W Polsce mamy poważny problem ze zrozumieniem, czym jest Prawo i Sprawiedliwość. Słaba pociecha, że podobny problem ma cały współczesny świat.
Nasi praojcowie wierzyli, że dobre prawo i dobra sprawiedliwość pochodzą od Boga. Jako takie są uniwersalne, mają transcendentalne źródło i nie mogą być przedmiotem intersubiektywnych konwencji lub targów dokonywanych na rynku. Trzeba je odkrywać – z pokorą i w duchu wewnętrznej uczciwości. My, współcześni epigoni starej tradycji chrześcijańskiej, straciliśmy taką wiarę. Więcej, wyrzuciliśmy ją na śmietnik jako zabobon niedorozwiniętej do poznania siebie ludzkości.
Wyznajemy inną wiarę. Prawo to coś, co sami postawimy w konstytucjach i ustawach, zaś sprawiedliwość również konstytuuje się na interaktywnościach konwencjonalnych, bo przecież musi być zrelatywizowana do rozmaitych kultur i map interesów politycznych, gospodarczych, cywilizacyjnych… I musi być społeczna.
Sprawiedliwość społeczna – wbrew temu co głoszą wyznawcy liberalizmu gospodarczego – to idea z tego samego sztambucha nowożytnych zabobonów, co i wolny rynek. Ideał na targowisku próżności współczesnej demokracji…Jedna z mantr wkręcających bojowników politycznych rozmaitych opcji w wojny ideologiczne.
W wielkim i bardzo mocnym uproszczeniu wygląda to tak, że lewica bije się o sprawiedliwość społeczną zaś prawica o wolny rynek. Z tej wojny, pozornie przeciwstawnych systemów wartości, powstaje pokrętne i niespójne prawo. Prawo niesprawiedliwe. Prawo, w którym nie ma miejsca na świątynię, a co najwyżej, na kruchtę wrzuconą do prywatnej przestrzeni. Ale nawet tam władza właścicieli mamony nie chce odpuścić moherom i włazi z buciorami do ich domów, jakby przeczuwała, że nie zazna spokoju, dopóki nie ujrzy w kajdanach poprawności politycznej samego Pana Boga.
No dobrze. Nie mam wizji naprawy Polski, czy świata. Ja nie z tych, co głosić będą jakąś formę fanatyzmu politycznego czy religijnego, lecz z tych, co borykają się z naprawą siebie. Ja raczek nieboraczek nie porywam się z lemieszem i pługiem ubogiego na czołgi wielkiej polityki.
Tak tylko, ledwie zaznaczam, że o kant nagiej prawdy rozbiją się te wszystkie farmazońskie ideały wyznawców raju na ziemi, który ma powstać na modłę jedynie słusznej wiary – naszej wiary. Kant nagiej prawdy – tak czy owak niedefiniowalny – daje się rozpoznać każdemu człowiekowi, niezależnie od pozycji społecznej i posiadanego majątku, przy lada pierwszej okazji. Wystaje z każdego doświadczenia i z każdej chwili, w której tzw. prostym ludziom i królom przychodzi spotykać sam na sam z rzeczywistością, z jej obliczem zapisywanym w konwencji trwogi i dramatu. Fakt, że niektórzy całe życie – aż do samiutkiej śmierci – muszą wyczekiwać na takie spotkanie twarzą w twarz z oczywistą nagością przeznaczenia, niczego nie zmienia.
Naga prawda miele w proch ludzkie ideologie i wyobrażenia o tym, czym są prawo i sprawiedliwość, zwłaszcza te materialistycznie wykoncypowane z nicości – wypalane w diabelskim kotle postmodernistycznych relatywizmów. Naga prawda ma w nosie szlachetnych wyznawców lewoskrętnych i prawoskrętnych systemów porządkowania świata w kategoriach ludzkich wartości. Rzekłbym, że naga prawda lgnie do Niewidzialnego i pragnie „miłosierdzia, nie ofiary”.
