Prawdziwy Święty Mikołaj
25/12/2011
395 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Jeszcze zupełnie niedawno, 30 lat temu przychodził do dzieci prawdziwy Św. Mikołaj – Biskup, a nie laicki przerośnięty krasnal z nadwagą wprost z reklamówki Coca-Coli. Oto moje wspomnienia z tamtych lat:
Lata siedemdziesiąte. Gwar u dziadków niesamowity. Ja i mój młodszy brat cioteczny – Krzysiek, na zmianę dyżurujemy przy oknie, wypatrując pierwszej gwiazdki.
Obydwie małe siostrzyczki, ta rodzona – Dorotka i jej rówieśniczka – Agnieszka, od Cioci Zosi, biegają podniecone. Trasa niezbyt skąplikowana sypialnia – przedpokój-kuchnia-przedpokój-pokój stołowy. Ale w każdym z pomieszczeń się coś dzieje. W sypialni się pali lampeczka-krzyżyk, my z nochami w szybie i tata kończący papierosa (jego odpoczynek od zamieszania). W kuchni kochana Babcia Zuzia wyjmuje z szafki pod oknem ciasto za ciastem. Ile tego. Mmm.. piernik, serniczki, murzynek i – o rety, moje ulubione – makowiec. Wszystkie pachnące, świeżutkie, efekt wypieków Babci w wczorajszym (i nocy). Mama wyjmuje pierogi z gara na talerze. Ciocie zajmują się smażeniem karpia i gotowaniem uszek.
W stołowym CHOINKA – ale JAKA. Do nieba. Pełna bombek, lampeczek, naszych kolorowych łańcuszków, anielskiego włosia i najróżniejszych, fikuśnych zabawek oraz długaśnych cukierków (ich jeść nie wolno, bo stare). Całość wieńczy czubek bombkowaty. Ten sam od lat. Z wgłębieniem z boku w kształcie harmonijki. A na środku pokoju stół. Już przybrany, uroczysty. Przy nim uwijają się Wujkowie. Rozstawiają sztućce talerze. O, leci też Tato, wypalił już. Przynosi, więc pierwsze zimne zakąski: buraczki, śledzie – ze trzy rodzaje.
W fotelu uśmiechnięty Dziadek. Dostojny, olbrzymi i czuwający nad wszystkim. Surowy dla dorosłych a przystępny dla dzieciaków. Woła mnie ręką, gdy tylko się pojawiam:
– Jest już pierwsza gwiazdka kawalerze?
– Nie, Dziadziuś, jeszcze nie.
– To pośpiewajmy Kolędy, będzie nam się przyjemniej czekało.
„Dzisiaj w Betlejem, Dzisiaj w Betlejem, Wesoła nowina, Bo Panna czysta, Bo Panna czysta, Porodziła syna” – zaczął swoim tubalnym głosem.
To sygnał dla reszty dzieciarni. Przybiegają wszyscy i przyłączają się do śpiewu. Tylko ja lecę do sypialni, zgaszam górne światło i wpatruję się w niebo przez okno – moja kolej czuwania. No, kiedy ona zajaśnieje? Ta pierwsza z gwiazd? Najważniejsza. Sygnał do rozpoczęcia kolacji.
Śpiewy biegnące z drugiego pokoju coraz głośniejsze. Nawet Tata się przyłączył.
Ja wciąż z nosem przy zimnej szybie, wpatruję w ten nieziemski dziś – biały świat, też nucę. Ale inną wersję Kolędy. Tą, którą nauczył mnie Dziadek-Partyzant jeszcze przed świętami:
Dzisiaj w Warszawie,
Dzisiaj w Warszawie,
Wesoła nowina.
Tysiąc bombowców,
Tysiąc bombowców,
Leci do Berlina.
Berlin się pali,
Berlin się wali,
Hitler ucieka,
Hitler się wścieka.
Granaty trzaskają
Bomby wybuchają.
Cuda, cuda
Wyprawiają.
O JEST!! Pierwsza gwiazdka! Hurra! Krzyczę. Nie. Ryczę raczej z radości i biegnę do stołowego.
A tam, jak pięknie. Stół już zastawiony. Świeczki, jedna za drugą zapala Mama. Wygląda wspaniale. W jakiejś takiej odblaskowej bluzce w paski. Wujek Grzesiek daje mi kuksańca żebym się przesunął. Ciocie pobiegły do pustej teraz sypialni też się przebrać świątecznie. Hehe, będzie je podglądał Aniołek-Cherubinek z obrazka na ścianie.
