Praktyczna Pani
30/11/2011
573 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
Moje drugie, po Tupolanie, opowiadanie. Odtrutka na smoleńską traumę. Reset. Powrót do codzienności.
Praktyczna Pani (To jaki jest rachunek za całość?)
1.
Lena lubiła te leniwe poranki na swoim słonecznym tarasie. Każdy był inny, każdy miły i każdy zapowiadał moc towarzyskich wrażeń. Teraz właśnie, na wpół leżąc w ulubionym lila fotelu, wyciągała swoje nieprzyzwoicie długie nogi, a jej smukłe, choć jeszcze niezbyt wprawne, palce tańczyły z zacięciem po całej twarzy. Trudno stwierdzić jednoznacznie, ale prawdopodobnie miało to coś wspólnego z robieniem makijażu. Lena oddawała sie temu z pasją impresjonisty.
– Trzeba ładnie wyglądać, bo żaden facet nie będzie miał na mnie ochoty. – Powiedziała do siebie i brzmiało to dokładnie jak coś pomiędzy świeżo kiełkującą myślą a ugruntowanym przekonaniem. A może po prostu było jednym i drugim jednocześnie?
Lena należała do tych słodkich w swoim nieskomplikowaniu istot, które czytając poruszają wargami, a w samotności rozmyślają na głos: – A dziś jest bal. Ciekawe czy Robert poprosi mnie do tańca. Nie, to jasne, poprosi na pewno, ale ciekawe czy będzie tańczył ze mną najwięcej. Albo jeszcze lepiej – tylko ze mną. – I Lena aż uśmiechnęła się na tę myśl. – Tak, tylko ze mną!
– Nie licz na to, ty głupia. – w progu, zmysłowo oparta o framugę, stanęła Rita (głośne rozmyślanie ma, jak widać, swoje minusy). Sytuacja już wkrótce miała zacząć niebezpiecznie gęstnieć z sekundy na sekundę.
Gdyby nie jeden szczegół, można by ją wziąć śmiało za siostrę bliźniaczkę Leny: tak samo długie nogi (dalibóg, nie wiem czy nawet nie dłuższe, choć to już oznaczałoby gwałt na proporcjach, nawet takich dżag, jak te dwie), równie kształtne biodra, smukła kibić, wyrywający się spod bluzki biust. Nie pytajcie mnie ile miały lat. Mogły mieć równie dobrze piętnaście jak i dwadzieścia pięć. – Z takimi towarami nigdy do końca nie wiadomo. Od bycia bliźniaczkami oddzielały je tylko karnacja skóry i kolor włosów: Lena była cappucinową, złocistą blondynką, a Rita kakaowo-czarną brunetką z gęstym afro. Obie pochodziły z krajów, gdzie zarabiając po 2 dolary dziennie chwali się Pana za szczodrość i już sam ten fakt sprawiał, że stanowczo nie było tam dla nich odpowiedniego klimatu. Tysiące, a może i miliony takich lalek przybywały do Polski, Niemiec, całej Europy, Stanów – generalnie do całej bogatszej połowy świata – z biletem w jedną stronę. Nigdy już potem do siebie nie wracały, no chyba, że na wycieczkę.
Dziewczyny znały się bardzo dobrze, nawet aż za dobrze, bo chociaż mieszkały razem dopiero od ostatnich urodzin Karoli – niewiele ponad trzy miesiące – to przez ten krótki czas już zdążyły się pokochać i znienawidzić jakieś dwadzieścia razy.
– Nie licz na to, ty głupia. – powtórzyła Rita. – Myślisz tylko o facetach, latawicznico. A i tak Robert nie jest twój i wybierze na balu inną. Zobaczysz, takie ciacha mają lasek na pęczki.
– Ani mi się śni, rozumiesz? – powiedziała akcentując każdą sylabę, prawie z płaczem w głosie, Lena. – A-ni-mi-się-śni! Właśnie że będzie mój! – Ostatnie słowo właściwie wykrzyczała i wykonała jednocześnie coś, co wyglądało jak podskoki na piętach lub tupanie obunóż. Po pokoju rozległ się trzask uderzania w plastik. Lena była pocieszna w tym swoim głupiutkim gniewie i można by się faktycznie pośmiać, gdyby nie straszliwy, tragiczny smutek w jej głosie, tak bardzo nielicujący z pięknem jej twarzy.
