Nie mają sensu przepisy, których nikt nie przestrzega – przecież nikt w miastach nie jeździ 50 km/k.
Chciałbym kontynuować dzisiaj wczorajszy temat, bo – przyznam – zaskoczyła mnie miło reakcja na moją propozycję odstąpienia od karania za używanie komórki w czasie jazdy autem oraz podniesienia limitów szybkości na drogach. Dostałem mnóstwo maili na fb, na S24 i na parlamentarny adres – i to mimo okresu świątecznego. Zdecydowana większość z nich była bardzo pozytywna, a jeśli zdarzały się listy krytyczne, to w merytorycznym duchu i zgłaszające pewne uwagi i wątpliwości, ale nie atakujące samej idei.
Powtórzymy więc – jestem za niekaraniem prowadzenia rozmów przez telefon w czasie jazdy samochodem. Tak, jak nie uważałbym za naganne jedzenia bułki, czy picia kawy w aucie. Nie może być tak, że w naszym kraju legalna jest prostytucja, a nielegalne jest gadanie przez komórkę. Mandatami karze się kierowców rozmawiających w czasie jazdy, a legalne jest sprzedawanie swojego ciała. To jakieś kuriozum! Dlaczego?– wyjaśniałem szczegółowo wczoraj.
Uważam, że do wczorajszego postulatu należy dodać następne, a mianowicie – wprowadzenie ograniczeń szybkości w terenie zabudowanym do 60 km/h, a na terenie niezabudowanym do 110 km/h, oraz ich zniesienie na niektórych odcinkach autostrad (jak w Niemczech).
Nie mają sensu przepisy, których nikt nie przestrzega – przecież nikt w miastach nie jeździ 50 km/k. Wszyscy przekraczają dozwolone prędkości i szybko się do tego przyzwyczajają. Czy takie podniesienie limitu szybkości może przynieść zwiększenie wypadków? Tak. Czy może zwiększyć się ilość wypadków ze skutkiem śmiertelnym? Tak. Czy warto jednak się na to zdecydować? Tak! Dlaczego? Bo posługując się logiką ograniczania prędkości w celu minimalizowania ilości wypadków oraz ich śmiertelności, musielibyśmy dojść nieuchronnie do wniosku, że najlepiej byłoby wprowadzi zakaz poruszania się z prędkością nie większą, niż 10 km/h. Wtedy prawie w ogóle nie dochodziłoby do wypadków, a już na pewno nie kończyłby się one śmiercią uczestników. Ale wówczas nie miałoby sensu posiadanie auta. Jego używanie musi wiązać się z ryzykiem – inaczej się nie da. Państwo powinno dbać o budowę jak największej ilości dróg, z jak największą ilością skrzyżowań bezkolizyjnych, sprawiać, by obywatele mieli warunki do zarabiania na jak najlepsze samochody, a nie ograniczać dozwoloną prędkość i stawiać coraz więcej radarów. W miejscach szczególnego zagrożenia (na przykład w pobliży szkół czy przedszkoli) można by ograniczyć dozwoloną prędkość nawet do 20 czy 30 km/h, ale ogólna zasada powinna nakazywać jej podnoszenie.
Podobnie rzecz się ma ze zniesieniem, na wzór Niemiec, ograniczeń szybkości na autostradach. U naszych zachodnich sąsiadów jeździ się ile fabryka dała, a jedynie w niektórych miejscach – na przykład przy rozjazdach – prędkość jest ograniczana (czasami nawet do 80 km/h). Podobnie powinno być w Polsce na tych nielicznych autostradach, które udało się nam wybudować przez ostatnie dwie dekady. Czy może to zwiększyć do ilość wypadków ze skutkiem śmiertelnym? Może. Ale też da większą frajdę i choć trochę rozładuje korki. Ludzie mają prawo korzystać ze swoich dóbr i ze swoich praw. Jeślibyśmy myśleli inaczej, to należałoby nakazać jazdę po autostradach z szybkością, na przykład, 90 km/h – i wypadków byłoby mniej, i rzadziej kończyłby się one śmiercią ich uczestników.
Identycznie powinniśmy się zdecydować na pozwolenie jeżdżenia bez zapiętych pasów bezpieczeństwa . Sam zawsze je zapinam, ale rozumiem, że inni nie mają na to ochoty. Zdaję sobie sprawę, że zwiększają one bezpieczeństwo pasażerów, ale nie wszyscy muszą tak uważać i powinni mieć prawo do jazdy takiej, jaką uważają za najlepszą dla siebie. Nieco inaczej jest z używaniem świateł mijania, bo to jednak zwiększa także bezpieczeństwo innych użytkowników dróg, ale nie byłbym tu ortodoksem.
Wszystko, co proponuję (pozwolenie na używanie komórek w czasie jazdy, zwiększenie dozwolonych prędkości do 60 km/h w terenie zabudowanym i do 110 km/h w terenie niezabudowanym, oraz zniesienie ograniczeń szybkości na autostradach) jest wynikiem mojego przeświadczenia, że powinniśmy żyć w wolnym kraju wolnych ludzi. Życie wiąże się z ryzykiem i nie powinniśmy dążyć do całkowitego zlikwidowania ryzyka, bowiem wówczas zamienimy nasze państwo w więzienie. Dylemat między wolnością a bezpieczeństwem (jeden z najbardziej fundamentalnych w naszej cywilizacji) nie może być automatycznie rozwiązywany na korzyść tej drugiej wartości. To musi być ciągłe napięcie i stała dyskusja o tym, gdzie znaleźć równowagę między naturalną potrzebą życia w bezpieczeństwie, a naturalną potrzebą życia w warunkach wolności. Współczesna cywilizacja wyraźnie zmierza do ograniczania wolności na rzecz zaspakajania potrzeby bezpieczeństwa. Przepisy w kodeksie drogowym są tego skrajną egzemplifikacją – robi się wszystko, by jazda autem było coraz mniej wolna, a coraz bardziej bezpieczna (konstrukcja pojazdów, systemy zabezpieczeń, przepisy prawa drogowego, wysokość mandatów, ilość radarów itp.). To powód, dla którego warto rozpocząć wojnę o naszą wolność od tego właśnie tematu. Niech krucjata wolności zacznie się nie od legalizowania narkotyków czy prostytucji, ale od przywrócenia nam wolności w naszych autach. To może być początek walki o prawo do życia w wolnym kraju. Wolnym kraju wolnych obywateli.