Bez kategorii
Like

Prof. Romuald Szeremietiew: To było gorzkie zwycięstwo

12/01/2013
606 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
no-cover

Pierwsza część wywiadu z prof. dr. hab. Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem i wiceministrem obrony narodowej

0


Zygmunt Białas: W latach 1997 – 2001 był Pan w rządzie Jerzego Buzka I wiceministrem obrony narodowej. Jaki zakres obowiązków był Panu przydzielony? Co chciał Pan i co zdążył zrealizować?

Romuald Szeremietiew: Wcześniej w 1992 r. byłem wiceministrem, a następnie krótko ministrem obrony w rządzie premiera Olszewskiego. W 1997 r. kierowałem partią (RdR-OP) i w tym charakterze współtworzyłem Akcję Wyborczą Solidarność. Wraz z grupą specjalistów (jednym z nich był Sławomir Petelicki) opracowałem program AWS w dziedzinie obronności. Byłem też tzw. murowanym kandydatem na ministra obrony w przyszłym rządzie AWS. Jednak Marian Krzaklewski i przyszły premier Jerzy Buzek, w rozmowach koalicyjnych oddali MON Unii Wolności. Buzkowi bardzo zależało na ministerstwie skarbu, na które mieli chrapkę „unici”. Krzaklewski i Buzek zaoferowali więc Januszowi Onyszkiewiczowi MON i dzięki temu przeforsowali na ministra Skarbu kolegę Buzka Emila Wąsacza. Mnie tłumaczono, że powinienem zrezygnować „z osobistych ambicji”, a swój program będę mógł zrealizować jako zastępca Onyszkiewicza dzięki wsparciu ze strony premiera. Buzek pokazywał mi umowę koalicyjną z UW, w której wpisano istotne elementy z mojego programu dot. obronności (np. budowę Obrony Terytorialnej). Buzek zapewniał, że gdyby Onyszkiewicz nie chciał programu realizować, to on jako premier zmusi go do tego. Usłyszałem nawet – Onyszkiewicz nie zna się na wojsku i tak naprawdę ty będziesz kierował resortem. Objąłem więc drugie w hierarchii służbowej MON stanowisko sekretarza stanu zarządzającego pionem uzbrojenia i infrastruktury. Odpowiadałem m.in. za techniczną modernizację armii. Jak się okazało, przyszło mi działać w bardzo trudnych warunkach, bowiem Onyszkiewicz miał mój program w nosie i blokował działania, a premier nie dotrzymał słowa i nie zamierzał mnie wspierać.

ZB: Jak wyglądała współpraca z kolejnymi ówczesnymi ministrami obrony narodowej: Januszem Onyszkiewiczem i Bronisławem Komorowskim? Które Pańskie działania były przeciwstawne wyobrażeniom szefów MON i ewentualnie sprzeczne z ich interesami?

RSz: Współpraca wyglądała źle, bowiem obaj ministrowie starali się utrudniać wykonywanie moich obowiązków. I mieli ku temu duże możliwości. MON jest dość specyficznym resortem – w nim dosłownie o wszystkim decyduje minister. Ja, będąc tym drugim w hierarchii służbowej urzędnikiem, nie mogłem bez zgody ministra zwolnić podległego mi pracownika. Miesiącami trwał stan, gdy wskazany do odwołania urzędnik ciągle zajmował stanowisko, a wymieniony w moim wniosku do objęcia tej funkcji czekał miesiącami na akceptację ministra. W końcu zacząłem robić wykazy spraw niezałatwionych, w których występowałem do ministra, i prosić o interwencję premiera. Buzek jednak nic nie robił. Takie przepychanki z ministrem i jego zausznikami w sprawach związanych z usprawnianiem systemu zamówień i zakupów uzbrojenia w MON trwały właściwie cały czas. A sytuacja pogorszyła się, gdy ministrem został Komorowski. Jego współpracownicy chcieli wprost decydować o tym, co robią podległe mi departamenty. Zaczęły się próby wywierania nacisków na moich podwładnych w sprawie przetargów. Szczególnie jeden emerytowany generał, zaufany Komorowskiego, był w tym bardzo aktywny. A moi podwładni byli odporni na naciski. Więc Komorowski postanowił przeprowadzić reorganizację ministerstwa w taki sposób, aby przejąć w bezpośredni zarząd podporządkowane mi departamenty i biura. Nie pozwoliłem na to i wtedy… „wybuchła” afera korupcyjna w MON. W następstwie na wniosek Komorowskiego Buzek usunął mnie z MON.