Niewidzialny Bóg jest poza skalą ludzkich wyobrażeń form i obrazów, dlatego najlepiej o Nim milczeć i nie gadać zbyt wielu głupstw. Przedwieczny stworzył ten świat – i stworzy, cokolwiek zechce – z czystej miłości. A ludzie powinni stawać się mniej pyszni, czyli jak najbardziej cisi i pokorni, by odkrywać w sobie trochę więcej człowieczeństwa i zakotwiczeń osób w wartości i we wspólnoty, oraz – napełniać siebie wzajemnie miłością. Prawda, że utopia?
Tyle, że nie moja – naukę taką głosił Jezus Chrystus. Po mojemu wszelako: z ewangelicznego przesłania miłości da się wyprowadzić najgłębszą filozofię – również dla lewoskrętnych i prawoskrętnych wyznawców ideologii lepszego, bo na naszą modłę budowanego, świata. Bo – poza trwogą i dramatem – kant nagiej prawdy najmocniej uderza w sumienie człowieka w chwilach napełniania się życia troską o coś, za co odpowiadamy, w tym również – troską o wspólne dobro.
Żył wielki człowiek, który pragnął zmieniać i zmienił Indie – przywrócił swojej ojczyźnie niepodległość. Nazywał się Mahatma Gandhi. Przypisuje się jego autorstwu następujące słowa:
„Każdy, kto podporządkowuje się niesprawiedliwemu prawu, ponosi odpowiedzialność za to wszystko, co jest tego konsekwencją.
Toteż, jeśli prawo i sprawiedliwość są w konflikcie, musimy wybrać sprawiedliwość i nieposłuszeństwo wobec prawa.”
Mahatma Gandhi zginał z rąk fanatyka religijnego. Taki los. Ten rodzaj śmierci nie ujmuje wielkości przywódcy Narodu, lecz raczej ją uświęca i czyni nieśmiertelną w pamięci potomnych.
Mnie nie interesuje teraz hagiografia hinduskiego męża stanu, lecz zacytowane powyżej słowa – ich sens i przesłanie. To oczywiste: Musimy w takiej sytuacji konfliktu wartości wybrać sprawiedliwość . Ale czy we współczesnej Polsce mamy w ogóle szansę na wybór sprawiedliwości? Czy taka opcja nie została zamknięta dla świadomości osoby wmanipulowanej w bełkot celebry prostaków? Czy sprawiedliwość nie została upartyjniona? Czy nie jest tak, że każda sekta polityczna posługuje się innym kodem sprawiedliwości, niezrozumiałym w obozie wroga? I skąd ta nowomowa u władzy, która deklarowaną politykę miłości realizuje w czystej mowie nienawiści? I dlaczego chce kneblować obywatelską krytykę swej nieudolności? W majestacie prawa stanowionego i w imię sprawiedliwości społecznej?! Retoryczne pytania.
Otóż, żyjemy w takim państwie i takiej unii państw, gdzie prawo (miejscami mocno) niesprawiedliwe (i gęsto głupie, nielogiczne, sprzeczne wewnętrznie) tworzy się w geometrycznym postępie – bez opamiętania i raczej w lewoskrętnym amoku lewackich rojeń ideologicznych.
To prawo bez Boga. To prawo coraz częściej i gęściej ma zwykłego człowieka za śmieć. To prawo służy mamonie i interesom wielkich korporacji, powstaje w maglu lobbystycznych wpływów. I tak dalej.
To prawo niesprawiedliwe z wielu innych powodów, ale beneficjenci takiego prawa – a jest ich wielu i właśnie oni mają wpływy polityczne i gospodarcze w ustroju demokracji przedstawicielskiej – powiedzą, że jest ono sprawiedliwe społecznie.
– Komu służy, dla tego bywa sprawiedliwe, kogo wyklucza, ten sam sobie winien, bo ma wędkę, lecz ryb nie chce mu się łowić – tak przecież da się opowiedzieć o liberalnym duchu praw i wolności obywatelskich w demokracji przedstawicielskiej . Kto więc ponosi odpowiedzialność za wszystkie konsekwencje durnego prawa stanowionego dziś w Polsce i Unii Europejskiej? Ten, kto je mętnie tworzy? Ten, kto je wykorzystuje dla własnych korzyści? Ten, kto bezmyślnie się podporządkowuje pod niesprawiedliwość dla świętego spokoju lub dla okruchów z pańskiego stołu? Też!