Babci wszędzie jest pełno. Ile ma energii. Komenderuje: siadajcie, przesuńcie się, przynieście jeszcze to, tamto, sianko pod obrus, serwetka spadła. Tata z Wujkami ładują się na wersalkę za stołem. Wróć! Będzie inaczej. Parami. Wujek Andrzej trzyma miejsce dla Cioci Fredzi. Wujo Grzesiek głośno woła żonę – Zosię: pośpieszcie się, już siadamy. Za chwilę jest już cała rodzina. Babcia wesoło podaje wazę z barszczem. Tata wpakował krawat w uszka. Chwila napięcia. Wszyscy czekają, kiedy Dziadek Adolek wstanie, sięgnie po opłatek i zaczną się Życzenia.
– No, Tato – mówi delikatnie Ciocia Fredzia.
Jest sygnał!
Doskakujemy do siebie z chlebem pańskim w dłoniach.
– Byś synku był naszą pociechą, dobrze uczył się w szkole, był zdrowy i wyrósł na porządnego człowieka – mówi do mnie Tata i całuje.
– A ja Ci Tatuś życzę zdrowia i mnóóóstwo pieniędzy.
Dorotka ciągnie mnie za chwilę za rękaw i szepcze zmartwiona:
– nie ma prezentów. Czy dziś Święty Mikołaj nie przyjdzie?
– przyjdzie, przyjdzie. Zawsze przychodzi.
Chociaż, oczywiście i we mnie niepokój jest.
Bo o tej porze zawsze prezenty już leżały pod choinką. Zalatany Św. Mikołaj wchodził, bowiem przez okno do pokoju (akurat, gdy dzieci były w sypialni) i je rozkładał. Potem trzask okna. Wbiegaliśmy – ale nigdy nie udało się Go spotkać. Czasem komuś tylko mignął jego czerwony płaszcz na dworze i słyszeliśmy (chyba) dzwonki sanek.
– Czyżby faktycznie o nas zapomniał, Dzidziusiu?
– A grzeczni byliście?
No właśnie. Martwię się już na całego. A może to przeze mnie? Może przez tą drakę z Panem Julkiem? Co mu powiedziałem przez telefon: „dziadka nie ma a pan mnie może najwyżej w dupę pocałować”. Popisywałem się wtedy przed Krzyśkiem, a teraz prezentów może nie być. Pewnie to przez mnie.
Tymczasem kolacja się kończy. Już makowiec. Pochłaniam kolejny kawałek. Kolędy. Trochę śpiewamy, trochę z kasety z grundiga: Cicha Noc, Jezuś Malusieńki, Pastuszkowie i Bóg się rodzi.
Babcia wyszła znowu do kuchni i woła:
– Dzieci, dzieci! Chyba widziałam Świętego Mikołaja.
Pędem, na złamanie karku dopadamy okna kuchennego i pakujemy się na szeroki parapet. Gały wlepione w noc i oświetloną uliczkę.
– Chyba tu lądował.
– Jak to „chyba” Babciu? Nie widziałaś dobrze? Przecież to parter.
– Cos mi mignęło. Wszyscy ludzie są na wieczerzach wigilijnych, więc któż inny mógł być?!
Nagle, dzwonek do drzwi. Zamarliśmy. I dalej tarabanić się spowrotem z parapetu na podłogę.
– Spokojnie wariacie – krzyczy do mnie Ciocia Zosia (moja Chrzestna) – bo potrącisz Agnieszkę.
Faktycznie, kilkuletnia siostrzyczka, blondyneczka, przestraszona zaczyna brać powietrze do płaczu. Zatykam jej usta i ciągnę ze sobą.
Otwierają się drzwi powoli. My, dzieciarnia zbita w czwórkę, stoimy niepewnie pośrodku przedpokoju.
WCHOOODZI !!!
Pochylony, z długaśną białą brodą, w czerwonym płaszczu do ziemi, czapie biskupiej i podpiera się wielkim pastorałem.
– NIECH BĘDZIE POCHWALONY….
– Na wieki wieków, Amen.
– DZIEŃ DOBRY DZIECI.
– Dzień dobry Święty Mikołaju.
Pomalutku, przez przedpokój wchodzi do salonu. Na plecach dźwiga wielki, OGROMNIASTY wór. Na pewno pełen prezentów. Ale o dziwo napięcie mnie nie opuszcza.
– BARDZO DŁUGO JECHAŁEM PO NIEBIE DO WAS. ZMARZŁEM TROCHĘ I JESTEM ZMĘCZONY.
– Spocznij Święty Mikołaju – mówi Mama.
– A z daleka jechałeś? – wyrywa się jak zwykle Krzysiek.
– Z SAMEGO BIEGUNA PÓŁNOCNEGO. ALE PĘDZIŁEM, BO ANIOŁY MI MÓWIŁY, ŻE TU DZIECI CZEKAJĄ. BYLIŚCIE GRZECZNI?
