Trzy dni po opublikowaniu przeze mnie tekstu na łamach „Nowego Ekranu” Janusz C. przestał być dyrektorem jednego z największych muzeów w Polsce. Podobno przygotowuje się do wyborów. Już w niedzielę okaże się czy wygrał immunitet.
Cz. I:
Na stanowisku p.o. Dyrektora MWP jest obecnie dotychczasowy zastępca Janusza C. Nie wiadomo czy zostanie rozpisany trzeci konkurs na to stanowisko. Poprzednie dwa (w obu startował Janusz C.) nie przyniosły rozstrzygnięcia.
Jak na razie, nastąpiła jedna zmiana: ludzie, z którymi spotykam się w tej sprawie, przestali ukrywać swoje nazwiska i twarze. Przestali bać się zemsty.
Dziś pierwsza rozmowa z kilku odbytych przeze mnie w ostatnich dniach. Rozmowa z osobą, która po raz pierwszy tak szczerze i odważnie mówi o tym, co działo się w Muzeum zarządzanym przez kandydata. Mówiąc: Muzeum, mam na myśli dużą państwową instytucję. Być może opowieść o niej jest w skali mikro obrazem instytucji publicznych III RP.
Zanim spotkałem się z byłą wicedyrektor Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, zamierzałem napisać zupełnie inny tekst. Ale gdy posłuchałem tego, co ma do opowiedzenia, zmieniłem plany. Postanowiłem zamieścić pełny zapis rozmowy.
Winny jestem jedno wyjaśnienie. Agata Michałek-Budzicz to jedna z tych osób, dzięki którym mamy szczęście żyć w wolnym kraju.
Posłuchajcie zatem o Polsce w pigułce.
Rozmowa z Agatą Michałek-Budzicz*
– Ile było konkursów na stanowisko dyrektora Muzeum Wojska Polskiego?
– Dwa, ale ja nie startowałam w pierwszym; podjęłam taką decyzję dopiero za drugim razem.
– Dlaczego?
– Dlatego, że uważałam, iż pewne siły w MON (przeciwko którym podjęłam walkę, niestety, przegraną) nie dopuszczą do tego, bym tym dyrektorem była. Przyjaciele przekonali mnie, żebym spróbowała w drugim konkursie. Uważali, że powinnam spróbować, po to aby kontynuować projekty, które rozpoczęłam w MWP. Przede wszystkim projekt Wirtualnego Muzeum Zbrodni Katyńskiej.
– Czyli świadomość tego, że nie ma się co pchać tam, gdzie mnie nie chcą…
– Tak, ale miałam też świadomość, że gdybym nawet została tym dyrektorem, to w ciągu miesiąca te siły zrobią wszystko, żeby się mnie pozbyć. Niestety, nie zostałam zakwalifikowana do konkursu. Któregoś dnia zadzwonił do mnie pułkownik Jerzy G. – szef Departamentu Wychowania i Promocji Obronności MON, któremu podlega Muzeum. Poinformował mnie, że nie zostałam zakwalifikowana, gdyż nie dostarczyłam, ani nie uzupełniłam (na wniosek komisji) certyfikatu językowego.
– A był wymagany w regulaminie konkursu?
– Ja przynajmniej nie znalazłam takiego warunku. Wymagano znajomości języka na określonym poziomie, ale nie znalazłam warunku, aby był na to potrzebny certyfikat. Podobnie potraktowano inną kandydatkę: Dorotę Koczwańską-Kalitę, Dyrektora Sekretariatu Janusz Kurtyki w IPN. Myślę, że tylko jakiś dobry prawnik mógłby jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o zasadność przedstawienia takiego certyfikatu. Ja zrezygnowałam z odwołania się od decyzji komisji, bo nie stać mnie na wynajęcie kancelarii prawnej.
– Jaki był powód tej „polityki miłości” wobec pani?