ZB: Będąc wiceministrem był Pan na polecenie swych szefów inwigilowany przez kontrwywiad WSI. W lipcu 2001r. ukazał się w "Rzeczpospolitej" artykuł Bertolda Kittela i Anny Marszałek, w którym autorzy zarzucili Panu oraz Pańskiemu asystentowi Zbigniewowi Farmusowi korupcję. Nastąpiły nieoczekiwane zmiany w Pańskim życiu i zmagania z prokuraturą, sądami i ciągła walka o dobre imię…

RSz: To był ciężki cios. Doświadczyłem prześladowań w okresie PRL, gdy ścigała mnie Służba Bezpieczeństwa i kilka lat przesiedziałem w ciężkim więzieniu, ale to, co zrobiono w lipcu 2001 roku, było bez porównania gorsze. Zostałem nazwany złodziejem publicznych pieniędzy i okryty hańbą. To uderzyło rykoszetem w moją żonę i matkę, w moich przyjaciół. A więc nie tylko ja musiałem znosić liczne upokorzenia. Obrzydliwie zachowali się Onyszkiewicz i Komorowski. Czytałem w gazetach ich wypowiedzi, jak bez zażenowania opowiadali, że mnie „kontrolowali” przy pomocy WSI. Komorowski nawet ubolewał, że nie udała się jakaś prowokacja, która miała dostarczyć „twarde dowody” i mnie całkowicie pogrążyć. Po dziewięciu latach postępowań w prokuraturze i sądach zostałem całkowicie uniewinniony, a więc wygrałem walkę o oczyszczenie imienia, ale to było gorzkie zwycięstwo.

ZB: Czy ta hucpa wywołana przez… No właśnie, przez kogo? Czy ta hucpa była konieczna. Czy nie dało się załatwić sprzecznych interesów w sposób bardziej cywilizowany?

RSz: Była to nie tylko hucpa, ale przede wszystkim precyzyjnie zaplanowana akcja usunięcia mnie z MON. Jako minister odpowiadający za techniczną modernizację wojska stawiałem na polski przemysł obronny. Podkreślałem, że za granicą powinniśmy kupować technologie, licencje, ale produkcję należy lokować w polskich zakładach. Tymczasem moi przełożeni, ministrowie obrony uważali, że taniej będzie uzyskać broń za granicą i widzieli sens w przejmowaniu demobilu od obcych armii. Znamienne, że zostałem mocno skarcony za haubicę „Krab”. Przypomnę, kupiliśmy od Anglików licencję, na tej podstawie polscy konstruktorzy zbudowali prototyp działa, które miało być produkowane przez Hutę Stalowa Wola. We wspomnianym wyżej artykule dziennikarze „Rzeczpospolitej” napisali, że mój współpracownik domagał się łapówki przy zakupie haubicy. Komorowski program wstrzymał uznając, że trefne „działo Szeremietiewa” nie jest wojsku potrzebne. Po latach okazało się, że nie było żadnych łapówek i MON wrócił do uzbrajania wojska w „Kraby”. Takich przykładów mógłbym podać więcej. Były więc w MON dwa różne stanowiska – uzbrajanie WP za granicą, w tym z demobilu obcych armii, lub z produkcji polskich zakładów. Taka to była „sprzeczność interesów”. Dlatego pośrednio można wskazać, komu zależało na usunięciu mnie z MON.