– Płaczesz? Płaczesz, ty głupia? Tak? A płacz sobie. Będziesz płakać, to umrzesz i zbrzydniesz. – Rita potrafiła być okrutna i właśnie dawała próbkę swojego raniącego niczym maczeta języka.
Dwie minuty później nie było już śladu tych emocji i tej całej dziewczęcej rywalizacji. Obie siedziały rozwalone na sofie i przypominały iskające się małpy. Obok, na tandetnym, plastikowym, różowym stoliku stały dwie różowe filiżanki i imbryczek na herbatę. Rita rozczesywała Lenie z zapamiętaniem jej piękne, długie blond włosy. Dziewczyny co chwila coś tam sobie szeptały na ucho i raz po raz wybuchały rwanym, beztroskim śmiechem. Kilkakrotnie dało się wyłowić pojedyncze słowa: „facet”, „klient”, „menago”. Gdzieś zza ściany dolatywały dźwięki telewizora – babiniec z "Małej Czarnej" – kultowego programu dla pań emitowanego przez TVN Style, dyskutował o ławicach Piotrusiów Panów zaludniających archipelagi biurowców współczesnych korporacji. Dziewczyny jednak nie słuchały. Zresztą i tak nic by z tego nie zrozumiały. Uwierzcie mi, wiem co mówię.
– Wiesz, co się wczoraj stało? – Lena ożywiła się na wspomnienie podróży warszawskim metrem. – Wyobraź sobie, wracam od kosmetyczki, nagle patrzę, jedzie podwyżka – relacjonowała to tak, jakby w wagonie spotkała okrwawionego Frankensteina.
Rita zdawała się nic z tego nie rozumieć. Literalnie nic.
– Podwyżka, słyszysz? – kontynuowała niezrażona tym Lena. Ojciec mówił mi ostatnio, że to źle. Że jak przychodzi podwyżka, to potem biedni ludzie nie mają z czego płacić kredytów. I rat. Tak, raty są najgorsze do płacenia. Jak nie płacisz rat, to przyjeżdża policjant i idziesz do więzienia.
Milczenie skupionej na pracy grzebienia Rity mogłoby sugerować, że opowieść trafiała w próżnię. Nic bardziej mylnego, tyle że Rita wyłowiła z tej historii coś znacznie ciekawszego. Słowem, którego się uchwyciła, był „ojciec”.
– Przecież ty nie masz żadnego ojca.
– Mam! – Głos Leny zabrzmiał jak warknięcie wilczycy.
– A właśnie, że nie masz.
– A właśnie, że mam! Mam! Mam tatę!
– Nie masz, nie kłam, ty głupia.
– Mam, mam, mam!!! Tylko wyjechał daleko, rozumiesz? Wyjechał w delegację.
– Wcale że nie masz. Nigdzie nie wyjechał, tylko odszedł do twojej matki. Ma inną żonę. Zostawił was. Rzucił.
To, co się wydarzyło po tych słowach, warte było by uwiecznienia w markowym kinie akcji: rozłożona na sofie Lena przekręciła się na brzuch i nim wiszący na ścianie zegar zdążył przesunąć wskazówkę sekundnika, z furią wbiła palce w szyję i oczy Rity. Zbliżywszy swoją twarz na grubość żyletki, wycedziła: – MAM TATĘ, ROZUMIESZ SUKO!!?!! M-A-M!!!!
Dla pięknej Rity było więcej niż jasne, że albo odpuści, albo za chwilę stanie się piękną Ritą bez grdyki i oczu. Wolała nie przechodzić do historii.
– Już dobrze!!! Masz tatę. Puść. Ałaaaa! Puuuuść! Przepraszam.
Lena rozluźniła uścisk. Jeszcze chwilę sapała nienawistnie, ale w końcu na jej twarzy zajaśniał uśmiech.
Drodzy Państwo, właśnie dane nam było zobaczyć, jak dwudziesta pierwsza huśtawka nastrojów przeszła do annałów tej burzliwej znajomości.
– Ale ty masz macicę, stara. – w kategorii „rozładowywacz napięcia” Ricie udał się strzał w dziesiątkę. Przez kilka dobrych chwil dziewczyny rechotały na plecach, bo ten zasłyszany ostatnio tekst rozbawiał je nieodmiennie za każdym razem.
