Potencjał Pfennig-deutsche’ów
18/01/2012
457 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
W całej historii Polski, nie wyłączając okresu PRLu, emigracja, w ogólności, a do Niemiec, w szczególności uznawana była za zjawisko szkodliwe, zarówno w odniesieniu do Państwa Polskiego, jak i samych emigrantów.
Sukces Frau Thun w wyborach do Parlamentu Europejskiego skłania do refleksji na temat przyszłej roli zgermanizowanych „europejczyków” polskiego pochodzenia w naszych stosunkach bilateralnych.
Germanizacja Polaków ma historię tak długą jak porozbiorowe dzieje Polski. W początkowym okresie prowadzona ona była głównie prymitywnymi, pruskimi metodami przymusu bezpośredniego. Przełom nastąpił dopiero w 1945 roku, kiedy to Sowieci i polscy komuniści zaczęli traktować autochtonów z Ziem Odzyskanych, jak etnicznych Niemców. Zraziło to tych mieszkańców do polskości, z którą utożsamiali „władzę ludową”.
W całym okresie PRLu ten proces alienacji przybierał na sile, osiągając niekiedy patologiczne formy. Jego wytworem są przykładowo „Niemcy Opolscy”, od wielu wieków przywiązani do swego etnicznie słowiańskiego heimatu, posługujący się płynną polszczyzną i noszący polskie nazwiska. Wczesne lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, w których to nastąpiło względne „otwarcie” się PRLu na Zachód, były okresem powstania nowej grupy „Niemców”, do których najlepiej pasuje określenie Pfennigdeutsche’ów. Ludzie ci, głównie Ślązacy, za przysłowiowe grosze wyzbywali się swych korzeni i emigrowali do Niemiec Zachodnich w poszukiwaniu „lepszego życia”.
Jednak dopiero stan wojenny i okres III RP przyniósł masową emigrację Polaków do Niemiec. Obecnie na terenie tego kraju zamieszkuje już drugie i trzecie pokolenie wszystkich tych emigrantów, nie licząc osób świeżo napływających z Polski.
W całej historii Polski, nie wyłączając okresu PRLu, emigracja, w ogólności, a do Niemiec, w szczególności uznawana była za zjawisko szkodliwe z punktu widzenia społecznego i antropologicznego, zarówno w odniesieniu do Państwa Polskiego, jak i samych emigrantów.
Dopiero „otwarcie na europę”, wprowadziło emigrację do kategorii niezwykle pożądanych i pozytywnych zjawisk, takich jak „kariera”, „awans cywilizacyjny”, czy „wyraz wolności osobistej”. Polskojęzyczni „europejczycy” doszukiwali się w niej jedynej realnej „szansy na sukces”.
Dobrą ilustrację takiego paradygmatu stanowi serial telewizyjny zatytułowany „Skarb Sekretarza”. Ta produkcja została zrealizowana w konwencji komediowej przez członków popularnego, w swym czasie, kabaretu „Koń Polski”. Jego członkowie wsławili się satyrą nędznej osobowości post-PGRowskiego homo sovieticusa z Ziem Zachodnich, przeniesionego do „europejskiej” rzeczywistości i z utęsknieniem wyczekującego powrotu germańskich panów, którzy zapewnią mu na każdy posiłek ćwiartkę bimbru, ogórka, a kto wie może i połeć słoniny. Łatwość z jaką członkowie tego kabaretu wcielali się w powyższą rolę pozwala przypuszczać, że tak naprawdę odgrywali na scenie po prostu samych siebie. Puentą wspomnianego serialu był „interes” zrobiony przez głównego bohatera. W zamian za wydanie swej atrakcyjnej córki za Niemca, udało mu się uzyskać wygraną jego polskiej drużyny piłkarskiej, złożonej z samych patałachów, z doskonałym zespołem niemieckim prowadzonym przez zięcia.
Biorąc pod uwagę wysoki poziom inteligencji autorów, można dopatrywać się w tej puencie szerszego przesłania do ich post-PGRowskich rodaków: „nadstawiajcie Niemcom swoje d..y, a oni się wam odpowiednio zrewanżują”.
Zilustrowany powyżej paradygmat jest niezwykle popularny wśród „europejskiej” części polskiego społeczeństwa. Czy jednak przyniesie to spodziewane rezultaty?
Przed próbą odpowiedzi na to pytanie, warto przeanalizować moralną stronę takiego
modus vivendi. Ponieważ jednak moralność nie znajduje się wysoko na liście priorytetów „nowoczesnego europejczyka”, ograniczę się do wzmianki na temat innego polskiego filmu zatytułowanego „
Wyrok na Franciszka Klosa” .
