Bez kategorii
Like

Prezydencja, czyli rozmowa kwalifikacyjna Tuska

21/07/2011
471 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Rafał Ziemkiewicz postawił kiedyś tezę, że głównym celem polskiej prezydencji (celem niewypowiedzianym, oczywiście) jest wygranie wyborów przez PO w kraju. Muszę przyznać, że jestem znacznie bardziej pesymistyczny.

0


Nie mam wątpliwości, że cokolwiek się wydarzy prezydencja Polska zostanie przedstawiona w kraju za wielki sukces naszego rządu. Bez znaczenia jest czy strefa euro się rozsypie, czy czeka nas kolejna iteracja (dużo głębsza) kryzysu, czy frank będzie po 4 złote czy po 5 – media w kraju sprzedadzą polskie przodownictwo w Radzie UE jako osobisty sukces Tuska, cytując przy okazji zachodnią prasę, robiącą regularne przedruki z "Gazety Wyborczej" i "Polityki" (a więc cytując pośrednio sami siebie), i pokazując (z kilku kamer) jak się premier klepie i uśmiecha z Angelą, jak rozmawia bez tłumacza z szefem Parlamentu Europejskiego (złośliwość) itp.

Warto dodać, że praktycznie każda prezydencja była przyjmowana "z nadzieją", każda kończyła się podziękowaniami od Barroso czy van Mopa (tj. Rommpuya) lub jego jakiegoś tam odpowiednika – po prostu taka jest specyfika tej funkcji, że kraj prezydencji pełni przez pół roku rolę, którą można porównać do szofera lub concierge’a UE – organizuję, wozi, przewozi, mówi gładkie słowa – ale decyzje podejmuję ten, kto siedzi na tylnym siedzeniu. A to jest zajęte na stałe przez innych – panią Merkel, pana Sarkozego, Barroso i pozostałych.

Kilka próbek znaczenia Polski w trakcie prezydencji już było – ot choćby to, że minister Rostowski został przed drzwiami obrad nt. kryzysu strefy euro (kilka krajów się nie zgodziło – i to wystarczyło). Jak już pisałem ostatnio trochę sporo oglądam CNN (stacja taka sobie, ale muszę odświeżać mój powoli "drewniejący" angielski) – Amerykanie sprawie kryzysu w Europie poświęcają dużo miejsca (obok np. spraw Afryki) i odkąd pamiętam, w relacjach z różnych nasiadówek w UE ani razu nie padło słowo o Polsce i jej prezydencji, nazwiska Tuska, Sikorskiego czy Rostowskiego nie zostało wymienione. O tym oczywiście media nad Wisła nie wspomną (chyba, że te "nieprawomyślne").

Jak to się ma do tego co napisałem na wstępie?

Ano – nie jest tajemnicą, że od jakiegoś czasu Tusk bardzo intensywnie uczy się angielskiego – pewnie po to by zaszpanować trochę jak swego czasu przed Condi Ricce (moja żona – która jest po anglistyce powiedziała, że gadał dość poprawnie, choć błędów się nie ustrzegł) ale głównie dlatego, że jeżeli chce liczyć na karierę w strukturach Europejskich musi się – jak to mówią złośliwcy u mnie w pracy – "po murzyńsku" umieć dogadać. Inaczej może skończyć na YouTube jako obiekt kpin – jak nieszczęsny Marcinkiewicz (przy okazji doradca megabanku Goldman Sachs – z pensją pewnie lepszą niż premier i prezydent Polski razem wzięci) albo polski Zapattero czyli "Gregor" Napieralski. A od dobrego PR jest Tusk niejako już "uzależniony".

Stawiam więc tezę, że prezydencja jest potrzebna najbardziej osobiście Donaldowi Tuskowi jako swoista "rozmowa kwalifikacyjna o pracę". Premier ma pokazać tym co decydują o obsadzie europejskich foteli, że jest "po linii i na bazie" (europejskiej oczywiście) – że nie będzie przeszkadzał rozgrywającym, że będzie wspierał, że będzie optował za, zabiegał o, wspomagał…

Odwołując się do piłkarskiej alegorii (panu premierowi nie obcej zapewne) – będzie grał z tył, wykładał piłkę tym co mają strzelać gole i ewentualnie zbierać "joby" za faule i stracone bramki.

Chciałoby się dodać – zupełnie odwrotnie niż w kraju.

0

dzida

"Z zawodu analityk, milosnik historii, modelarz, dzialacz i moderator ruchu konsumenckiego "nabiciwmbank.pl"

53 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758