– Każdy ma za wyjątkiem chłopaków.
Przez chwilę chichocząc próbowały ustalić, jak analogiczny tekst powinien brzmieć w odniesieniu do mężczyzn, ostatecznie jednak bariera leksykalno-anatomiczna okazałą się za duża i nie doszły do zadowalającego porozumienia.
– Co słychać w wielkim świecie? – spytała zmieniając wątek Lena.
– Stare dzieje. Maciek już nie jest z Sindi.
– Wiem, słyszałam. Puściła go po kancie. I dobrze mu tak. Głupi jest.
– Wiem, ciągle tylko by każdą dziewczynę chciał naliczyć.
– Mówi się „zaliczyć”. A w ogóle wolę Roberta. On mi kupi tyle sukienek, ile będę chciała i się ze mną ożeni. Obiecał mi.
– Ze mną też się ożeni. A wiesz….
Nie skończyły. Jakaś kosmiczna siła wyssała je ze słonecznego tarasu i, pchnąwszy Lenę w objęcia Rity, rzuciła w otchłań. Obie w przedziwnym, jakby zapaśniczym uścisku, przeturlały się po dywanie. A już po chwili na obu dziewczynach wylądowała ruda jak sam nie wiem co, Sindi.
2.
– Karola, no co ty robisz?!? Jeszcze jesteś niegotowa!!? Ile razy można cię prosić o to samo? Na co czekasz? Na oklaski? Mówiłam, że wychodzimy, liczę do trzech i nie będzie lodów na spacerze, raaaaaz…
-Mamo, kończyłam się bawić lalkami… – Głos Karoli jest klasycznie płaczliwy.
– …dwaaaaa… – Ewa nie odpuszcza córce. W ferworze wychodzenia z domu tnie matczynymi spojrzeniami przestrzeń przedpokoju niczym brzytwą.
– Mamusiu, już idę, tylko spakuję lalki do plecaczka – popiskuje Karola.
– Trzyyyyy!!!Ubieraj buty dziecko, raz-dwa. Jezus, a po co ci jeszcze te lale. Przecież idziemy na pizzę. Buty! Buty zakładaj. Buty powiedziałam. Ciocia Ola czeka już na nas w pizzerii. Jezu, nie uczesałaś się dziś wcale?!!? Masz minusa sukienkowego. Wychodzimy, no zostaw tę szczotkę teraz, taksówka już podjechała, zapnij suwak.
– Mamuniu już, jeszcze chwilka. – Karola prawie skomle, upychając głowami w dół Lenę, Ritę i Sindi. Bukiet sześciu długich nóg uporczywie wystaje z różowego plecaczka i po chwili wahania dziewczynka rezygnuje z prób zapięcia go na suwak.
– WYCHODZIMY!! Taksówka już czeka na dole. Wytrzyj nos, masz gila.
3.
Taksówka rzeczywiście czekała, korki okazały się mniejsze niż zazwyczaj, rozmazana za szybą zieleń Traktu Królewskiego koiła zszarpane nerwy. Taksówkarz znał swój fach i nie bał się żółci ulicznych świateł. Humorometr Ewy i tym samym Karoli szybko wrócił do pozycji neutralnej.
Dziesięć minut później widzimy je w typowej sieciowej kawiarni. Siedzą we trzy, Ola faktycznie była tu pierwsza. Jest dość tłoczno, leci jakiś jazz, gwar skutecznie zamazuje całe fragmenty dialogu. Nachylmy się więc trochę bliżej, by wyłowić jego okruchy.
– Ile bierzesz Ola za godzinę konsultacji dla klienta?
– Ojej, Evik, już nie pamiętam, kiedy pracowałam na stawkach godzinowych. Mam kilka dużych projektów. Ale jakbym miała drobnicę, to teraz poniżej trzech stów już nie zejdę. Wiesz, zależy od klienta.
– Pozazdrościć… – Ewa słabo maskuje zawiść. Spodziewała się nie więcej niż 200. Taka to pożyje. I w dodatku singielka.
– To co, może teraz, po winku, nadszedł czas na kawusię? – Ola rozkręca się, ale któż nie lubi być lokalnym królem lub królową.
Ze strony Ewy pełna aprobata. Niedzielne przedpołudnie rozwija się według jednego z kilku bardzo dobrze przetestowanych scenariuszy.