– Taaaaak
– NA PEWNO? BO COŚ MI SIĘ WYDAJE, ŻE JEDNEMU I RÓZGA BY SIĘ PRZYDAŁA.
Zmartwiałem! I zrobiłem się czerwony jak burak. To przez ten wygłup na pewno.
– ZACZNIJMY WIĘC OD NAJMŁODSZEJ AGNIESZKI.
Tu sięgnął do wora i wyciągnął paczkę. Agnieszka odebrała dygając ślicznie – nie puszczając jednocześnie sukienki swojej mamy. Potem była Dorotka, Krzysiek…. A potem:
– PODEJDŹ NO CHŁOPCZYKU DO MNIE. TY TU JESTEŚ NAJSTARSZYM WNUSIEM?
– Tak.
– I BYŁEŚ GRZECZNY TAAK?
– Ta…k, to znaczy już naprawdę drogi kochany Święty Mikołaju będę. Starałem się, ale nie zawsze wychodziło.
– WIEM, WIEM. FIGLE-MIGLE CI W GŁOWIE. I MÓWISZ BRZYDKO.
– Ale naprawdę Święty Mikołaju, to ostatni raz.
– TAAK. ZASTAWIAM SIĘ, CO ZROBIĆ. WZIĄŁEM DLA CIEBIE RÓZGĘ…
– ….(byłem przerażony a do oczy zaczęły się cisnąć łzy)
– ….ALE CHYBA JEDNAK CI ZAUFAM. UWIERZĘ TEJ TWOJEJ OBIETNICY. WARTO?
– Tak warto! Święty Mikołaju. Naprawdę warto. I już obiecuję, że nigdy, nigdy. I Mamy będę słuchał. I Taty cały rok. I Babci, i Dziadka
– Dziadziusia – poprawił Dziadek Adolek – „dziadek” to pod kościołem.
– Tak. I Dziadziusia.
I Święty Mikołaj sięgnął do worka i wyjął WIELKI PREZENT.
I DAŁ MI.
Potem rozdał jeszcze podarki reszcie domowników. Tata szepnął śmiesznie pod nosem: – pewnie znów skarpetki albo krawat.
Potem GOŚĆ pożegnał się. Życzył Wesołych Świąt i poszedł. By wsiąść w sanie i odjechać do innych dzieci.
Cały wieczór upłynął na zabawie, zwłaszcza, że przydało się też dodatkowe nakrycie, bo zaraz odwiedził nas wesoły Pan Rogala – przyjaciel Dziadka i Babci, jeszcze z oddziału "Szarego".
A co ja wtedy dostałem? Nie pamiętam.
Może robota chodzącego, albo klocki-budownictwo?
Pamiętam za to, że grzecznie pomogłem posprzątać po kolacji.
Dziadziuś zapalił zimne ognie na choince i znów zaczął śpiewać kolędy. Śpiewaliśmy z nim wszyscy. Ja popisywałem się znajomością zwrotek, bo jako jedyny byłem już po Pierwszej Komunii.
Na drugi dzień rano były Teleferie w telewizji. Bajeczka-teatr, w której aktor Wiktor Zborowski grał krasnala „Mika”, który miał niesamowity apetyt. Jadł i jadł, że rósł i rósł. Aż urósł tak bardzo, że przestał być krasnalem. Przestał też mienić się „Mikiem” a zaczął „Mikołajem”. Nie porzucił także swojego czerwonego, krasnoludzkiego przebrania (które jakoś urosło razem z nim) i zaczął dzieciom przynosić prezenty.
– Mieszają dzieciakom w głowach – stwierdził Dziadek.
– No właśnie – przytaknąłem – przecież to kompletna nieprawda, bo Święty Mikołaj był biskupem
– Ja tam bym w życiu nie uwierzył w takiego „oszukańca” bez czapy biskupa i pastorału – dodał Krzysio.
– Bo polskie dzieci są mądre. Wiedzą, że tylko prawdziwy święty może mieć tyle serca by przynosić prezenty wszystkim dzieciom w Wigilię. Jak wasze mamy były małe, to zła władza próbowała im wmówić, że prezenty przynosi niejaki Dziadek Mróz. Taki ruski brodacz, który nie wierzy w Pana Boga.
– ale bzdety, kto by się dał im nabrać?! – stwierdził rezolutny Krzysiek.
Wujek Andrzej popatrzył się na niego wesoło i pogładził synka po głowie.
Zaczęliśmy się zbierać do kościoła.
A Babcia – która była już na „Pasterce” – zaczęła stół szykować do świątecznego śniadania. Jak wrócimy, będzie wszystko gotowe.
ŁŁ
Koniec opowieści. Czy dzisiaj wygląda podobnie? Mam niestety wątpliwości.