– Gdy byłam wicedyrektorem MWP zobaczyłam za wiele, jeśli chodzi o kwestie przetargowo-finansowe, związane z budową nowej siedziby Muzeum Wojska Polskiego i nowej siedziby Muzeum Katyńskiego. Nie mogłam akceptować czegoś niezgodnego z procedurami. Jestem jednym z najlepszych specjalistów, jeśli chodzi o zamówienia publiczne w Polsce. Zajmuję się tym nieprzerwanie od 1996 roku. Od tego czasu przeprowadziłam kilkanaście wielkich projektów unijnych, które były audytowane przez Urząd Zamówień Publicznych, Komisję Europejską – zawsze bardzo pozytywnie. I chyba w Muzeum nie zdawano sobie sprawy z tego, jak dobrym jestem fachowcem i że się na tym znam.
– Pani odeszła po którymś z tych przetargów?
– Ja odeszłam… chyba 22 marca 2010 roku. To w tym dniu położyłam na biurku dyrektora Janusza C. wypowiedzenie.
– Czy powodem wypowiedzenia był jeden z tych przetargów?
– Było wiele powodów…
– Jakich?
– To był brak zgody na to, co się dzieje w Muzeum, czyli przede wszystkim na działalność zastępcy dyrektora ds. Inwestycyjnych – Pana Dariusza M.
– On pracuje cały czas…
– Oczywiście!
– Były jeszcze jakieś inne przyczyny?
– Tak. Uniemożliwiano mi realizację projektu Wirtualne Muzeum Zbrodni Katyńskiej.
– Czyj to był pomysł?
– Mój. Ale chciałam zaprosić do jego realizacji inne instytucje. W tym: IPN. Mam przy sobie pismo z podpisem Janusza Kurtyki.
– Jaki był początek tej współpracy?
– Zwróciłam się do niego (jako wicedyrektor Muzeum Wojska Polskiego) o pomoc i współpracę w budowie Wirtualnego Muzeum Zbrodni Katyńskiej. I to zostało zaprzepaszczone. Cała idea, pomysły i ogrom ludzkiej pracy włożony przez pracowników IPN , moich przyjaciół ze środowisk katyńskich , no i moja praca, zostało zniszczone.
Portret Janusza C. Źródło: facebook.com
– Co było powodem, że nie doszło do wspólnej realizacji tego projektu przez Muzeum oraz IPN? Przecież pan Janusz C. był przyjacielem Janusza Kurtyki…
– Do czasu… Ale po kolei: otóż Janusz Kurtyka wciągnął się w ten projekt. Zmusił oddziały IPN w całej Polsce do tego, by przeprowadziły kwerendy w swoich zbiorach. I to ogromne zadanie zostało wykonane. Opracowano zdjęcia, listy osób walczących o prawdę o Katyniu, skany dokumentów, notacje, wszystko… 17 września 2009 roku w Białymstoku zostało podpisane porozumienie pomiędzy IPN a Muzeum Wojska Polskiego (podpisali je Prezes Janusz Kurtyka i Dyrektor MWP Janusz Cisek). Po pewnym czasie okazało się, że tracę możliwość kontroli nad Muzeum Katyńskim – które jest podległe Muzeum Wojska Polskiego, a właśnie na stronie internetowej Muzeum Katyńskiego miały zostać opublikowane zebrane m.in. przez IPN materiały. Dyrektor Janusz C. zatrudnił w Muzeum Katyńskim osoby, które sam wybierał – moje polecenia wydawane Kierownikowi tej placówki nie były wykonywane. Nie miałam wpływu na dobór pracowników do Muzeum Katyńskiego. Najkrócej: projekt Wirtualnego Muzeum Zbrodni Katyńskiej pozostawał przez dłuższy czas wyłącznie na papierze. I na jakiś miesiąc przed Tragedią Smoleńską (i przed moim odejściem ze stanowiska w Muzeum) okazało się, że projekt Wirtualnego Muzeum Zbrodni Katyńskiej nie ma szans być zrealizowany. Przekazywane przez mnie Kierownikowi Muzeum Katyńskiemu materiały z IPN dot. Zbrodni Katyńskiej nie były wprowadzane na stronę internetową, mimo że Kierownik Muzeum, jak i jego pracownicy byli przeszkoleni przez firmę, która zbudowała strukturę strony Muzeum Zbrodni Katyńskiej.