Fakt to fakt: Chore prawo jest jak garb dla gospodarki i społeczeństwa, ale co ze sprawiedliwością? Jaka ona jest i gdzie ona jest we współczesnym świecie postmodernistycznych relatywizmów? Czy nie jest tak, że nie ma już prostej i wspólnej dla wszystkich ludzi sprawiedliwości, bo została ona wyparta przez rozmaite formy wyobrażeń o sprawiedliwości społecznej? Ano, tu chyba został pogrzebany pierwszy pies. Tu, czyli w relatywizacji i uspołecznieniu sprawiedliwości.
Nie ma sprawiedliwości tam, gdzie w mózgach obywatelskich zalęgł się mem sprawiedliwości społecznej. Bo wprawdzie sprawiedliwość ma swój wymiar aksjologicznie społeczny, lecz zapuszcza korzenie głębiej – aż do sumienia, które gdzieś tam każdy człowiek w sobie niesie przez życie. Sumienie to – najpierw – sprawa rozmowy człowieka z Bogiem, a dopiero następnie – ze sobą i z drugim człowiekiem. To cały las, a nie pojedyncze drzewo na pustkowiu.
A gdzie został pogrzebany drugi pies, czyli sumienie cywilizacji, która ogłosiła dumnie śmierć Boga? Lapidarna odpowiedź: w przyszłości, zanikającej i nie chcącej otwierać zdrowych horyzontów dla optymistycznych prognoz jutra. Słowem: zamiast rozwoju będzie zwój, zamiast życia śmierć, zamiast kultury dekadencja i rozpusta, zamiast pracy tłuste tyłki bankierów, zamiast dobrobytu dług rzucony na plecy przyszłych pokoleń. I rosnąca nędza oraz smród. To dopiero wybór – faktycznie za grosz w nim sumienia.
Gdzie można odnaleźć sumienie? Tylko w człowieku, który postanowił oprzeć się obwieszczeniu z nekrologu cywilizacji śmierci i prowadzi własną walkę, by dotrzymać wierności Bogu.
Ale gdzie żyje taki człowiek? Potraficie go odnaleźć i wskazać: to on! No dobrze! Znam kilku takich ludzi, którzy nie zakopali talentu sumienia, lecz sumiennie oddali mu przewodnictwo nad własną wolnością. Znam, ale nie wymienię żadnego nazwiska. Dlaczego? Bo autorytety moralne to farbowane lisy lub, jeśli jakiś autentyczny chciałby wstąpić na salony, będzie wrzucony do kotła z napisem „Polska”, którego nawet diabły nie muszą pilnować, bo – jak w kawale słusznie rozpoznano – sami Polacy, zwłaszcza ci z mainstreamu, potrafią skutecznie pilnować własnego piekła. Autorytety są martwe w naszej kulturze pompowania pomponików miernot na rozmaitych jarmarkach i targowiskach medialnej próżności… a wraz z nimi umiera nadzieja na zwykłą, taką ziemską – sprawiedliwość, zwłaszcza w okolicach, gdzie ulokowała się władza.
Sprawiedliwość do świata, myślę tu tylko o jego małym fragmencie, może przywrócić człowiek, który odkopie talent własnego sumienia (i odzyska serce). A następnie, kierując się sumieniem (rozumem i sercem), życie swoje zawierzy Bogu. Takich ludzi – po prawdzie – potrzeba wielu, żeby coś drgnęło i poczęło się naprawiać w kulturze i cywilizacji, w Europie, na świecie i w Polsce. Ale tacy ludzie nie mogą wychylić nosa poza płot własnej zagrody. Żeby uniknąć plutonu egzekucyjnego wściekłych psów z mediów, muszą napisać opowieść własnego losu z dala od sfery publicznej. Prawda, że śmieszne?