Wytrawne wino ścięło czubek języka, by po chwili rozluźnić całe ciało Ewy. Po wychodzeniowym szale i taksówkowym milczeniu nadszedł najlepszy moment na welurowe, miękkie, poduchowe pogaduchy. Profesjonalnie znudzony kelner zjawił się z dostrzegalnym ociąganiem. Po czterech latach w stolicy, które upłynęły pod znakiem polisz drimu „od zmywaka do nalewaka”, na drugie imię miał Rozczarowanie. Kiedyś potrafiłby przefrunąć przez całą sale, by służyć ogniem. Teraz naoglądał się już takich plotkujących trzydziech za siedmiu i rzyga na ich widok. Protekcjonalny ton, jakim częstują dwudziestoparoletnich kelnerów wyczuwa na kilometr, bo choćby nie wiem jak bardzo się starały, ton ten nie daje się usunąć, podobnie jak żałoba spod paznokci górnika.
– Jeszcze dwie latte poprosimy, dobrze? – Ewa rzuca zamówienie, nawet nie usiłując odszukać oczu kelnera.
– A dla mnie colę – Karola z refleksem szermierza wciska się ze swoim zamówieniem.
– Nie pijemy coli, córuś. – Ewa z kolei doskonale wie, jak likwidować pokusy w zarodku.
– A tata mi kupuje… – Karola podejmuje nierówną walkę. Na wiele liczyć nie może, ale czasem zmęczenie matczynego materiału, pośpiech, alkohol i dobrze rozkręcająca się rozmowa rozluźniają żelazny gorset nakazów i zaleceń. Dziś jednak to nie jest ten czas.
– Twój tata to w ogóle robi różne dziwne rzeczy. Ale teraz go tu nie ma. Możliwe, że nie ma go w ogóle na naszej półkuli. Kto go tam wie… Teraz pijemy soczek. Sok jabłkowy poprosimy do tych dwóch kaw, temperatura pokojowa. –zwraca się do kelnera. Głos Ewy nie pozostawia przestrzeni na dalsza dyskusję. Game over.
– Poprosimy też może od razu rachunek, dobrze? – włącza się Ola.
– To jaki jest rachunek za całość? – pochłonięta kilkoma sprawami jednocześnie, Ewa pyta właściwie nie wiadomo kogo.
– Mamo, kiedy idziemy? Nudzę się.
– Przestań. Dostałaś od pana kelnera kredki i kartki, tak? To narysuj cioci Oli zamek, na pewno się ucieszy.
– Już narysowałam dwa.
– To narysuj mi królewnę i rycerza. – Ola włącza się do rozmowy i uśmiecha zachęcająco. – Słyszałam, że piękne królewny rysujesz.
Po chwili pod palcami Karoli zaczyna krystalizować się zarys głowy dźwigającej koronę. Głowa będzie brązowa, a korona żółta.
– No dobra, to co z tym Michałem? – Ola uśmiecha się, zadowolona z łatwości, z jaką odpaliła rakietę. Nie wiadomo co bardziej lubi: plotkować czy prowokować.
– Czytaj z moich ust, Olka – język Ewy dotyka podniebienia gdzieś przy końcu – usta w dzióbek – dolna warga zbliża się do górnej – język wspiera podniebienie tuż przy zębach – usta w kółko: g-ó-w-n-o.
Teraz z kolei uśmiecha się Ewa, udało jej się inteligentnie wpleść w rozmowę greps podpatrzony niedawno w jakimś amerykańskim filmie.
– Nie zamierzasz do niego zadzwonić po tym wszystkim? – Ola nie daje tak łatwo za wygraną
– Ani mi się śni.
– O.K., rozumiem. No to nie było tematu.
Ola przez chwilę zbiera siły do decydującego pytania. Uderza:
– A Paul? Ten co was z Karolą zabrał ostatnio na weekend na Hel? Coś z tego będzie?
Karola właśnie inkrustuje koronę rubinami. Obok na osobnym krześle siedzą szeregiem pupa w pupę Lena, Rita i Sindi. Zgięte w „L”, plecami testują miękkość oparcia. Kredka Karoli nieruchomieje, wypada z wiotczejących nagle palców i turla się przez całą długość stolika. Wszystkie cztery zastygają w bezruchu wyczekując odpowiedzi.