– A materiały zebrane przez IPN? Są na tej stronie?
– Nie. Usunięto nawet logo IPN ze strony głównej tego portalu.
– Jak się zakończyła współpraca Muzeum z IPN w 2010 roku?
– Nie działo się nic. Tuż przed uroczystością w kaponierze wiosną 2010 roku okazało się, że Janusza Kurtyki nie ma na liście zaproszonych gości. Dowiedziałam się o tym od Pani Doroty Koczwańskiej–Kality – Dyrektora Sekretariatu IPN już po złożeniu dymisji z funkcji wicedyrektora. Okazało się, że Prezesa Janusza Kurtyki nie ma nawet w harmonogramie uroczystości obchodów 70-lecia Zbrodni Katyńskiej organizowanego przez MWP w Kaponierze. Wtedy też miało się odbyć uroczyste otwarcie wspólnie budowanej strony – Muzeum Zbrodni Katyńskiej. Pani Kalita poinformowała mnie, że dzwoniła w tej sprawie do Dyrektora Janusza C. i on jej powiedział, że Kurtyka nie jest mile widziany przez MON i dlatego nie ma go na liście, a potem nie odbierał już od niej telefonów…
– To był chyba cios dla Janusza Kurtyki?
– Prezes IPN dzwonił w tej sprawie kilkanaście razy do swojego przyjaciela – Janusza C., który nie odbierał od niego telefonu – powiedział mi to Prezes Kurtyka w rozmowie telefonicznej. Zadzwonił do mnie, żeby zapytać, dlaczego został tak potraktowany, tak oszukany. Potem spotkaliśmy się we trójkę: Prezes Kurtyka, Dorota Koczwańska-Kalita i ja; i długo rozmawialiśmy. On nie mógł się z tym pogodzić, bardzo cierpiał z powodu zdrady, a 10 kwietnia Janusz zginął z kilkudziesięcioma innymi osobami pod Smoleńskiem… Przez wiele miesięcy przed 10 kwietnia przez moje ręce przechodziły wszystkie materiały z IPN. Ja je dekretowałam i przekazywałam na ręce ówczesnego kierownika Muzeum Katyńskiego pana Romualda Ch.
Zdjęcie Romualda Ch. Źródło: facebook.com
– Kim jest Romuald Ch.?
– Znajomym pana Janusza C. ze Stalowej Woli. Wcześniej (z tego, co wiem) pan Ch. był nauczycielem historii. Zero wiedzy na temat problematyki katyńskiej.
– Wie pani, co należy do jego ulubionych zajęć?
– Nie.
– „Pluć na odległość albo do celu”. Taki przynajmniej wpis jest na jego profilu na facebooku:http://pl-pl.facebook.com/Traugutt
– No, to jest mniej więcej ten poziom… Ale trudno się z tego śmiać.
– Pan Romuald już nie jest kierownikiem Muzeum Katyńskiego.
– Całe szczęście. Tam należy zatrudnić profesjonalistów – historyków, kustoszy, muzealników.
– Ale nadal pracuje w Muzeum Katyńskim.
– To mnie nie dziwi. Muszę panu powiedzieć, że takich przypadków – jak Pan Ch. – jest więcej. Młodzi, niewychowani ludzie, którzy nie mieli wystarczających kompetencji, by pracować w Muzeum i zajmować się tak poważnymi sprawami jak Katyń. O jednym z nich mówiło się nawet, że jest „pierwszym wicedyrektorem Muzeum”. Byli aroganccy wobec innych pracowników. Próbowali też w taki sam sposób zachowywać się wobec mnie, ale to kończyło się dla nich – niestety – bardzo nieprzyjemnie…
– Cofnijmy się o rok, a może nawet o dwa lata. Co działo się wtedy z Muzeum Katyńskim?
