Mission: Impossible IV – Ghost Protocol / The Sunset Limited / War Horse
Na początek film niezbyt udany. Sunset Limited z Samuelem L. Jacksonem i Tommym Lee Jonesem w rolach dwójki ludzi (o symbolicznych imionach Black i White), których los (przeznaczenie?) postawił(o) na swojej drodze. Jeden z nich, wykształcony ‘profesorek’ próbował popełnić samobójstwo na oczach drugiego skacząc pod pędzący pociąg metra. Drugi, kaznodzieja z wyboru, zabrał go ze sobą do domu. To punkt wyjścia. Historia nie wykroczy poza ramy czterech ścian. Punkt wyjścia do dyskusji o życiu/śmierci, wierze, Bogu wreszcie. Niestety nie są to ‘postaci dostojewskie’, ale martwe figury wypowiadające swoje zdania. Dlatego dyskusja nie jest ani gorączkowa, ani fascynująca, bliższa licealnym rozterkom niż ‘niebezpiecznym’ teologicznym dysputom. Nie obejrzałem tego filmu do końca (co być może źle o mnie, jako recenzencie, świadczy, ale po prostu nie dałem rady tego zrobić bez pewnego zażenowania). Nie zainteresował mnie wynik ich rozgrywki, walka o życie, nie wciągnął dyskurs o wierze. Wszystko wydawało mi się sztuczne, łącznie z aktorskim kunsztem, choć przyznam, że nie było łatwym zadaniem, by zamknąć w pomieszczeniu dwóch facetów po przejściach, którzy wiarygodnie spieraliby się o kwestie fundamentalne. Nie udało się jednak i tego filmu nie polecam.
Polecam za to czwartą odsłonę znanej serii M:I. Przyznam, że jestem jej fanem i lubię wszystkie poprzednie części (najmniej dwójkę), każda wyszła spod innej ręki i każda została naznaczona osobnym reżyserskim piętnem (palcem), czy to lubującego się w mastershotach De Palmy (jedynka), czy też mistrza kina akcji ze wschodu Johna Woo. A więc znowu Ethan Hunt ratuje świat, tym razem przed nuklearnym atakiem. Po tym jak wysadzony zostaje Kreml, odżywa atmosfera Zimnej Wojny, a oskarżony o to zostaje agent IMF. Musi więc dowieść swej niewinności i powstrzymać konflikt. Ma do dyspozycji kilkuosobowy zespół. Obok Toma Cruise’a, występuje komik Simon Pegg. I jest to jakby nowy akcent w całej serii, lekko humorystyczny, który nadaje lekkości całemu filmowi. Mamy więc dwie godziny dobrej zabawy w świecie bez granic (akcja przenosi się z Budapesztu do Moskwy, Dubaju, Bombaju) okraszonej nieprzytłaczającą ilością efektów specjalnych i kaskaderskich (ponoć ponownie wykonywanych przez samego Cruise’a) wyczynów.
Trzecim filmem jest ‘Czas wojny’ Spielberga. Reżyser połączył w nim motywy kina przygody z kroniką czasu wojny. Głównym bohaterem historii jest koń, którego odyseję przez front I wojny światowej śledzimy. Wojna jest drugim bohaterem. Ludzie wreszcie – to kolejni właściciele pięknego, silnego zwierzęcia. Ale ja ten film ogladałem zupełnie obojętnym, próbowałem doszukać się jakiejś ‘magii’, ale niestety. Jedna scena utkwiła mi w pamięci. Koń galopujący przez pole bitwy, przeskakujący przez czołgi, okopy, w tle wybuchy i zaplątujący się w zasieki, drut kolczasty pomiędzy walczącymi wojskami. Następnie dwóch żołnierzy z wrogich armii, pod sztandarem białej flagi, ratuje konia, wymienia uwagi, by za chwilę znowu wrócić do wojenki.