMO wchodzi na kopalnię. Przerwaliśmy Różaniec, ale, jak się później okazało, to była prowokacja.
Następnego dnia scena się powtórzyła. Tym razem jednak to nie była prowokacja. To była prawda. I strzelano prawdziwymi, ostrymi pociskami. Zastrzelono dziewięciu na kopalni.
W swej książce "Krzyż nigdy nie umiera" o tych tragicznych dniach ksiądz Bolczyk pisał: "[…] Nie dokończyliśmy Różańca. Zabrakło jednego "Zdrowaś", pięćdziesiątego. Podobnie jak wczoraj, po Mszy św. w momencie przemówienia osoby świeckiej, tak dzisiaj, po czterdziestym dziewiątym "Zdrowaś" rozległ się głośny krzyk: Chłopy, jadą! Zrobiło się zamieszanie. Każdy szukał wyjścia nie tyle, aby uciec, ale – jak mi się wydawało – aby dotrzeć do wyznaczonego miejsca obrony. […] Stałem z różańcem w ręku przy krzyżu z czystymi myślami bez nienawiści. […] Tymczasem z małej grupy osób, będących blisko krzyża, niektórzy prosili o błogosławieństwo. Jeden z nich podszedł, mając dłoń otwartą, a w niej obrazek Matki Bożej: – Niech ksiądz mnie pobłogosławi. […] Z uśmiechem na twarzy odszedł. […] Podeszło do mnie kilku górników wracających z placu, a jeden z nich […] dynamicznym głosem zwrócił się do mnie: – Ksiądz nam obiecał absolucję generalną. Nie zareagowałem zdziwieniem, bo rozgrzeszenie generalne i absolucja na godzinę śmierci była realna w tych warunkach. Dopiero wiele miesięcy później analizowałem to poprawne w ustach górnika określenie – absolucja. Który z górników zna tak precyzyjną terminologię religijną? Czy nie był to raczej przebieraniec? Prowokator? Czy wśród wielu zadań dywersyjnych nie był przewidziany i taki scenariusz wydarzeń w "Wujku wszystkiemu winien jest ksiądz". […] Wyszedłem za nimi na plac. Dostrzegłem białe wzniesienie ukształtowane ze śniegu i lodu, wskoczyłem na nie, spojrzałem wokół i miałem wrażenie, że jestem w greckim teatrze. Oni otaczali miejsce, na którym znalazł się ksiądz, od którego spodziewają się szczególnej łaski na trudne chwile życia. […] Wydawało mi się, że nigdy dotąd nie słyszałem tak świadomego, gromkiego, zgodnego skandowania aktu wiary. […] 16 grudnia obudził nas nadmierny hałas idący z głównej ulicy Kościuszki. Nigdy dotąd nie jeździły nią samochody transportowe, a jedynie osobowe […] Po jedenastej godzinie zmierzałem w kierunku kościółka św. Michała, aby w południe poprowadzić Różaniec w intencji Ojczyzny, dopiero co wprowadzony do praktyki parafialnej. Od kopalni dochodziły nietypowe dźwięki. Najłatwiej było mi wyróżnić klekot helikoptera. Potem się dowiedziałem o długim ciągu czołgów, o armatkach wodnych, transporterach opancerzonych. Nie wiedziałem w tym momencie, co się dzieje w kopalni. Bardziej kurczowo złapałem różaniec. Pomyślałem, jak dwa różne strumienie głosów płyną w górę, tu w kościele, tam na terenie kopalni i wokół niej. Była środa. Zwyczajowo rozważamy tajemnice różańca chwalebne: o zmartwychwstaniu, wniebowstąpieniu, w darach Ducha Świętego, o Maryi Wniebowziętej i Jej ukoronowaniu w niebie. […] Po drugiej stronie parku, nad placem kopalni, niebo przekrzyczane złowrogimi maszynami wojennymi, spuszcza na ludzi gazy dławiące i celuje w nich, aby zadać im rany, niektórym – śmiertelne. "Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen". Nie myślałem, że wśród tych pięćdziesięciu wezwań Różańca, dla sześciu górników, a później jeszcze dla trzech, będzie to rzeczywista godzina ich śmierci".
Fragment książki zatytułowanej "Kapelani Solidarności 1980-1989". Jej pierwszy tom ukaże się w lipcu tego roku.
LINK: www.przk.pl/nr/spoleczenstwo/przerwany_rozaniec.html
Pragne Zjednoczenia wszystkich Polaków milujacych Boga i Matke Ojczyzne dla jej ratowania przed smiertelnym wrogiem. Oddajmy sie ufnie Jego opiece i prowadzeniu, wypelniajac Jego wole, a wspaniale zwyciestwo bedzie zapewnione.