– W styczniu 2009 roku z Sadyby – ze względu na fatalny stan techniczny budynków – na mój wniosek (po przeczytaniu ekspertyzy technicznej obiektu) zostało ono przeniesione do Kaponiery w Cytadeli Warszawskiej. I później przez wiele miesięcy nie działo się w tej sprawie nic. Któregoś dnia pan Dariusz M. (zastępca dyrektora ds. Inwestycyjnych) przyszedł z propozycją do dyrekcji, by projekt Muzeum Katyńskiego zlecić z tak zwanej „wolnej ręki”. Koszt tego zlecenia to półtora miliona złotych.
– Ile?
– Półtora miliona.
– Aż tyle? Podał nazwę firmy?
– Tak. To firma pewnego znanego warszawskiego architekta. Pana N.
– Jak pani zareagowała?
– Powiedziałam: „po moim trupie: nie”. Nie było powodu, by zostało to zlecone „z wolnej ręki”.
– A inni?
– Cały czas były próby nacisku, bym się zgodziła na tę propozycję.
– Skąd kwota: półtora miliona złotych?
– Była to oferta potencjalnego wykonawcy projektu – pana N.
– Jak cała sprawa się skończyła?
– Były kolejne próby nacisku ze strony wicedyrektora Dariusza M., aby panu N. zlecić „z wolnej ręki” ten projekt. I przez kolejne miesiące nie działo się nic. Wreszcie: podjęto decyzję o konkursie.
– Czy miała Pani wątpliwości dotyczące firmy, która wygrała konkurs, miała wykonać projekt i zbudować wart 500 mln złotych nowy budynek Muzeum Wojska Polskiego? Finansowany w całości z budżetu MON?
– Nie tylko ja miałam takie wątpliwości. Niezależna firma wykonała audyt i je potwierdziła.
– O co chodziło?
– Firma, która wygrała konkurs na projekt budowy nowej siedziby MWP nie miała żadnego doświadczenia w takich inwestycjach. Z ekspertyzy (audytu) wynikało, że nie wykonano koniecznych badań gruntu i murów obronnych Cytadeli przed ogłoszeniem konkursu i była wątpliwość, czy według koncepcji, która wygrała, da się w konkretnym miejscu wytyczyć drogę. Krótko mówiąc: Było tam zbyt dużo niedoróbek jak na tę kwotę pochodzącą z naszych podatków. Np. sam projekt został wyceniony na 28 milionów złotych. Ja nie wiedziałam, na jakiej podstawie ta wycena została zrobiona. Dlaczego 28 mln? Dopiero wtedy, kiedy odmówiłam rozpoczęcia pracy komisji przetargowej bez wyceny szacunkowej zamówienia, jakąś wycenę dostarczył mi wicedyrektor Dariusz M.
– I dlatego Pani odeszła z Muzeum?
– W dużej mierze tak.
– A „prekoncepcja” Muzeum Katyńskiego?
– To było zlecenie dane konkretnemu projektantowi. I wykonawca: Firma pana Krzysztofa L. dostała za to pieniądze. To stało się przed moim przyjściem do Muzeum.
– Jest to zgodne z prawem?
– Należałoby zapytać o to pana Janusza C.
– Czyli?
– To słowo pojawia się w ustawie o finansach publicznych: CELOWOŚĆ takiego wydatku.
– Czyli „prekoncepcja” Muzeum Katyńskiego powstała jeszcze przed ogłoszeniem konkursu?
– Tak.
– Czy pani była przesłuchiwana w tej sprawie?
– Tak.
– A w innych sprawach?
– Też.
– A przez kogo?
– Np. przez SKW, ale to było dużo później, długo po moim odejściu z MWP. Nie jestem upoważniona, aby o tym rozmawiać.
– O co panią pytali?
– Nie mogę o tym rozmawiać, proszę zrozumieć, nie mam prawa ujawniać treści tych rozmów.
Agata Michałek na pocz. lat 80. (fot. ze zbiorów prywatnych)
C.D.N.
*Zob. biogram Agaty Michałek-Budzicz na stronie Encyklopedia Solidarności:
http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=Agata_Micha%C5%82ek-Budzicz
Dziennikarz sledczy, a moze dziennikarze sledczy. Ujawniam prawde.