ZB: W listopadzie 2010r. został Pan uniewinniony z wszelkich zarzutów. Zdaje się, że przed człowiekiem walczącym kiedyś czynnie z reżimem komunistycznym oraz byłym ministrem i wiceministrem obrony narodowej otwarta jest droga do kontynuacji kariery politycznej?

RSz: Po tym, co mnie spotkało, powrót do polityki jest praktycznie niemożliwy. Atak był bardzo głośny, kompromitujące informacje podawano szeroko w wiarygodny sposób, a o uniewinnieniu były w paru gazetach malutkie wzmianki. Ponadto wielu kiedyś uwierzyło, ze jestem złodziejem i zwłaszcza tym z polityki dziś głupio się przyznać, że dali się nabrać. Słowo przepraszam nie przeszło przez gardła redaktorów „Rzeczpospolitej”. Komorowski w lipcu 2001 r. deklarował, że gdyby okazało się, że niesłusznie mnie obwinił, to on zrezygnuje z kariery politycznej. Tak mu nakazuje honor – podkreślał. Co wart jest jego honor – widzimy. Do tego mam bardzo skonkretyzowane poglądy na to, co należałoby zrobić z wojskiem, jak powinno funkcjonować ministerstwo obrony i jaki powinien być system obrony państwa. I głośno o tym mówię. Moje poglądy nie znajdują aprobaty w kierownictwach partyjnych zarówno sił rządzących, jak i opozycyjnych, więc na żadną „karierę” nie mam co liczyć.

ZB: W lutym 2001r. uzyskał Pan stopień doktora habilitowanego nauk wojskowych. Jako znany i ceniony specjalista w tym zakresie wielokrotnie podkreśla Pan, że "posiadanie własnego przemysłu zbrojeniowego jest jednym z głównych filarów bezpieczeństwa i suwerenności państwa". Jak więc wygląda praktycznie realizacja tego postulatu w naszym kraju?

RSz: Polski przemysł obronny tak naprawdę istnieje wbrew temu, co go ze strony czynników rządowych spotyka. Mimo tych wszystkich konsolidacji, restrukturyzacji, prywatyzacji, komercjalizacji, itp., itd. jest ciągle fatalnie. Nie ma trwałej i pewnej strategii budowania polskiej zbrojeniówki. Ma ona kilku panów (obrona, gospodarka, skarb) uważających przemysł obronny za balast, którego trzeba się pozbyć. Broń Polska kupuje głównie za granicą, a nakłady na badania i zdobywanie nowych technologii wojskowych wyglądają żałośnie. Nieudolnie poruszamy się na rynkach obcych – wykonujemy kontrakty ze stratami, jak to było z dostawą czołgów do Malezji. Moje wołanie o właściwe potraktowanie produkcji obronnej i lotniczej jest wołaniem na puszczy.

ZB: Na uzbrojenie polskiej armii składają się amerykańskie samoloty F-16, fińskie transportery opancerzone 'Rosomak’ oraz izraelskie rakiety przeciwpancerne 'Spike’. Jest Pan krytycznie nastawiony do tych rozwiązań. Dlaczego?

RSz: W każdym przedsięwzięciu, także w przypadku uzbrojenia, ważne są dwie kategorie: uzyskany efekt i poniesiony koszt. Po pierwsze, trzeba kupować najnowsze rozwiązania, tak więc jaki był sens kupowania samolotu tzw. IV generacji (F-16), gdy w USA finalizowano projekt samolotu V generacji (F-35)? Do tego współczesne systemy uzbrojenia są bardzo drogie. Chcąc zmniejszyć tę dolegliwość wymyślono tzw. offset czyli umowy zobowiązujące dostawcę do angażowania się w gospodarkę kraju kupującego uzbrojenie poprzez kooperację z jego zakładami, składanie zamówień na produkty, dostarczanie nowoczesnych technologii itp. Jeśli od tej strony spojrzymy na wymienione w pytaniu zakupy, to widzimy, że polska strona nie potrafiła lub nie chciała wynegocjować korzystnych rozwiązań dokonując zakupów broni w firmach USA, Finlandii czy Izraela.