Przedstawia on losy granatowego policjanta w jakimś prowincjonalnym miasteczku Generalnej Guberni, ilustrujący proces ewolucji, którą przechodził wysługując się okupantowi. Po podjęciu decyzji o podpisaniu volkslisty,tłumaczył swej matce motywy swego postępowania, twierdząc że w głębi duszy pozostanie Polakiem, a tylko na zewnątrz Niemcem. Na takie dictum, matka jego stwierdziła, że nie jest on jednym z Niemców, ale kimś znacznie gorszym od nich. Wydaje się, że ocenę taką można z powodzeniem zastosować do wszystkich renegatów, a to stawia pod znakiem zapytania przydatność tych ludzi w procesie „pojednania”, który tak gorliwie lansują polscy „europejczycy”.
Być może, w krajowym społeczeństwie ciągle nie jest zauważalny oczywisty fakt, że Niemcy nigdy nie pragnęli autentycznego pojednania, a jedynie taktycznego manewru tym mianem określanego. Jednak niewiele potrzeba czasu by stało się jasne, że budowa, zarówno IV Rzeszy, jak i II Generalnej Guberni, dobiega pomyślnie końca.
Z chwilą utworzenia europejskiego superpaństwa, czyli w momencie formalnego wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego, problem polskiej emigracji w Niemczech, wymaga nowego spojrzenia. Ewentualne rozczłonkowanie II Generalnej Guberni, na kolejne niemieckie landy, będzie prostą sprawą w ramach jakiejś „reformy” podziału administracyjnego UE. Grunt do tego procesu został już przygotowany poprzez wprowadzenie „euroregionów”.
Jest wysoce prawdopodobne, że Niemcy nie będą już chcieli opierać się, w zarządzaniu nowymi terenami, na lokalnych zdrajcach, jak to ma obecnie miejsce. W celu przyspieszenia ostatecznego rozwiązania „problemu polskiego”, bardziej efektywne będzie zainstalowanie własnej administracji okupacyjnej, jak to miało miejsce w okresie I GG. Obecna administracja gauleitera Tuska jest tylko forma posrednia w tym procesie.
Obecnie, jedyną sprawą dotyczącą Niemców polskiego pochodzenia, która wywołuje żywsze zainteresowanie krajowej opinii publicznej, jest zakaz używania języka Polskiego, w komunikowaniu się z potomstwem polskich pań, które rozwiodły się ze swymi niemieckimi współmałżonkami. Ingerencja w tak osobistą sferę życia, przez władze niemieckie, może być określona jako barbarzyństwo. Czego jednak można oczekiwać od narodu barbarzyńców? Tak, tak barbarzyńców! Stopień ucywilizowania związany jest ze sferą duchową człowieka i fakt poruszania się mercedesem, lub używania dezodorantów, nie należy do kryteriów kwalifikacyjnych. To prawda, że naród niemiecki wydał wiele wybitnych jednostek, ale rosyjski jeszcze więcej i nikt w Polsce nie ma problemów z zaliczeniem Rosjan do grona azjatyckich barbarzyńców. Skąd więc ten problem z Niemcami? Czyżby wynikał z utajonego kompleksu polskojęzycznego homo sovieticusa?
Paradoksalnie, w pragmatycznym kontekście polskiego interesu narodowego, działania władz niemieckich w tym zakresie można ocenić pozytywnie. Im mniej, Niemcy zrodzeni z polskich matek, wiedzieć będą na temat języka, kultury, zwyczajów i mentalności Polaków, tym lepiej. Amerykańskie osiągnięcia w zakresie „
antropologii stosowanej” do celów podboju i okupacji, nie mogły przez Niemców ujść niezauważone. Wykorzystanie tych ludzi do administracji podbitych terenów, wydaje się wręcz naturalne. Doskonałe rezultaty Gestapo, w okresie I GG, uzyskane były przecież dzięki aktywnemu udziałowi etnicznych Niemców z obszarów II RP. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy ci Niemcy są wrogami Polski. Jednakowoż wielkość ich populacji wydaje się być wystarczająca do zapewnienia niezbędnej rekrutacji.
Jak na razie Niemcy wykorzystują Pfennigdeutsche’ów do reprezentacji parlamentarnej i strzelania bramek polskim drużynom na mistrzostwach. Sytuacja może się jednak szybko zmienić i z tego powodu warto przynajmniej zdawać sobie sprawę z rangi problemu.