Bez kategorii
Like

Przeciw zasiłkom dla ofiar trąby powietrznej

16/07/2012
514 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Prawo powinno zakazać wypłacania z publicznych pieniędzy jakichkolwiek zasiłków dla ofiar powodzi, czy trąby powietrznej.

0


Trąba powietrzna, która kilka dni temu przeszła nad Borami Tucholskimi, wyrządziła nieprzeciętne szkody jak na wiejące tam wiatry, jednak mało zauważalne ze szkodami po "powodziach stulecia" w 1997 roku we Wrocławiu i w 2010 roku w Sandomierzu. Jak zawsze, tak i w tym przypadku samorzady ogłosiły pomoc dla poszkodowanych. Pomoc oczywiście z państwowych pieniędzy. Pytam się: jakim prawem? Nie ma bowiem żadnego uzasadnienia, aby publiczne pieniądze wydawać na bezzwrotną pomoc dla ofiar klęsk żywiołowych.

Postkomunista i lewak Włodzimierz Cimoszewicz był jedynym polskim politykiem, który w 1997 roku uczciwie powiedział powodzianom, że trzeba się było ubezpieczyć. Miał o tyle rację, że prywatne, nieobowiązkowe ubezpieczenia, winny być jedynym źródłem odszkodowań dla powodzian. Drugim mogą być pieniądze pochodzące z dobrowolnych darów od społeczeństwa. Jako człowiek nie mam nic przeciwko temu, aby od czasu do czasu dobrowolnie wspomóc bliźnich dotkniętych katastrofą. Jednak kategorycznie się sprzeciwiam temu, aby państwo zabierało mi na ten cel pieniądze bez pytania mnie o zdanie.

Zasiłki dla powodzian to dla administracji państwowej doskonała okazja, aby ukraść trochę pieniędzy. Jak pamiętamy, po powodzi w 2010 roku, Michał Boni obiecywał zasiłki w kwocie do 6000 złotych. Nie była to kwota, za którą można byłoby odbudować cokolwiek, jednak pozwoliła Michałowi Boniemu pokazać się w świetle jupiterów jako wrażliwemu człowiekowi, reagującemu na krzywdę ludzką. Dla powodzian pieniędzy brakło. Okazało się, że nie wszyscy mogą liczyć na 6000 złotych, niektózy dostaną tylko część z tej kwoty, oczywiście po spełnieniu określonych procedur biurokratycznych czyli papierologii, której załatwienie pochłaniało czas więcej wart niż wysokość odszkodowania. Co stało się z resztą pieniędzy tego nie wiadomo, jednak można przypuścić, że "zniknęła" gdzieś w kieszeniach ludzi robiących interesy na pomocy dla powodzian. W ten sposób ofiary kataklizmu dostały bardzo mało (albo nic), zniszczenia jakie były takie pozostały, rząd zrobił sobie dobry PR, a zwykłym obywatelom pieniądze zabrano pod pozorem przeznaczenia ich na pomoc dla powodzian.

Problemu oczywiśccie by nie było, gdyby państwo przestało zajmować się powodzianami. Wystarczy obniżyć podatki, aby pozostawić ludziom w ich kieszeniach więcej ich pieniędzy. To sprawi, że będą oni mieli własne środki na zakupienie polis ubezpieczeniowych. Kto nie zakupi, powinien liczyć się z tym, że po powodzi nie dostanie żadnego odszkodowania. To oczywiście sprawi, że część ludzi będzie chciała uniknąć problemu i po prostu… wyprowadzi się w miejsca, gdzie klęski żywiołowe zdarzają się rzadziej. Dając pieniądze publiczne, oduczamy ludzi myślenia i odpowiedzialności: mogą budować soje domy gdziekolwiek, chocby na bagnach, bo i tak w razie czego przyjdzie państwo i każdą szkodę pokryje. Ludzie uczą się tego, że w sytacji trudnej trzeba wyciągać rękę do państwa.

Dopłacanie z budżetów samorządowych ofiarom klęsk żywiołowych ma jeszcze jedną wadę: oducza ludzi wrażliwości. W normalnej sytuacji każdy z nas pomógłby bliźniemu w potrzebie i ofiarował swoje parę groszy. Teraz machamy na to ręką, a sami siebie usprawiedliwiamy tym, że jest przecież państwo i ono się tym zajmuje. W ten sposób tracą wszyscy: my – podatnicy (zabierane są nam pieniądze) i ofiary trąby powietrznej (g…o dostają). Takie są właśnie skutki systemu publicznego rozdawnictwa

0

Leszek Szymowski

Niezale

132 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758