Od czasów Mahatmy Gandhiego ludzkość wykonała milowy krok w kierunku cywilizacji śmierci. Mało dziś miejsc na świecie, gdzie prawo stanowione wchodzi w konflikt ze sprawiedliwością społeczną. Dzieje się tak, gdyż wykluczenie, mówiących wprost o niesprawiedliwości i bezprawiu na targowisku sitw i partii politycznych, w mordowniach mediów i sądów, następuje bezbłędnie i automatycznie. Plutony egzekucyjne stoją w pogotowiu, gotowe do rozstrzelania każdego, kto podważy w Polsce republikę okrągłego stołu. Młyny kłamstwa przykrywkowego nie ustają przy robieniu ludziom wody z mózgu. Przemysł pogardy dla frajerów pracuję na pełnych obrotach i wypłukuje ludziom z głów myśli o innej sprawiedliwości niż ta, za którą opowiada się władza i mainstream. Jedni stają przeciw drugim, dziel i rządź, napuszczaj i kontroluj – to samo sedno tzw. demokracji liberalnej.
Z arsenałów sprawiedliwości, odwołującej się do sumienia i Boga, usunięto już nawet kurz po starych ideach. Pranie mózgów będzie nasilane, a efekty, czy raczej ludzkie produkty (takiego durnego rynku pod kontrolą oligarchów), będą coraz skuteczniej (bo od żłobków) utwierdzane w przekonaniu, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Produktem sterylizacji chemicznej i manipulacji informatycznej będzie w tym odruchu odwracania kota ogonem, czyli wmawiania, że antywartości są wartościowe, nowy człowiek przyszłości – w sam raz skrojony na miarę New World Order.
Prawo stanowione coraz rzadziej będzie wchodzić w konflikt ze sprawiedliwością społeczną, gdyż – po prostu – kaganiec na ryj łatwo założyć człowiekowi z zagubionym sumieniem. Bez odnowy moralnej i duchowej czeka nas los dinozaurów, uciekających w dekadencję i hedonizm – że odniosę się do poety Eliota – „nie z hukiem, lecz ze szczurzym piskiem”.
Póki co i w każdym razie, exodus do nor bezalternatywnej nieodpowiedzialności, wydrążonych w labiryntach egoizmów i partykularyzmów degenerującej się kulturowo i demograficznie Europy, trwa w najlepsze. A tendencji, by stawić czoło problemom, nie widać.
Może ktoś potrafi podać lepszą diagnozę choroby niż ta oto: Dzieje się źle, bo prawo i sprawiedliwość stały się interesem dla posiadających jeszcze prawo do robienia interesu. Talonem nieprawości wymienianym na zysk w hipermarkecie poprawności politycznej.
A już na sam koniec felietonu, dla lepszego samopoczucia Szanowny Czytelniku, pozostawię do namysłu jeszcze takie pytanie: Jeśli wybierzesz nieposłuszeństwo wobec prawa, to w imię jakiej sprawiedliwości?
Sprawiedliwości sumienia, czy sprawiedliwości społecznej?
Nie sądzę , po ostatnich wydarzeniach
ta hucpa z tak zwanymi " Ziobrystami " ( ciekawy jestem kto wymyślił tą ksywę ) , pokazala mi że PiS jest partią kumotersko , dyktatorską . Zastanawia mnie milczenie Prezesa Kaczyńskiego , który chyba jeszcze oficjalnie nie wypowiedzial się w tej sprawie, (może się mylę) . PiS ponosi teraz większą porażkę , jak porażka wyborcza , ktorą niektorzy "twardo głowi" członkowie partii nazywają , sukcesem . Partia która otacza się "drutem kolczastym " , nie jest moją partią . Bylem sympatykiem PiSu , teraz będę krytycznym obserwatorem , ponadto życzę "Ziobrystom" by nie zaprzestali dążyć do prawdziwie prawicowych , prawdziwie demokratycznych projektow na odnowę Kraju .
Dlugo czekalem na Wolna Polske , bede czekal dalej , nie jestem dziennikarzem , a Blogerem amatorem:) A zawód ? , Kulinarny Ekspert :)