Jednym z niewielu krajów, w którym nie ma problemu z frekwencją wyborczą, bo wybory są obowiązkowe, jest Belgia. Do tego też kraju należy światowy rekord bez własnego rządu, bo politycy wybrani w ten hiper-demokratyczny sposób nie mogą się dogadać.
Z każdej strony słyszę, jak to niedobrze, że Polacy są zniechęceni do wyborów, jak nie chcą głosować, kłamią w sondażach i wogóle, że jest to straszny problem i cierpi na tym demokracja i trzeba się pilnie zastanowić jak to przełamać.
Na niskiej frekwencji wyborczej cierpi jakość demokracji. Co zatem uczynić, aby Polacy bardziej gremialnie chcieli skorzystać ze swojego prawa do głosowania? Uczestnicy konferencji zajmowali dwa stanowiska: jedni opowiadali się za ułatwieniem systemu głosowania, inni – za jego całkowitą zmianą. – zastanawiali się uczestnicy Instytutu Spraw Publicznych w 2005 roku. Dzisiaj zresztą też się zastanawiają, ale z innego powodu (a może tego samego?), ale o tym pod koniec.
Ja tymczasem wcale nie czuję, że jest to jakiś problem. Więcej – uważam, że jest to ogromna zaleta! A przy tym wychodzi na jaw kolejna niekonsekwencja (nie nowość to) gadających głów z różnymi profesorskimi tytułami i poselskimi mandatami (głównie z ramienia PO)…
Coż bowiem zyska demokracja, że namówi pana Edka, amatora tanich win, spędzającego dzień na kiwaniu się w bramie – do wzięcia udziału w wyborach? Jego głos (1 głos) jest równy np. głosowi profesora politologii (również 1 głos), albo działacza społecznego (1 głos), który zjadł zęby na walce z patologiami państwa?
Jeden z moich znajomych w wiejskiej gminie (tak to jest, jak się kiedyś mieszkało w małej miejscowości – wszyscy są znajomymi, choć czasami nie ma się czym chwalić) namówił do głosowania na siebie, lokalnego bumelanta (takiego pana Edka właśnie – też zresztą znajomego), za sześciopak jakiegoś browaru (radnym nie został – znajomy miał za niski budżet ewidentnie). Podobną metodę podbijania frekwencji PO zastosowała w Wałbrzychu i z jakiś powodów sąd unieważnił tamte wybory.
A teraz pytanie bardziej podstawowe – czym różni się "metoda wałbrzyska" od młócki propagandowej, serwowanej tłumom przez mass media? Czy przeciętnego oglądacza TVN24 czy czytelnika "Polityki" albo "Gazety Wyborczej" można uznać, za obywatela bardziej świadomego politycznie? Krótka kwerenda wśród moich znajomych (fajnie mieć tylu znajomych, nie?), przeżuwających w/w media wskazuję, że są lepiej wytresowani w konformizmie ("byle nie rządził Kaczor") niż w merytoryce ("A dlaczego nie?", "Bo jego rządy to była katastrofa", "Jakiś przykład?", "Olbrzymia liczba podsłuchów, kryzys gospodarczy…", "To za czasów PO, a nie PIS przecież", "Ty to jesteś PIS-owiec i nie cie nie przekona!").
A na czym polega niekonsekwencja? Pamiętam głosy posłów PO, gdy powstawał choćby zespół Antoniego Macierewicza, badający sprawę wydarzeń pod Smoleńskiem z 10 kwietnia 2010 r. – że sprawami lotnictwa powinni się zajmować eksperci lotniczy, a nie ci którzy się nie znają (można to ująć najogólniej w ten sposób). Jednocześnie ci sami posłowie potrafią biadolić, że Polacy nie idą do wyborów, bo się na polityce najwyraźniej nie znają, co gorsza nie chcą poznać, albo nic z tego nie rozumieją. A skoro się nie znają – to ich to g… obchodzi – nie chodzą na głosowania, a głosują niech ci co się znają albo interesują. Innymi słowy Polacy uważają, że głosować powinni niejako "eksperci obywatelscy". Kłopot polega na tym, że wiecej takich ma chyba PIS niż PO, co już samo w sobie wg salonu może, być "zagrożeniem dla demokracji".
I całe to "pushowanie" frekwencji (z demokracją w tle) do tego się sprowadza – wychować społeczeństwo na kształt klubu poselskiego PO – mają głosować jak ci z pierwszych rzędów. Lub pierwszych stron gazet.
A myślenie można sobie odpuścić.
Swoją drogą – śledzę polityczną pyskówkę od jakiegoś czasu (trochę bardziej niż w miarę uważnie) i nie pamiętam argumentu tego typu, że jeden rząd był bardziej "demokratyczny", bo frekwencja wyborcza była wyższa niż ten, który powstał w wyniku wyborów z frekwencją niższą.
Wiadomo – "quasi demokratyczny", będzie zawsze rząd, w którym zasiada Kaczyński. Kto myśli inaczej – ten nie jest demokratą, ale zaściankowcem i człowiekiem pełnym nienawiści, dla którego usługę budzenia z pomocą ABW zamówi ktoś odpowiednio umocowany politycznie.
"Z zawodu analityk, milosnik historii, modelarz, dzialacz i moderator ruchu konsumenckiego "nabiciwmbank.pl"