ZB: W swym tekście zatytułowanym "Zabójcy Gawrona" zwraca Pan także uwagę na opłakany stan Polskiej Marynarki Wojennej. Dlaczego nasze uzbrojenie na morzu jest ważne? Może jednak rację mają ci, którzy uważają, że zadania obrony morskiej są zbyt drogie i niekoniecznie priorytetowe?

RSz: Polska ma długie wybrzeże morskie, a dużo towarów i surowców (ma być gazoport) dociera i będzie docierać do polskich portów, więc jest co ochraniać i czego bronić na morzu. Ponadto mamy w pobliżu Trójmiasta rosyjskie siły morskie z bazami w Kaliningradzie (Królewiec) i Bałtijsku (Piława). Ćwiczenia „Zapad 2009” wraz z desantem rosyjskiej piechoty morskiej na plażach przypominających gdańskie daje do myślenia. Ten kierunek musi być kontrolowany przez polskie siły i nie da się tego zrobić bez okrętów, np. przy pomocy jakiejś nadbrzeżnej baterii rakiet. Z PMW można by zrezygnować, gdyby przestała istnieć Bałtijskij fłot, na co się jednak nie zanosi.

ZB: Były minister obrony narodowej Bogdan Klich przeprowadził 'rewolucyjne’ zmiany w Wojsku Polskim – zrezygnował z poboru powszechnego i wprowadził armię zawodową. Pan krytykuje zdecydowanie i ostro te posunięcia i stwierdza: "Siły zbrojne RP są w głębokiej zapaści". Jest więc tak źle?

RSz: Polska ma kilka milionów ludzi zdolnych do noszenia broni. Nie będą oni przydatni w obronie kraju, jeśli wcześniej nie nauczą się posługiwać bronią, nie poznają żołnierskiego rzemiosła. Powiada się, że wojny wygrywają rezerwiści. Dlatego jednym z najważniejszych zadań wojska okresu pokojowego jest szkolenie rezerw. W razie zagrożenia wojennego przeprowadza się mobilizację, czyli zwiększa kilka razy armię czasu pokojowego powołując rezerwistów, ludzi wcześniej wojskowo przeszkolonych. Skoro jest tylko armia zawodowa, to po zniesieniu poboru z czasem nie będzie przeszkolonych rezerw i nie będzie kogo mobilizować na wojnę. A byłoby niedopuszczalne, by w razie konfliktu zbrojnego ludzie nieprzeszkoleni byli kierowani na front. To nie zapewni skutecznej obrony, a spowoduje wielką liczbę ofiar wśród obrońców. Innymi słowy mała armia zawodowa – na dużą nas przecież nie stać – być może będzie skuteczna w akcjach poza granicami kraju, ale raczej nie zapewni bezpieczeństwa Polsce w razie wybuchu wojny. Po wojnie gruzińsko -rosyjskiej amerykańscy eksperci orzekli, że „ekspedycyjna” armia gruzińska nie mogła obronić kraju przed Rosjanami. Czym innym jest przecież patrolowanie afgańskich bezdroży i ściganie partyzantów, a czym innym odpieranie armii regularnej uzbrojonej w czołgi, śmigłowce i samoloty. Minister Klich zbudował w Polsce zawodową armię ekspedycyjną.

ZB: Dziękuję Panu Ministrowi za rozmowę. Proszę też, by za kilka dni zechciał Pan odpowiedzieć na dalsze pytania, które będą związane z tragedią smoleńską i aktualną sytuacją polityczną w Polsce.

RSz: Chętnie odpowiem na kolejne pytania.

0

zygmuntbialas

NULL

260 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758